Wiatr zawodził w ciemnościach, niosąc woń, która mogła zmienić losy całego świata ludzi. Nad miastem Nylith jawiła się konstelacja Trzech Wilków, gdy wysoka, zamaskowana postać wślizgnęła się bezszelestnie za jego mury. Spowita w czerń poruszała się szybko i zdecydowanie, nie wahając się ani przez chwilę. Nic ani nikt jej nie zatrzymywał, gdy przemierzała kolejne kręte ulice Nylith, lecz nie ulegało wątpliwości, że osobnik poradziłby sobie z każdą przeszkodą napotkaną na swojej drodze.
Każdy, kto później wspominał przybysza, twierdził, że jego kontur rozmywał się na tle uśpionego miasta, znikając co chwila w zacienionych miejscach. Podobno wyglądał niczym duch, ledwie nasiąknięty otaczającą go rzeczywistością.
Niektórzy twierdzili, że sama Myris – Królowa Ciem i bogini śmierci – zeszła do świata ludzi, by osobiście zabrać księżniczkę, zmarłą tejże nocy, do krainy umarłych. Inni utrzymywali, iż cień nie był niczym innym, jak zbłąkaną duszą, która jakimś sposobem nie trafiła wraz z Myris ani do Odath – świata dusz potępionych, ani do świata bogów i duchów wojowników chwalebnie poległych – Emaheii.
Nic z tego jednak nie było prawdą.
Prawda bowiem jawiła się po stokroć gorzej, zarówno dla Ayecurii, jak i małego, cichego zawiniątka, trzymanego w ramionach przez cień.
Skórę tego osobliwego dziecka pokrywał szron, tworzący piękne, ażurowe wzory na bladej twarzyczce. Rzęsy i krótkie włosy, oprószone pojedynczymi płatkami śniegu, mieniły się w świetle księżyców. Niemowlak nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, a jego klatka piersiowa ledwo podnosiła się, okryta grubym, wilczym futrem.
W końcu cień dotarł do swego celu. Wielki, surowy gmach zdawał się spoglądać na niego z wręcz namacalną groźbą. Budowla była duża, w połowie pochłonięta przez wygłodniałe pnącza gęstego bluszczu. Otaczała ją masywna bariera, wykonana ze stopów kilku różnych metali. Miało to chronić mieszkańców budynku przed wszelkimi intruzami, chcącymi wtargnąć na jego teren. Nie stanowiło to jednak problemu dla zamaskowanego przybysza.
Rozpłynął się w cieniu monumentalnej bramy, by ułamek sekundy później zmaterializować się z powrotem za ogrodzeniem. Teleportował się z lekkością, której mogłyby mu zazdrościć świątynne tancerki.
Cień wciąż się nie zatrzymywał i sunął do przodu ku wejściu. Jego stopy ledwo dotykały ziemi, a pewnie stanął na nich dopiero, gdy dotarł do krużganka.
Wspiął się po szerokich schodach, z czułością otaczając zawiniątko silnymi ramionami. Zawahał się przez chwilę, wciąż niepewny słuszności swojej decyzji. W końcu, nadal pełen wątpliwości, delikatnie ułożył niemowlę przed drzwiami. Szczelniej otulił je wilczą skórą, po czym wetknął pomiędzy jej warstwy krótki list.
Szmaragdowe oczy zalśniły w świetle ośmiu księżyców, gdy intruz wyszeptał słowa skomplikowanej inkantacji, której znaczenie znał tylko on.
Cień ściągnął z szyi najbliższy jego sercu amulet, po czym założył niemowlęciu, szepcząc tej nocy ostatnie słowa:
– Nigdy nie zapominaj, kim jesteś.
Niewypowiedziane cierpienie odbiło się na jego obliczu, kiedy po raz ostatni złożył delikatny pocałunek na czole dzieciątka. Ono zaś spojrzało na niego dużymi ślepkami i uśmiechnęło się pokrzepiająco. Nie odrywało od niego wzroku, gdy schodził z krużganka.
Nagle, niemowlę pisnęło, pełne szoku i niedowierzania.
Cień rozpłynął się w mroku.
**********
Jeśli ktoś ma wątpliwości co do odpowiedniego gatunku "Początku Końca" – zostało to już skonsultowane z ambasadorką. :)
CZYTASZ
Początek Końca
General FictionI tom pentalogii "Kroniki Arcane" "Kochanie jest najpiękniejszą formą autodestrukcji". Mówi się, że Muzy Śmierci pozbawione są uczuć. Rodzą się bez nich i bez nich przychodzi im umrzeć. Zdolne do bezgranicznego okrucieństwa i dozgonnej lojalności w...