- Nie mam dla ciebie akompaniatora - powiedziałam cicho, bawiąc się flamastrem.
Daehyun był w trakcie pakowania swojej wiolonczeli, kiedy oznajmiłam mu tą dość szokującą wiadomość.
- Jak to? A ci z Akademii? - zapytał.
- Nikt nie jest chętny, aby pojechać z tobą aż do Seulu - powiedziałam cicho. Wzrok miałam wbity w swoją dłoń, na której właśnie malowałam kwiatki. Zawsze tak robiłam, kiedy czułam się zażenowana lub zawstydzona. A ponieważ często się tak czułam, zwykle pod koniec dnia cała moja dłoń była pokryta rysunkami i literami.
Oficjalnym powodem, dla którego nikt z akompaniatorów z Akademii nie chciał z nami jechać, była odległość pomiędzy Warszawą a Seulem, ale tak naprawdę każdy doskonale znał przyczynę. Daehyun też. I właśnie dlatego byłam zażenowana. Prawdziwym powodem byłam ja.
Do kadry nauczycielskiej Akademii Muzyki w Warszawie zawitałam dopiero rok temu. Chociaż nie wiem, czy ,,zawitałam" to dobre słowo. Bardziej ,,wpakowałam się z manatkami i zażądałam, aby dali mi pracę". Dosłownie. Nawet nie ubrałam się odpowiednio. Uczesałam tylko moje, wtedy jeszcze brązowe, włosy w kucyka i zapukałam do gabinetu dyrekcji. Wiedziałam, że praktycznie nie było szans, aby ktoś mi odmówił. Byłam genialna. To jednak wcale nie pomogło mi odnaleźć się w tym dziwnym świecie. Kiedy już dostałam pracę, wcale nie liczyłam na przyjaźń z którymkolwiek z pracowników, ale nie spodziewałam się, że te stare zgredy mają w sobie aż tyle zawziętości, aby uprzykrzyć mi życie.
Momentalnie zaczęto o mnie plotkować. Jeśli mam być szczera, w ogóle nie obchodziło mnie, co o mnie myślą, dopóki nie przeszkadzają mi w pracy. Szybko przekonałam się jednak, że w tej pracy nie ma żadnej granicy pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym. Uczniowie zaczęli rezygnować z pracy ze mną, zanim jeszcze zaczęliśmy. Nie udało mi się zdobyć nut od żadnego profesora. Nikt nie chciał akompaniować moim uczniom. Czasem nawet było za mało chętnych, aby móc przeprowadzić z nimi egzaminy. I chociaż mogłam być bardzo dobrym nauczycielem, byłam tylko przeszkodą na drodze kariery moich uczniów.
Kilkoro jednak, mimo tego, ze mną pozostało. Jednym z nich był właśnie Daehyun.
- Ale przecież w zeszłym roku był ten konkurs w Barcelonie i jakoś nie było problemu... - zaczął, ale posłałam mu pełne zrezygnowania spojrzenie. - Czy to dlatego, że mnie uczysz? - Serio, czy on musiał być taki bezpośredni? Narysowałam na swojej dłoni kolejnego kwiatka. - Aish, co jest z tymi ludźmi...
Byłam mu wdzięczna za to, że nie obwiniał o to mnie. Niby nie zrobiłam nic złego, ale i tak większość uczniów wolałaby zmienić profesora niż męczyć się z nauczycielem, który jest traktowany jak zaraza.
- Nie martw się, noona - usłyszałam. - Sam sobie załatwię akompaniatora.
- Jak? - zapytałam zrezygnowana. - Na konkurs nie wpuszczą byle kogo. To nie może być inny student. Albo musi mieć papiery, albo być geniuszem... Od tego konkursu zależy twoja kariera - złapałam się za głowę. Znowu zaczynałam panikować.
- Nie denerwuj się noona, bo to piękności szkodzi, a ty nie masz czym szastać - zażartował, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Żaden nauczyciel nie pozwoliłby swojemu uczniowi zwracać się do siebie w ten sposób, ale mnie i chłopaka łączyła dziwna więź. Był dla mnie jak młodszy brat. Tak czy siak, udawało mu się mnie rozśmieszyć, za co byłam mu bardzo wdzięczna.
- Nie martw się, noona - uśmiechnął się tak, że prawie całkiem zniknęły mu oczy. - Do konkursu mamy cztery tygodnie. Mój akompaniator zjawi się tu na tydzień. I wiesz mi, że w całej Warszawie nie znajdziesz lepszego.
***
Hej, to moja pierwsza przygoda z pisaniem na wattpadzie 😎😘
Wcześniej tylko czytałam, a teraz postanowiłam stworzyć coś własnego
Mam nadzieję, że się podoba😊
Jeśli wystąpiły jakieś błędy, powiedzcie mi o tym, poprawię je😆
~szaarlotka