Rozdział I

400 33 1
                                    



Pani Braille wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami ukrytymi za szkłami rozmiarów mojej pięści. Nie dało się ukryć. Była kretem, ale dodawało jej to uroku typowej pani od angielskiego.

Westchnąłem. Pomimo, że uwielbiałem przychodzić na jej zajęcia, nawiązała do tematu, który w ogóle nie powinien być podejmowany.

- Motyw samobójstwa wiele razy był analizowany w literaturze jako krok ostateczny, często zapoczątkowany jakąś tragedią głównego bohatera ...- ciągnęła kompletnie, nie zważając na moją niezadowoloną minę.- Mając na uwadze ostatnie wydarzenia, uważam, że powinniśmy o tym porozmawiać.

Zaczęło się.

- Mamy rozmawiać o lasce, której zwyczajnie zachciało się odebrać sobie życie? – odezwał się ktoś z tyłu. Ugryzłem się w język, kiedy zobaczyłem kto to. Seth McConey. To było do przewidzenia. Zawsze dodawał swoje trzy grosze w nieodpowiednich momentach.

- Założę się, że gdzieś uciekła i bawi się lepiej od nas – oświadczyła Violet, poprawiając się w krześle.- Dobrze zrobiła. Szkoda, że ja na to nie wpadłam.

- Nawet nie waż się myśleć w ten sposób, Violet – zakazała jej pani Braille. Nauczycielka zataczała niekończące się koło pomiędzy laptopem a projektorem, starając się odtworzyć nam fragment powieści, który dla nas przygotowała.

Odwróciłem się i spojrzałem w stronę Seth'a. Siedział wygodnie rozłożony na krześle, malując coś na ławce. Seth nie był osobą, która łatwo odpuszczała. Anę uznał za swój temat przewodni, który obleje najgorszym szlamem. W końcu był redaktorem naczelnym szkolnej gazetki i ciągle poszukiwał nowej sensacji.

Pani Braille próbowała już dłuższy czas podłączyć kabel pod biurkiem, w końcu wstała dość już  zirytowana i poprawiła ciemnozieloną spódnicę.  Wzięła do ręki pilota od projektora i  wyłączyła go. W tym momencie zadzwonił dzwonek na przerwę. Spojrzałem ostatni raz w jej stronę, kiedy wstawałem z ławki. Można było dostrzec zmęczenie na jej twarzy. Biedna. Nie dla każdego stworzone są cuda technologii.

Zarzuciłem plecak na ramię i wyszedłem z klasy na korytarz.

Jak zawsze drogę zajmowało mi stado uczniów, którzy tłumnie wychodzili z sal. Założyłem słuchawki na uszy. Przysłuchiwałem się każdej nucie, starając się zapomnieć o tym, że nadal mam przed sobą jeszcze dwie godziny zajęć.

Zamknąłem na chwilę oczy, próbując przypomnieć sobie ostatni dzień, kiedy widziałem Anę przy swojej szafce, obklejonej stosem różnorakich naklejek oraz kartkami z cytatami z książek. Z sufitu szafki zwisał długopis. Nigdy nie wiedziałem do czego służy i nigdy też nie śmiałem jej oto zapytać.

Wtedy nie przeszło mi przez myśl, że na następny dzień mógłbym jej już nie zobaczyć. Uśmiechniętej, cieszącej się na każdy mecz hokeja na miejskim stadionie. Jej kasztanowe, długie, falowane włosy związywała w kucyk, którym notorycznie bawiła się palcem. Rozmawiała z Sabriną, która energicznie o czymś rozprawiała.

Jej oczy lśniły ciekawością, a uśmiech powodował, że czułeś ciepło na sercu.

Ni stąd ni zowąd, uderzenie w coś wyrwało mnie z myśli. W kompletnym szoku upadłem na ziemię. Spojrzałem się w stronę ofiary, która prawdopodobnie ucierpiała przez mój brak skoncentrowania.

- Mam Ci kupić okulary, żebyś widział gdzie chodzisz?- burknęła dziewczyna, która migiem zabrała się do porządkowania rozwalonych przeze mnie papierów.

AnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz