5

19 1 0
                                    

Czarny Shevrolet podjechal pod szkole. Wysiadł z niej jakiś chłopak. Zalozyl plecak i poszedł w stronę wejścia szkoły.  Justin siedział na barierce obserwując całe to zajście.
Czekał cierpliwie na przybycie Marty.
Ciepły dzień. Zapowiadał coś co może się wydarzyć.
Ten dzień miał zmienić jego życie.
Widząc  brunetke ruszył w jej stronę. Ubrana w czarne rurki i kurtki top.
Stanęła i założyła ręce.
- O cześć znowu coś chcesz?
Nie spodziewał się takiego wejścia.
- Wiesz trochę mnie zaskoczyłas. Myślałem że jesteś inna.
- To się mylisz. Jeszcze mnie nie znasz.
- Pokazujesz pazurki mała.- Chciał chwycił ja za ręką
- Nie jestem twoją dziewczyna.
- A byś nie chciała?
- Ja? - wskazała na siebie palcem, a blondyn tylko kiwnal głową. - Chyba snisz sobie.
Odepchla go na bok i ruszyła szybkim krokiem.
Stał tak i patrzył jak odchodzi
- Poczekaj - pobiegł za nią. Wtedy wyczuł wilkolaka. Jechał dość szybko.
Justin chwycił Martę w ramiona i ochronil ja przed zderzeniem na bok. Auta przejechało.
Popatrzyła mu się w oczy widząc to czego nie chciała. Obrucila się do niego. Trymal ja za ramiona.
- Wszystko ok? - nie wiedziała co odpowiedzieć. Była trochę wystraszona.
- Dziękuję. - powiedziała i wtulona się w niego. Niby silna z zewnątrz ale krucha w środku. Jej historia tez nie jest ja bajka. Ojciec zginąl gdy była mała. Problemy w szkole. Stres a wkoncu depresja. Wyprowadzka i znowu to samo. Za dwa dni były jej urodziny. Przejechała palcami po plecach chłopaka. Czuła pewną jagby niewidzialna nic między nimi. To była jagby wiez.
Doprowadził ja do szkoły. Sam zas zadzwonił do swojego znajomego. Szedł ulica.
- Słuchaj mam sprawę.
Rozmawiał tak jeszcze z pięć minut i poszedł do posiadłości. 

***

- Coś jest nie tak - położył nogi na stolik.
- Nie wiem, ale będzie trzeba sprawdzić to.
Sindre pił krew w szklance siedząc razem z bratem na kanapie.
- Cholera jasna! - krzyknął
Wstał i pobiegł w stronę dzwi
- Sam nie dasz...
Nie usłyszał już dalszy ch słów. Popedzil w to miejsce w którym był trzy dni temu.
Sindre nie wiedział jak mu pomóc. Wziął i odpalił wóz. Opony zaposzczaly. Miasto było ciche.
- Kura! - dodał gazu - Zabije cie Martinez. Raz na zawsze.

Justin stał tam nadal. Poczuł ze mu zabierze co jego.
Odwrócił się ujrzawszy dwa wilkolaki. To piekło znowu powróciło. Wataha.
- Jebany Martinez. - powiedział to ze złością. Nie wahał się.  Ruszył zabić te wredne kundle.
Stanal między nimi. Szedl robiąc kółko. Wilkolaki rolę duże i ogromne. Powarkiwaly. Ostre kły ukazały się. Zrobił nagły atak wycofują się. Wilkolak jeden machal łapa. Justin uchylil się. Stanal i skoczył do ataku. Wczepil się jednemu w szyję. Drugi od tyłu próbował skoczyć na niego. W porę się zorientował i pofrunal na konar drzewa. Spojrzał na nich i warknal.
- I co teraz zrobicie? - śmiał się z nich.
Jeden.z nich się zaczął przemieniac. Trzask kości. Stanal przed nim chlopak. Brunet.
- I z czego rzysz krwiopijco i tak zginie prędzej czy później z rąk alfy.
Justin zeskoczyl i poszedł do niego. Stanal twarz w twarz.
- Grozisz mi zapchlony kundlu. - złapał go za gardło duszac - Uważaj co gadasz bo ty możesz zginąć tu i teraz, bo mam na to ochotę.
Powiedział to z odraza i wurwal mu serce. Zwloki rzucił na bok. Drugi wilkolaki tylko się przyglądał. Zakrwawione ręce i serce w jednej dłoni. W jego wnętrzu budziła się magia.  Spojrzał na tego drugiego. Podchodząc ale tamten zaczol uciekać. Jeden ruch wystarczył żeby złamać mu kark.
- Walka która nigdy się nie skonczy... - te
słowa wypowiedział niemal szeptem.

Blood Moon Where stories live. Discover now