Rozdział VIII

8 4 3
                                    

Ruth było okropnie niewygodnie. Swędziały ją nadgarstki, które miała związane za plecami grubym, szorstkim sznurem. Do tego była zmuszana do stawiania kroku za krokiem przez popychającego ją Théodora. Książę wciąż trzymał w dłoni bogato zdobiony sztylet, który w sam raz pasował do jego pozycji społecznej.

- Jak długo będziemy jeszcze tak iść? - Ruth postanowiła w końcu przerwać otaczającą ich ciszę - kolejny powód jej irytacji. Mimo że poprzedniego dnia przemierzała już tę trasę, nie znała jej dokładnej długości. Było wtedy ciemno, na pewno zrobiła kilka niepotrzebnych kółek, a do tego straciła poczucie czasu.

- Myślę, że nie powinno cię to obchodzić - prychnął Théodore, na co Ruth przewróciła oczami. Pomyślała, że może lepiej było się w ogóle nie odzywać, lecz chłopak po dłuższej chwili dodał. - Do obozu pozostało nam jeszcze około pół godziny drogi.

- Mógłbyś rozwiązać ten węzeł? - Ruth stwierdziła, że może jeszcze trochę pożerować na księciu. - Proszę...

- A z jakiej to znowu racji?

- Okropnie swędzą mnie nadgarstki - zrobiła wielkie, szczenięce oczy. - A poza tym i tak nie mam broni oraz szans na ucieczkę, więc co ci szkodzi.

Théo nie odezwał się słowem, ale przeciął sznur. Głównie po to, aby w końcu uciszyć towarzyszkę podróży, która coraz bardziej go irytowała.

- Dziękuję - odpowiedziała ponuro Ruth. Mimo wszystko wydawało jej się to na miejscu w obecnej sytuacji i w styczności z kimś szlachetnego pochodzenia.

Chłopak zachował ciszę, między nimi znowu zapadło niewygodne milczenie.

- Jak to jest być księciem? - po dłuższej chwili namysłu Ruth postanowiła dalej brnąć w przełamywanie lodów pomiędzy nimi. Szans na ucieczkę chłopakowi i tak nie miała, a mogła przynajmniej uciec nudzie. - No wiesz, pochodzisz z królewskiego rodu, masz wszystko, czego tylko zapragniesz...

- Na pewno nie tak jak sobie wyobrażasz - jego ton wydawał się jeszcze bardziej szorstki niż poprzednio, o ile to w ogóle możliwe. - Bycie księciem to nic innego niż wieczna walka, by sprostać ideałowi. Pod każdym względem porównywany jestem do moich poprzedników. Co więcej, to Rada decyduje o moim prywatnym życiu. Nigdy nie prosiłem się, aby zostać królem czy być zaręczonym z lady Raphaëlle...

Zamilkł tak nagle, jak zaczął mówić. Ruth nie podjęła już kolejnej próby poprowadzenia normalnej rozmowy. Resztę marszu spędzili, nie odzywając się do siebie, a jedynie słuchając śpiewu ptaków.

***

Ann miała plan. Nie był on najlepszy, czy chociażby dobry, ale wystarczał na zaspokojenie jej obecnych potrzeb. Mogła spokojnie liczyć na jego powodzenie, o ile będzie miała dość szczęścia.

Punkt pierwszy - choć trochę odróżniać się od Ruth.

To niewinnie wyglądające zadanie mogło jednak się okazać najtrudniejszym. Przecież zmiana koloru oczu lub rysów twarzy jest niemożliwa.

Pozostawała jej tylko jedyna opcja. Ann znalazła dostatecznie ostry nożyk, dzięki któremu udało jej się ściąć jej proste, sięgające pośladków włosy aż do ramion. Dziewczyna następnie zaplotła je w dwa szerokie, francuskie warkocze. Już samo to dało, efekt na jaki liczyła. Gdy spojrzała na swoje odbicie w szkle, w pierwszym momencie się nie poznała. Dokonany przez nią zabieg uwydatnił jej zadarty nos i wyraziste kości policzkowe. Na pierwszy rzut oka mogła wydawać się kimś całkiem innym.

Punkt drugi - trochę gry aktorskiej.

Ann liczyła na spotkanie jakiejś naiwnej służki, której mogłaby wmówić, że jest tutaj nowa i poszukuje pracy. Z rozmowy, którą wczoraj podsłuchała, wynikało, że organizowany jest bal. Przy tego typu okazjach zawsze zatrudniania jest dodatkowa pomoc, aby podołać przygotowaniom i zamieszaniu, które przy tym panują.

