Czarownica

22 4 2
                                        


Kobiety z rudymi włosami, które widać było z dalekiej odległości, już od dawnych czasów, bo sięgających średniowiecza, były uznawane za zły omen. Coś, co przynosiło pecha, choroby i inne paskudztwa do wsi, znajdywało swoje ucieleśnienie właśnie w nich, choć one same niewiele miały z tym wspólnego. 

Mieszkające na odludziu, nie miały jak zawierać znajomości, przyjaźni a nawet jeśli tak się działo, zostawały one zrywane momentalnie, gdy to szyte grubymi nićmi kłamstwo dostawało się do uszu tej osoby. I tym sposobem piękne kobiety stawały się brzydkie jak grzech pierworodny, pozostawione same sobie w lasach lub z kamieniami na szyi w wodzie. Nosiły zadry, zniszczone włosy, niegdyś tak lśniące i zadbane, kuszące. Warkocze zostały rozplecione, a na ich miejsce dano rozpuszczone kosmyki, które latały we wszystkie strony, szukając choć na chwilkę schronienia pod brązowym, podziurawionym kapeluszem, dość ostro zakończonym. Proste plecy, które aż biły dumą, przygarbiły się nieco pod ciężarem spojrzeń i oskarżeń, chowając się pod szarą peleryną, skrywającą w sobie zaniedbane dłonie. 

Ale była jedna kobieta, która chadzała między kwitnącymi konwaliami a stokrotkami bosymi stopami, które przypominały barwę rozlanego, świeżego mleka. Ubrana w błękitne, troszeczkę zepsute suknie, przywdziewała na twarz uśmiech pełen dumy, ciągnąc za rękę małego chłopczyka, który tak jak ona, ocieplał kolorem swojej rozczochranej czupryny każde miejsce w jakim tylko się znalazł. Towarzyszył im też jej dumny kot - ni to podobny do dzikiego stwora, przez swoje szalone spojrzenie, ni do zwykłego kota, co myszy goni w popłochu. Tak też chodzili, dotykając dłońmi kory drzewa, śmiejąc się kiedy coś załaskotało, a gdy czarne zwierzę, udomowione przez kobietę, zaczynało biec przed siebie, chłopczyk puszczał dłoń matki by biec za nim, dogonić go. Nigdy nie dogonił jeszcze upartego, aroganckiego kocura, a jedynie nabawił się siniaków i zadrapań na kolanach, dzielnie powstrzymując łzy, chociaż męski kodeks pozwalał na płakanie do siódmej wiosny - a on sam miał ich jedynie cztery. 
Ludzie z wioski niedaleko pokazywali ich palcami, przestrzegali swoje pociechy przed zbliżaniem się do nich, co skutkowało mimo wszystko niechcianą samotnością, która zaczęła doskwierać im coraz bardziej i bardziej, chwytając ich w swoje potężne, szkaradne łapy. 

Czarownica nosiła zawsze na szyi mały medalik, jaki się otwierał. Wewnątrz niego były dwa zdjęcia i wygrawerowane imiona i jakiś cytat po łacinie, którego już nie pamiętała znaczenia, ale wiedziała, że miał ją podnosić na duchu, kiedy tylko zechce jej się na płacz. 

Jedno zdjęcie było zarysowane, ale jej błękitne oczy, tak często wypełnione łzami, zdawały się pamiętać każde załamanie, kształt tej postaci, jaka tam była. Dotykała go, niby przypadkiem, ale każdy jej ruch był wypełniony tęsknotą i żalem, skrywanym głęboko, gdzieś pod warstwą tkanek i mięśni. Fotograf na swoim aparacie uchwycił młodego mężczyznę, uśmiechającego się wesoło do czegoś, co stało przed nim. Biało-czarna fotografia nie mogła uchwycić jego jasnych, zbożowych włosów i zielonych oczu, które zamiast patrzeć się ciałem jej narzeczonego, patrzyły na nią teraz ze strony jej młodego, czteroletniego dziecka. Pamiętała, jak trzy lata temu robi tę małą, krótką sesję, bo Edgar został zwerbowany do wojska na służbę, z której do tej pory nie wrócił, a wysyłał jedynie listy. Listy, które docierały do niej zawsze z opóźnieniem, przez zawistnych ludzi, mieszkających na obrzeżach lasu, w którym podobno od zawiłych dziejów kryją się monstra czyhające na ludzkie życie. 

Druga połowa medalika pokazywała ich trójkę, przytulającą się do siebie. 

-544

W sumie ta króciutka sytuacja chodziła od wczoraj po głowie i musiałem ją jakoś "zilustrować" ;-; 

Kot z CheshireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz