Wygrali.
Nie do końca mógł w to jeszcze uwierzyć, ale jakimś cudem udało im się wygrać.
Ziemia, Wszechświat, Dziewięć Krain, jakkolwiek by tego nie nazwać, zostały ocalone.
Bucky wiedział, że powinien czuć z tego powodu radość, ale pierwsze euforyczne sekundy po zwycięstwie minęły i pozostawiły go z dość niespodziewanym uczuciem spokoju.
Spokoju, jakiego nie czuł chyba jeszcze nigdy. Spokoju, którego nie zmącił nawet obraz po bitwie i śmierć, tak wielu.
W tym momencie wiedział, że decyzja, z którą się zmagał, została właśnie podjęta. I że była ona właściwa. Szczerze nie spodziewał się nawet przetrwać tej ostatecznej bitwy o los wszystkiego, co dobre, ale jednak nadal stał, oddychając i mając nadzieję na zobaczenie kolejnego dnia.
Do tej pory było to coś, co nie napełniało go szczęściem ani optymizmem, a jedynym powodem, dla którego codziennie wstawał z łóżka, był Steve.
Teraz jednak, stojąc pośród ruin, na splamionym krwią wielu asfalcie, poczuł nadzieję. Nadzieję na to, że on sam, James Barnes, mógł być wart więcej niż jego śmiertelne zdolności.
Uniósł głowę do góry, pozwalając, by wschodzące słońce otuliło go swoim światłem i na chwilę przymknął oczy.
Mimo chaosu panującego wokół niego, na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Szczery i prosto z serca. Miał ochotę zaśmiać się na głos i płakać w tym samym czasie. Nie czuł czegoś takiego od tak dawna, że zapomniał jakie to uczucie.
Po chwili wziął głęboki oddech i powoli otworzył oczy.
Jego wzrok padł na sylwetki Natashy i Steve'a, którzy jako jedyni stali blisko niego. Steve pomagał komuś podnieść się z ziemi, a Natasha patrzyła wprost na niego.
Nie był tym zdziwiony, bo ona zawsze wychwytywała najważniejsze szczegóły, swoim uważnym spojrzeniem. James spojrzał na jej twarz i ujrzał malujący się na niej smutek, ale i ulgę i radość.
Och, oczywiście, że wiedziała jaką decyzję podjął, tylko po wyrazie jego twarzy, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Za jej plecami Steve w końcu odwrócił się w ich stronę i z lekkim niezrozumieniem przyglądał się ich rozmowie bez słów.
Na razie jednak jego wzrok pozostawał skupiony na wojowniczce, która stała teraz tylko kilka kroków od niego. Jej oczy były szkliste i zasmucone, ale w jej spojrzeniu nie było ani krzty gniewu czy osądu.
Wiedział, że ze wszystkich osób, ona zrozumie jego decyzję. Nie potrzebowali na to wielu słów. Byli tacy sami, ona i on. I choć bolało go to, że miał zamiar zostawić ją w tyle, wiedział, że nie będzie mu miała tego za złe.
Natasha ujęła jego dłonie w swoje, a prawy kącik jej ust uniósł się w wyrozumiałym uśmiechu.
- Idziesz naprzód? - zapytała, nawiązując do tego, co sobie obiecali.
By wciąż iść naprzód i się nie poddawać.
Zabawna obietnica dla dwojga zabójców, jednak taka, która miała największy sens w tamtym momencie.
Bucky kiwnął twierdząco głową i odpowiedział:
- Naprzód.
Natasha oplotła ramiona wokół jego szyi i pozwoliła im obojgu na tę chwilę, w której nie ukrywali swoich emocji. Bucky objął ją mocno, ale i ostrożnie i ukrył twarz w jej płomiennych włosach.
To nie był dla nich koniec, tego był pewien i miał nadzieję, że ona też to wiedziała. To, co ich łączyło było ciężko wygraną przyjaźnią zrodzoną ze wspólnego bólu i przelanej krwi. Bucky nie miał zamiaru jej stracić.
Po chwili Natasha odsunęła się na tyle, by stanąć na palcach i pocałować go czule w czoło. Bucky zamknął oczy, gdy poczuł jej usta na swojej skórze i poczuł ogromną ulgę. Wydawało mu się to niemal błogosławieństwem z jej strony i nie mógł być jej za to bardziej wdzięczny.
Z ostatnim uśmiechem Natasha odwróciła się od niego i skierowała swoje kroki w stronę Steve'a, który obserwował ich z coraz większym zrozumieniem wypisanym na twarzy. Natasha mijając go, uścisnęła jego ramię i po chwili pozostali tylko oni dwaj.
To mógł być moment, w którym widział Steve'a po raz ostatni i zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego nie spuszczał wzroku z jego twarzy ani na chwilę. Chciał zapisać w pamięci jej każdy, nawet najmniejszy detal.
Steve podszedł do niego powoli. Włosy opadały na jego poranioną twarz, a ramiona opadły w zrezygnowaniu.
- Nie wracasz z nami, prawda? - zapytał cicho i wyglądał tak, jakby bał się jego odpowiedzi.
Bucky pokręcił głową ze smutnym półuśmiechem.
Widział łzy, które pojawiły się w oczach jego przyjaciela i to jak uparcie starał się ich pozbyć. Mimo to nie umiał przerwać swojego milczenia. Nie, dopóki Steve nie zrobił tego pierwszy.
- Czy mogę... - zaczął Steve i odchrząknął przez zaciśnięte gardło. - Powiesz mi chociaż dlaczego?
Widząc ból w jego oczach Bucky uśmiechnął się słabo i wskazał dłońmi dookoła nich.
- Ponieważ uratowaliśmy świat.
Steve pokręcił głową i zrobił kolejnych kilka kroków w jego stronę.
- Nie rozumiem - wyszeptał bezsilnie.
Bucky złapał go za ramiona i zamknął pozostający między nimi dystans.
- Wiem - powiedział. - Sam nie do końca to rozumiem. Ale to właśnie muszę zrobić.
To jak Steve na niego patrzył, jakby po raz kolejny świat walił mu się przed oczami, łamało mu serce.
- Widzisz, to ma w pewien sposób sens. Zaczęliśmy to wszystko, chcąc uratować świat i właśnie to zrobiliśmy. Ty nawet nie po raz pierwszy. Osiągnęliśmy ten cel, uratowaliśmy świat, tylko...
- Tylko, co?
- Tylko, że to nie jest mój świat - dokończył z westchnieniem.
- Nie twój? - zapytał Steve z desperacją w głosie. - Buck, masz tutaj miejsce, w tym zespole, ze mną, wiesz o tym.
Bucky uciszył go, obejmując jego twarz w obie dłonie. Patrząc mu w oczy, powiedział:
- Potrzebuję tego, bo mój świat nie został jeszcze do końca uratowany. I jeśli chcę mieć jakąkolwiek szansę na przyszłość, muszę się nim zająć. Rozumiesz to?
Zadał to pytanie najłagodniej, jak umiał, ale wciąż miał wrażenie, że nawet to było za szorstkie.
Steve przypatrywał mu się przez chwilę, po czym z ciężkim westchnieniem zamknął oczy i pokiwał głową. Choć sprawiało mu to ból, to rozumiał i Bucky był w stanie to dostrzec.
Nie czekając dłużej, wziął go w ramiona i mocno uścisnął. Czuł, jak dłonie Steve'a zacisnęły się na jego plecach i to jak się trząsł.
- Jest jeszcze coś, o co chciałem cię zapytać.
Steve znieruchomiał w jego ramionach, ale się nie odsunął, więc Bucky kontynuował, póki miał jeszcze odwagę.
- Nie chce cię znów zostawiać, Steve, chcę, byś był u mojego boku. Ale tylko jeśli ty też tego chcesz.
Steve odsunął się na tyle, by móc na niego spojrzeć.
- Chcesz, bym poszedł z tobą?
Bucky pokiwał twierdząco głową.
- Przemyśl to, proszę. Zasługujesz na odrobinę spokoju.
Odsunął się do przyjaciela, gdy ten wydawał się być w szoku po tym, co usłyszał. Bucky zaśmiał się lekko, gdy ujrzał wyraz jego twarzy.
- Tylko mi tu nie zejdź na zawał - zażartował, powoli stawiając kroki do tyłu. - Wiesz gdzie mnie znaleźć. Będę tu do zmroku, przyjdź, zanim zniknę. Powiesz mi, co zdecydowałeś albo po prostu... żebym zobaczył cię jeszcze raz.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i szybko otarł łzę, która potoczyła się po jego policzku.
- Bucky.
Pewny głos Steve'a zatrzymał go w pół kroku i spojrzał na niego przez ramię.
- Przyjdę - obiecał.
By pójść z nim, czy by tylko się pożegnać, to nie miało teraz znaczenia. Najważniejsze, że tam będzie.
CZYTASZ
Let Me Take Back My Life
FanfictionBucky uśmiechnął się beztrosko, czując całkowity spokój, po raz pierwszy od tak bardzo dawna. Nie spodziewał się przetrwać, ale jednak wciąż stał i miał szansę, by znów zacząć decydować od swoim życiu. Tak jak on tego chciał. Lub Bucky i Steve i spo...