Idąc korytarzem, musiała tylko uważać na strażników. Ci, których spotkała wczoraj, pomimo jej metamorfozy, prawdopodobnie mogliby ją rozpoznać. Wymagało to trochę uwagi, ale nie było to niemożliwe. W końcu ta część pałacu nie była często uczęszczana.

W pewnym momencie Ann wyszedłszy zza jednego z zakrętów na drugim końcu korytarza zobaczyła ciemnowłosą dziewczynkę, wyglądająca na jedną ze służek pokojowych. Ta niestety odwrócona była do niej plecami i w radosnych podskokach, które przystają tylko dziecku, całkiem szybko się od niej oddalała.

Ann zaczęła biec, aby ją dogonić. To była świetna okazja, którą musiała wykorzystać, a nie często się takie przydarzają.

Bum - dźwięk ten powstał, gdy Ann potykając się o fałdkę dywanu, którym wyłożona była kamienna posadzka, zaliczyła z nim bliskie spotkanie. Na szczęście materiał był całkiem miękki, więc ochronił ją przed większymi uszkodzeniami.

Dziewczynka obróciła się. Jej wielkie, brązowe oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Najwyraźniej nie wiedziała, że jest śledzona... aż dotąd.

Sam upadek niekoniecznie popsuł plany Ann - i tak musiała jakoś zwrócić uwagę małej. Niekoniecznie chciała to jednak zrobić w tak bolesny sposób. Nie zdążyła też sobie przemyśleć, co zamierza jej powiedzieć.

- Nigdy cię tu nie widziałam, a ja znam wszystkich w tym zamku - hardo zaczęła dziewczynka w czasie, gdy Ann z powrotem stała już na nogach i obecnie otrzepywała swój strój z niewidocznych pyłków. - Nazywam się Maribel, a ty jesteś...?

- Ann - nie miała nawet czasu pomyśleć, czy nie warto byłoby użyć jakiegoś kryptonimu. Otwartość Maribel w połączeniu z prędkością słów wpływających z jej ust tworzyły zabójcze połączenie. - Przyjechałam tu z wioski w poszukiwaniu pracy. Miałam nadzieję, że znajdzie się dla mnie jakieś zajęcie w związku ze zbliżającym się balem... ale trochę się zgubiłam.

- Cóż, zawsze możemy zapytać Dorothée - Ann posłała jej pytające spojrzenie, równocześnie ciesząc się w duchu, że mała dała się nabrać na jej historyjkę, chociaż ta nie była bardzo przekonująca. - To główna kucharka. Jest bardzo miła i wszyscy ją lubią. Jestem pewna, że coś dla ciebie wymyśli.

Czarnowłosa podążyła za Maribel, której usta prawie się nie zamykały. Dziewczynka najwyraźniej z najdrobniejszymi szczegółami wiedziała wszystko, co działo się w zamku i chciała podzielić się tym z nową znajomą.

***

Zgliszcza.

Właśnie w to obrócony był teraz obóz wojskowy. Gdzie okiem sięgnąć wszystko pokryte było popiołem, na którym widoczne były wciąż świeże ślady stóp, wielu stóp. W niektórych miejscach płonęły jeszcze jęzory ognia pochłaniające resztki zabudowań. Po zachodniej stronie, gdzie nie sięgnęła niszczycielska siła ognia, budynki były pozawalane, a na ich ścianach widniały ślady krwi. A tam, gdzie jeszcze poprzedniego dnia były baraki, unosił się obezwładniający zapach spalonego mięsa.

Ruth i Théodore stali na skraju polany i rozglądali się po pogorzelisku. Oboje w tym samym momencie zdali sobie sprawę z tego, co się tutaj wydarzyło.

Obóz został zaatakowany cichaczem w późnych godzinach nocnych, a w dodatku pod nieobecność dowódcy. Strażników było niewielu (do czego również przyczyniła się Ruth) w porównaniu z wrogiem. Atakujący musieli użyć jakichś materiałów pirotechnicznych, dzięki którym ogień rozprzestrzenił się tak szybko. Walka nie była wyrównana, bardziej przypominała raczej rzeź.

Twarz Théodore'a stężała, lecz w jego oczach przebiegła się cała gama uczuć: gniew i smutek, niepewność i wina.

- Musimy ich dogonić - był okropnie blady. - Dowiedzieć się, czy nie wzięli jeńców...

Ruth się to nie podobało, ani trochę. Miała przeczucie, że na samym zwiadzie się nie skończy, a widząc skuteczność wroga, obawiała się, że nawet to może być zbyt niebezpieczne.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 16, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Bliźniacze sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz