Rozdział II

695 104 152
                                    

Od gryzącego poczucia beznadziei, Mist zrobiło się jeszcze bardziej niedobrze. Wcześniej jednak zwróciła całą zawartość swojego żołądka i nie miała już czym wymiotować. Jedno ją pocieszało: nie straciła kilku miesięcy życia dryfując w Strefie Cienia pomiędzy światami, wszak wyraźnie niedawno coś zjadła.

Osunęła się na najbliższy pieniek. Zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach dostała się do Ayecurii.

Nonfulgur – jej ojciec i najwyższy z bogów ją wygnał, to było pewne. Pozostawało pytanie: dlaczego? Jej ostatnie wspomnienia były chaotyczne i mgliste, a ból w okolicach skroni nasilał się z każdą minutą, utrudniając wysnucie jakichkolwiek wniosków. Zrezygnowała z dalszych rozmyślań i otworzyła oczy. Oddychała głęboko, wpatrując się w najbliższą okolicę.

Nagle przez głowę przebiegła jej myśl tak krótka i przerażająca, że dziewczyna zapragnęła jeszcze raz utracić przytomność. Uniosła drżącą rękę bliżej swojej twarzy, aby przekonać się, czy obawa była uzasadniona. Paznokcie miała zakrwawione i połamane. Całe przedramię było brudne od ziemi i poranione, ale Mist bez problemu dostrzegła Znak widniejący na jej skórze. Mimo że znacznie wyblakł od czasów sprzed wygnania z Astaru, nie zniknął całkowicie.

Znak mówiący o tym, że nadal jest Merphytią. Obezwładniające uczucie ulgi sprawiło, że nie była w stanie się poruszyć. Zalało ją niczym ciepła fala, a w oczach zaszkliły się łzy. Już zdążyła poczuć, że jej moc znacznie osłabła, ale przynajmniej nie została wyrzucona! Tego chyba by nie przeżyła. Szybko otarła mokre oczy. Musiała jak najszybciej pozbyć się bełtu z ramienia. Wiedziała, że nie uszkodził żadnych ważnych nerwów ani mięśni, ale wciąż pozostawał niebezpieczny dla jej życia. Szczęście w nieszczęściu, że tamował krwawienie.

Wstała chwiejnie z pieńka i ponownie zwróciła się w kierunku lasu Dalagaar. Dreszcz ją przeszedł na samą myśl o tym, czym są wyngo, ale musiała wykonać rytuał uzdrawiający. Szczególnie teraz, gdy mogła używać run, po uzupełnieniu duszy energią. Postanowiła nie zapuszczać się jednak zbyt głęboko. Skierowała się w stronę wielkiej brzozy. Nie bez przyczyny wybrała to drzewo. Było symbolem odradzającego się życia, zwycięstwa światłości nad mrokiem. Mist wręcz widziała potężną aurę bijącą od jego pnia.

Rozejrzała się po raz kolejny, aby upewnić się, że nikt jej nie widzi. Uklękła na ziemi. Poza ciągle odczuwanym bólem skutecznie utrudniała to ciężka, obszerna peleryna.

Była zupełnym przeciwieństwem jej bojowej narzuty. Tamta, utkana ze szlochu, była równie wytrzymała co lekka. Odtrąciła dłonią suche liście i małe patyki, pozostawiając przed sobą czystą przestrzeń między korzeniami drzewa. Dziewczyna zdecydowała się na prostszy, ale mniej skuteczny rytuał. Zrobiła głęboki wdech. Płuca wypełniło jej powietrze przepełnione wonią ziemi i mchu.

Zamknęła oczy i pozwoliła, by odpowiednie runy zmaterializowały się w jej umyśle. Od dziecka się ich uczyła, a jej nauczycielem był sam Nonfulgur. Niewiele było osób poza nią, które tak dobrze się nimi posługiwały. Była w stanie tworzyć potężne Pieczęcie i Zaklęcia, łącząc odpowiednie symbole ze sobą. Już dawno weszła na najwyższy stopień wtajemniczenia tak, że nawet powietrzne runy nie stanowiły dla niej problemu. Tak przynajmniej było zanim trafiła do Ayecurii.

Nucąc szeptem modlitwę do bogów, zaczęła kreślić na gruncie odpowiednie znaki. Palec sam sunął po glebie, zdecydowanie tworząc ostre, równe linie. Mist czuła pod opuszkami każde ziarenko piasku, każdą najmniejszą nierówność. Kolejne słowa inkantacji płynęły z jej ust, które to zdawały się żyć własnym życiem.

Nagle, jej dłoń zatrzymała się gwałtownie. Dziewczyna przerwała swoją modlitwę i otworzyła oczy. Tuż przed nią widniał skomplikowany splot pionowych i ukośnych kresek. Symbol był ukończony.

Początek KońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz