Rozdział 24

423 25 2
                                    



Isabella


Rano wracamy do hotelu przez las, ponieważ jest to podobno krótsza ścieżka. Tamtą, którą szliśmy wczoraj należałoby iść prawie godzinę, czego dziwnym trafem wczoraj nie zauważyłam. Nigdy jednak nie twierdziłam, że jestem spostrzegawcza, a wręcz przeciwnie – zdecydowanie nie jestem. Jest tylko jedna sprawa, która nie daje mi spokoju, a mianowicie, dlaczego, skoro ta droga miała być krótsza i prostsza, nadal idziemy i wykonujemy różne dziwaczne skręty.
-Jesteś pewny, że to dobra droga? – pytam ciężko dysząc
Spogląda na mnie trochę nieprzytomnie, po czym rozgląda się, kiwa głową i mówi zamyślony:
-Po prostu musimy przejść jeszcze trochę i potem skręcić w lewo... Chociaż może nie w lewo, tak to chyba miało być w prawo. Albo i nie...
- Chcesz mi powiedzieć, że nie masz pojęcia dokąd idziemy!? - patrzę na niego jak na durnia, którym z całą pewnością jest.
-Nie no, jakieś tam chyba mam, albo miałem. Nie patrz tak na mnie. To nie moja wina, że Michael podał mi takie oszczędne informacje. Oddał mi swój domek, ale dołączyć mapy to już nie mógł. - narzeka Stef w próbie wytłumaczenia się ze swojej nieudaczności.
-To z całą pewnością jego wina. - drwię z niego
-A żebyś wiedziała!- żachnął się Stefan
- W takim razie może powinniśmy wrócić do domku z drewna i pójść do hotelu tą dróżką, którą tu wczoraj przyszliśmy.
Zaproponowałam to myśląc, że to jedyna rozwiązanie naszego problemu w obecnej sytuacji. Niestety jego wzrok dał mi zaraz do zrozumienia, że coś jest nie tak.
-To świetny pomysł, nawet na niego nie wpadłem. Wiesz jest jedno ale. - zaczyna ostrożnie, przekonując mnie do trafności moich przemyśleń
-Jakie?
-Nie wiem jak tam wrócić. Błądziliśmy po tym lesie tyle razy, że nie mam pojęcia w jaki sposób się tam dostać.
Wtedy naprawdę zaczynam się wściekać.
-I dopiero teraz mi o tym mówisz!? Zapomniałeś o tym wspomnieć? Mogłeś mnie poinformować zanim weszliśmy do tego idiotycznego lasu, że jesteś okropnym przewodnikiem i nie masz zielonego pojęcia jak wrócić do hotelu! Jeżeli o tym wiedziałeś to trzeba było wziąć ze sobą przynajmniej jakiś telefon albo GPS.- wyrzucam z siebie zdenerwowana


Odwracam się na pięcie i siadam pod wielkim i rozłożystym dębem. Stefan zawraca i dołącza do mnie.
-Bardzo się na mnie wściekasz. No weź, przecież nie myślisz chyba, że zrobiłem to specjalnie.
Ignoruję go powoli rozprostowując nogi. Chłopak siada przy mnie i mnie przytula.
-Znajdziemy jakieś wyjście, zobaczysz. To na pewno niedaleko. A poza tym, mamy cały dzień. Cieszmy się nim, zupełnie jakbyśmy byli na wycieczce, ok.?
Powoli zwracam na niego twarz z lekko drwiącym, ale szczerym uśmiechem. Kiedy to widzi oddycha z ulgą, co powoduje, że prycham.
-Jesteś idiotą. – rzucam w niego dziecinną obelgą, po czym wstaje i ruszam w prawo
-Jestem to prawda. Gdzie idziesz?
-Teraz ja poszukam drogi, a ty książę, możesz mi towarzyszyć albo zostać tutaj jeśli zechcesz.
Stefan dogania mnie bez problemu, ma w końcu doskonałą kondycję. Od tej pory idziemy ramię w ramię przez las, przekomarzamy się i próbujemy znaleźć drogę do hotelu. Albo ja próbuję. Kiedy po półgodzinnej wędrówce z niego nareszcie wychodzimy, a z oddali widać skocznię, dziękuję swojej intuicji, która i tym razem mnie nie zawiodła – gdybyśmy poszli w stronę, którą wybrał Stefan to wyszlibyśmy a z lasu, ale po przeciwnej stronie, czyli w pobliskim miasteczku.
-Skąd wiedziałaś, że to ta ścieżka?- pyta mnie pełnym podziwu głosem mój pajac
-Nie wiedziałam- odrzekam zgodnie z prawdą – Chodź po małego, czas na piknik.
-Ale ja jestem głodny, nie jadłem śniadania! – protestuje Stef
Uśmiecham się z politowaniem i klepię go po ramieniu.
-To chyba dodatkowy powód, żebyś się pospieszył, nie sądzisz?
Zanim skończę mówić, on już leci po Maxa, aby po pięciu minutach pokazać się wraz z nim w pełnej krasie i koszykiem pełnym smakołyków.


Tym razem zamawiamy taxi. Szybko docieramy na miejsce i wszystko rozkładamy. Nasz kocyk w paski jest troszkę poobdzierany, ale mimo wszystko dobrze spełnia swoje zadanie. Jemy różne smakołyki, naginając odrobinę progi tolerowanych według naszych diet potraw. Przecież raz nic się nie stanie – tak twierdzi Stefan. Jedno jest pewne, kilka takich razów i spadnie z czołówki.


-Jak spędziłeś wieczór synku? Dobrze się bawiłeś?
-Chciałaś chyba zapytać: wieczór, noc i poranek. – patrzę na niego dziwnie – No dobrze, było fajnie. Świetnie się bawiłem z Aly. Szkoda, że musiała już dzisiaj pojechać. Czuję, że to początek naszej przyjaźni.
-To wspaniale. Zawsze chciałeś mieć wielu znajomych.- Max często zwierzał mi się ze swoich marzeń, cieszę się, że mamy taki dobry kontakt
-A ja mam jedną sprawę... - zaczyna poważnym tonem Stefan, co skutkuje nawiązaniem z nami kontaktu wzrokowego – Więc byłem w hotelu przez chwilkę i właśnie czekałem w holu na koszyk z jedzeniem, kiedy podeszło do mnie kilku chłopaków, z którymi skaczę. To normalne, ale coś mnie zdziwiło. Andreas nosił na głowie czapkę, Tande miał na oczach okulary przeciwsłoneczne, a Freitag chodził w swetrze. W hotelu było bardzo gorąco, dlatego byłem zaskoczony ich wyglądem. Spytałem co się stało. Podobno ktoś zrobił im kawały, które skutkowały nabiciem kilku guzów. Nie tylko oni są poszkodowani. Zastanawialiśmy się, kto mógł to zrobić. Wiecie do jakiego wniosku doszliśmy? Że jedynymi osobami, których nie było na imprezie są Max i Aly.


Spoglądam na syna, który unika mojego wzroku:
-To prawda? –pytam
-Tak – odpowiada cicho
Stefan wybucha śmiechem, kierujemy na niego wzrok zdziwieni tym zachowaniem.
-Co się patrzycie? To zabawne. Młody obiecaj mi, że mi wszystko opowiesz.
Muszę przyznać mu rację i po chwili, wszyscy się śmiejemy – czyli w praktyce rechotamy jak żaby, słuchamy opowieści o dowcipach.


Nagle widzę, że mój syn blednie.
-Dobrze się czujesz? –jestem zaniepokojona
-Tak – odpowiada słabo
Napada go kaszel, chociaż Max chce to ukryć, zauważam krew na jego wargach i dłoniach. Szybko łączę ze sobą elementy układanki. To nie może być prawda! Nie teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać! Podchodzę do niego i ledwo zdążam przytrzymać go w ramionach, gdy osuwa się w dół mdlejąc.
-Max. – łkam przytulając się do syna

Jak przez mgłę pamiętam podróż do szpitala i początek badań mojego jedynego dziecka. Mojego chłopca, który przez moją nieuwagę może stracić życie. Kocham go, dlaczego znowu wraca ten głupi nowotwór. Czy to nie może się skończyć? On zasłużył na normalne życie. Szlocham samotnie na korytarzu, nie przejmując się nikim. Nie wiem co mam zrobić, zadzwonić gdzieś, a może czekać...

Miłość lata na nartachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz