Strach na wróble

1.9K 215 160
                                    


„Wykreślić ze świata przyjaźń... To jakby zgasić słońce na niebie, gdyż niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie"

Cyceron

- Ja wam dam, bachory jedne! Złodzieje!

Mężczyzna w spranych spodniach, z grabiami w ręce wybiega z działkowej altanki. Twarz ma wykrzywioną, złą. Biegnie chwilę za mną i Elle, ale szybko odpuszcza, machając z rezygnacją ręką.

- Poczekaj!

Biegnę przez wysokie trawy z reklamówką wypełnioną po brzeg śliwkami. Krzyczę za Elle, a ta odwraca na chwilę głowę, ironiczny uśmiech wykrzywia jej usta.

- Zapomnij! Nigdy mnie nie złapiesz!

Zakłada kosmyk spoconych jasnych włosów za ucho. W jednej dłoni ściska podwiniętą sukienkę i przyspiesza. Suche gałęzie trzeszczą pod naszymi stopami. Elle, co jakiś czas podskakuje, licząc, że tym razem uda się jej ominąć pokrzywę. Nie przejmujemy się okurzonymi palcami, brudnymi od całodniowej zabawy paznokciami, jesteśmy dziećmi.

Jestem już coraz bliżej, ale muszę przyznać, że Elle jest szybka. Dobiega do ogrodzenia z siatki, nie zastanawia się długo. Przerzuca na drugą stronę trzymany w ręce bukiet tulipanów i wspina, po chwiejącej się pod jej ciężarem siatce. Jest już jedną nogą i jedną ręką po drugiej stronie, gdy udaje mi się ją dogonić.

- Mark, pomóż mi! Zahaczyłam się.

Elle wisi na ogrodzeniu i piszczy.

- Dziś jest sobota - stwierdzam i podchodzę do furtki. Jest otwarta. Z nieukrywaną dumą podchodzę do przyjaciółki.

- Brawo bystrzaku. A teraz mnie ściągnij!

Patrzę na nią badawczo. Nawet wisząc do góry nogami, wygląda ładnie. Jak na dziewczynę oczywiście.

- Masz majtki z napisem poniedziałek. Lubię poniedziałki.

- Nie dożyjesz poniedziałku, jeśli mnie w tej chwili nie ściągniesz - grozi.

Jej twarz robi się purpurowa i patrzy z niepokojem przed siebie. Słychać chrzęst. Mój mądry inaczej braciszek próbuje spalić gumę na żwirze. Chwilę później zeskakuje z roweru, krzyżuje ręce na wypiętej piersi i patrzy na nas z wyższością. No dobra, patrzy na Elle. Wyciąga scyzoryk z tylnej kieszeni spodni i obcina skrawek jej sukienki. Zanim zdążę ją złapać, upada na zakurzone, twarde kamyki.

- Jardin? - Wielkie zielone oczy patrzą na mojego brata.

- Tak? - Zerka na nią, czeka.

- Dzięki za pomoc. - Ona tak na poważnie. Pomoc? Naprawdę?

- Pomoc? - Uśmiecha się szyderczo pod nosem i wsiada na rower. - Ja po prostu nie znoszę poniedziałków.

Elle próbuje zamaskować zakłopotanie, gładząc po raz dziesiąty sukienkę. Tak, jakby jej dłoń była żelazkiem. W końcu sama stwierdza, że lepiej już nie będzie i zaczyna zbierać na wpół zwiędnięte kwiatki. Idę pod kranik i składam dłonie w łódkę. Podstawiam pod kwiatki, żeby mogła zamoczyć łodygi.

- Chodźmy na polanę. Policzymy robaki w śliwkach. - Ciągnę ją za rękę, a ona potakuje z błyskiem w oczach.

Lubię ją za to, że jest jak ulubiony kolega, którego nie mam. Nikt nie chce przyjaźnić się z chłopakiem, który dostaje zadyszki, oddychając. Takim, którego przegania dziewczyna. Grubasem. Nikt oprócz jej, Elle Newton. I dziękuję wszystkim wróżkom, które sypnęły magicznym pyłem i sprawiły, że pojawiła się w moim życiu. W życiu grubasa wierzącego we wróżki.

Siedzimy po turecku na trawie, palce oblepione śliwkowym miąższem. Uśmiech zadowolenia pojawia się na twarzy Elle. Unosi złączone palce w górę.

- Mam! Malutki robaczek!

- Poczekaj. - Wyciągam pudełko po zapałkach. - Schowaj go tutaj i szukaj dalej. - W nocy podłożę wszystkie do łóżka Jardina.

Elle patrzy na mnie badawczo. Otwieram pudełko.

- Wypadł mi ten robak.

- No trudno. - Staram się ukryć rozczarowanie. Moglibyśmy się odpłacić za nazywanie nas Flipem i Flapem. - Zaraz znajdziesz następne - pocieszam ją.

Elle przecina paznokciami każdą śliwkę. Próbuje mnie zagadać, ale widzę, co robi.

- Nie znalazłam już żadnych robaków. Jardin może spać spokojnie - śmieje się.

- Znalazłaś.

- Nie, zobacz. - Otwiera buzię i kręci językiem w każdą stronę.

- Są w twoim brzuchu. Zjadłaś je. Liczyłem, łącznie dziesięć robaków.

- Naprawdę? Fuj! - Krzywi się.

- Lubisz mojego brata.

- Nie.

- Mówiłaś, że robaki są fuj i że ich nie lubisz, a mimo to je zjadłaś.

- Sugerujesz, że zjem Jardina?

Padamy na plecy i wybuchamy śmiechem. Splatamy nasze dłonie, patrzymy w niebo. Słońce wychyla się zza chmury, jakby uśmiechało się na nasz widok.

- Lubię słońce. - Elle odwraca głowę w moją stronę - Chciałabym, żeby nigdy nie było zimy.

- Poproszę wróżki, żeby dla ciebie zawsze świeciło słońce. Gdy będzie zima i zobaczysz słońce, wiedz, że to będzie tylko dzięki mnie. Dla ciebie.

- Jesteś taki dziecinny. - Śmieje się i patrzy prosto w słońce, dopóki łzy nie zaczną spływać po jej policzkach.

- A ty lubisz Jardina. Nie wiem, co jest gorsze. - Odwracam się na bok i pstrykam ją w nos.

W drodze do domu zbieramy ślimaki, które podłożymy do ogródka pani Harris. Elle jej nie lubi, bo za każdym razem, gdy coś przeskrobiemy, mówi: „Newton i wszystko jasne" lub „Niedaleko pada jabłko od jabłoni". Pani Harris jest chyba poetką, a Elle po prostu nie lubi poetek.

- Mam nadzieję, że miło spędziłaś jedenaste urodziny - mówię, gdy zbliżamy się do jej domu.

- To były najfajniejsze urodziny w moim życiu. - Wiem, że to możliwe, bo nikt o nich nie pamięta.

Światła w jej domu są zgaszone. Na wycieraczce leży maskotka. Chyba jednak nie tylko ja pamiętam o jej święcie.

- Zobacz! - Cieszy się. - Struś pędziwiatr! Szybki jak wiatr!

- To zupełnie tak jak ty. Od kogo? Jest karteczka? - Elle ogląda maskotkę z każdej strony i wzrusza ramionami.

- Ja nie miałem dla ciebie żadnego prezentu - mówię zgodnie z prawdą. - Wszystkie pieniądze wydaliśmy tydzień temu na gumy balonowe.

- Jak to? Przecież obiecałeś mi słońce. Nie wymigasz się teraz. - Grozi palcem. - Cześć Mark! - Znika za drzwiami, a chwilę później zapala się światło w jej pokoju.

- Cześć mała. Na mnie już czas.



MONDAYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz