Hochade

54 9 7
                                    

*Skirion - uosobienie północno-zachodniego wiatru. Takie przypomnienie z mitologii greckiej :)

Alois nie był zbyt znanym dżentelmenem, mimo swojego arystokratycznego pochodzenia. Jako dziecko lubił bawić się w samotności, często uciekając swoim piastunkom z pola widzenia. Niejedną, ani nie dwie sprowadził na zawał serca, gdy te po krótkiej chwili zamyślenia, zorientowały się, że mały szkrab przepadł jak kamień w wodę. 

Ale te bardziej doświadczone, a dokładniej te, które chłopczyk polubił, wiedziały gdzie go znaleźć. Młody panicz Oliphant znalazł sporych rozmiarów dziurę w drogim ogrodzeniu i wychodził przez nią, kierując się w stronę małego domku, który znajdował się niedaleko ciemnego, strasznego lasu. 

W tym rozpadającym się domku, żyła czwórka dorosłych ludzi, z czego tylko jeden interesował niesfornego malca. Gdy dziedzic miał siedem lat, osoba, która niewątpliwie ciągle grasowała mu w jego jasnej główce, lat miała zdecydowanie więcej. Z tego, co spostrzegawcze oczy zdążyły wychwycić w ciągu kilku lat obserwacji, to z pewnością to, że jego ulubieniec gra na starych skrzypcach i nieustannie się kłóci z pozostałą trójką o najmniejsze pierdoły. 

Ludzie pozbawili go możliwości mowy, pozostawiając mu tylko pióro, atrament i pergamin. Ale młody chłopak dorósł, zmężniał i nie przypominał już tego rozbrykanego berbecia, którym był. Wtedy jeszcze blond włosy krótkie i nastroszone, ale z biegiem stały czasu podrosły, sięgając mu do połowy pleców. Alois zawsze związywał je na końcu zieloną lub niebieską wstążką, w końcu to jedyne kolory, które pasowały do dwukolorowych oczu - lewego brązowego, prawego zaś barwa była żywsza, zielona, niczym irlandzki mech. 

Młodzieniec wszedł w dorosłość, stał się dumą i chlubą swoich rodziców, nie był już bowiem małym chłopczykiem, który robił w pieluchy, a mężczyzną kochającym się w literaturze i teatrze. Z biegiem czasu, z każdym uderzeniem o zegar, zapominał o swoim dziecięcym zainteresowaniu pewnym chłopakiem, grającym na starym instrumencie. 

Wydawało mu się nieraz, że widzi tę osobę, ale szybko to uczucie mijało, kiedy jego narzeczona szturchała go w ramię, marszcząc piegowaty nosek w niezadowoleniu. 

Tak jak nakazywała tradycja, miał wyjść za piękną dziewczynę, Annę, z sąsiadującej im rodziny Vethus. Nie kochał jej, nie darzył nawet odrobiną sympatii, ale siła wyższa już zadecydowała o jego losie. 

Z resztą, ona również nie obdarzała go swoimi romantycznymi uczuciami, ofiarowała je komuś innemu, wzdychając do tego chłopaka po cichu, tak by nikt tego nie zauważył. Ale dla wprawionego w tych sprawach młodego pana Oliphant, nie był to żaden wysiłek, rozgryźć co siedzi w głowie tamtej dwójki.

Powiadomił o tym damę, ale ta ku jego ogromnemu zdziwieniu nawet nie zaprzeczyła, powiedziała mu nawet, że miała zamiar uciec z tamtym noc przez ślubem.

Ale teraz, siedząc samotnie w sadzie, w cieniu owocowych drzew, poczuł to dziwne ukłucie, kiedy do jego uszu doszedł odgłos grania skrzypiec. Nie był on sztuczny, taki do jakiego przywykł podczas spotkań towarzyskich, a neutralny, pełen pasji i tego dziwnego uczucia, które towarzyszy przy wykonywaniu tego, co się kocha. Jemu niestety nigdy nie by dane występować w spektaklach, przez swoją wadę mowy. 

Alois szedł w stronę źródła dźwięku, a kiedy zatrzymał się przy zniszczonej części płotu uśmiechnął się z nostalgią. Przeszedł przez, teraz zdecydowanie większą, dziurę i znów jego oczom ukazała się sceneria jaką zapamiętał gdy był tylko nic nieznaczącym człowiekiem, dzieckiem, na które nie powinno się zwracać uwagi. 

Maszerował w stronę rozlatującego się domku powoli, jakby bojąc się tego, co może tam spotkać. Ku zdziwieniu, jego oczy zobaczyły tylko starego człowieka, pomarszczonego, trzymającego na swoich kolanach małego chłopczyka, a w dłoni mającego skrzypce. Oliphant nie chcąc zakłócać tej magicznej chwili dziadkowi i jego wnukowi, przysiadł się kawałek dalej, na niezakrytej niczym ziemi i słuchał, uśmiechając się lekko. 

Zapomniał już, dlaczego tak bardzo kochał się wymykać z ogromnego, rodzinnego dworku. Matczyne księgi, wymagania ojca sprawiły, że z czas biegł szybciej, a on musiał przeznaczyć każdą jego sekundę na naukę, w końcu bycie niemową zamykało mu wiele drzwi przyszłości. Młody mężczyzna westchnął cicho, starając się wyrzucić z głowy nieprzyjemne myśli, pojawiające się w jego głowie. Skupił się bardziej na miłym dla oka obrazie miłości, jaką dotąd widział tylko w książkach i pergaminach, które czytały mu czasem jego opiekunki. 

Muzyka nie zmieniła się przez miniony czas ani trochę. Nadal miała w sobie ogrom pasji, mimo że teraz grana była przez ręce dziecka, może pięcioletniego. Drobne dłonie były ujęte przez te większe, starsze, bardziej wprawione w grze na tym, dla zdecydowanej większości, bezużytecznym kawałku drewna. Alois zamknął swojego oczy, które wśród tylu ludzi, wzbudzały tyle kontrowersji i usiadł pod liściastym drzewem, które mimo późnej jesieni, nie zgubiło z wiatrem swoich roztańczonych liści. Nie było go widać od strony chatki, a nie sądził, że ktokolwiek może go zobaczyć od strony ciemnego, gęstego lasu.

Może wydawać się dziwne, ale czuł, że wiatr muskający jego policzki opowiadał mu wszystko to, co stało się gdy go tu nie było - gdy siedział w objęciach ksiąg filozoficznych, zamieniając je tylko na biologię i matematykę, rzadziej chemię.

Słuchał cierpliwie, nieświadom zupełnie tego, że szare oczy, które pojawiły się naprzeciw niego zupełnie przypadkiem, obserwują go, na przemian z rozbawieniem, to z zdziwieniem. Wiatr opowiadał, plotkował o wszystkim czego dowiedział się od drzew, doskonale wiedząc, że młody panicz Oliphant, nie może mu odpowiedzieć, nie przeszkadzało mu to. Zefir kochał prowadzić tylko jednostronne konwersację, ciesząc się, że ktoś w tym zgiełku nowoczesności usiadł i wysłuchał tego, co ma do powiedzenia.

Blondyn skrzywił się, gdy dziadek z pewnością oddał dziecku skrzypce na wyłączność, ale po chwili w miejscu grymasu pojawiło się rozczulenie.

Więc to tak musieli grać na początku, ci wszyscy wielcy muzycy?

- Może podejdziesz bliżej, a nie będziesz się tak czaił? - Zapytał się głośno jakiś głos, powodując, że młody arystokrata otworzył szeroko oczy, wstał zamaszyście, niemal się nie przewracając, podpierając się jedną ręką o pień starego drzewa. Zwrócił swoje oczy, w stronę głosu, który go wybudził z jego krótkiej chwili przyjemności, jakiej nie miał od dawna.

Gdy ich spojrzenie się zetknęły, stal starła się z ziemią pokrytą mchem i nikt nie wiedział, kto dokładnie zadurzył się pierwszy.

Może był to Alois, łaknący choć cienia miłości tak bardzo, że nie mógł oderwać wzroku od tych pięknych oczu, należących do jeszcze piękniejszego właściciela? Z pewnością szarość, jaka gościła w jego spojrzeniu, znajdowała poparcie we włosach, którym ogień mógł zazdrościć swojej barwy. Kiedy zawiał leciutki wiatr, rozwiał je, dając na myśl niemal od razu języki ognia, które wbrew woli wszystkiego, żyły własnym życiem, nie dbając o zdanie innych, były jak te kobiety, które swoje usta malują krwistoczerwoną barwą i sypią z swych pięknych ust kłamstwami. Blada cera przywodziła na myśl saską porcelanę, widzianą tylko na carskim dworze. Uśmiech lekki, niczym powiew Skiriona, spowodował na piegowatych policzkach Oliphanta rumieniec, którego nie mógł kontrolować.

Jakże on siebie nienawidził w takich chwilach! Siebie i tej okropnej wady mowy!

W odpowiedzi na zadane pytanie, wzruszył jedynie ramionami, uśmiechając się nieśmiało.

Kot z CheshireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz