Rozdział XVIII

275 54 45
                                    

Flynn nazywał ją Darem Gwiazd.

Już niedługo miała zacząć swój trening pod okiem najlepszych nauczycieli i otrzymać swój Znak. Pierwsze sześć lat jej życia było usiane ciągłymi debatami i wątpliwościami na temat jej przeznaczenia. Wiele bogów nieustannie podważało decyzję Nonfulgura o szkoleniu, twierdząc, że to dziecko jest zbyt empatyczne i wrażliwe, a przede wszystkim: nader niezdarne by móc zostać jedną z Muz Śmierci. Jej starsze siostry nadawały się idealnie, ale ona? Według większości była bezużyteczna.

Tego wieczoru, w przeddzień jej próby, leżała z Flynnem wśród wrzosów i bzyczenia jego pszczół, niedaleko pałacu jej ojca, wpatrując się w gwiazdy. Dzięki swoim wyostrzonym zmysłom idealnie słyszała świerszcze z najdalszych zakątków łąki.

– O, a tam jest konstelacja Achainotidea. – Przyjaciel pokazał palcem na nieboskłon. Niektórzy nazywają ją konstelacją Trzech Wilków, ale moim zdaniem głupio to brzmi. Chociaż tą drugą nazwę łatwiej zapamiętać. Pojawia się raz na sześć lat, tylko na jeden dzień.

– A dlaczego? – zapytała dziewczynka.

– Widzisz tą najmniejszą z nich? – zapytał. – To gwiazda Verusa. O, a tamta. – Wskazał ręką na kolejną. – To Myris.

– Królowa Ciem! Pamiętam! Co za babsztyl...

– Mist! – upomniał ją Flynn.

Zachichotała cicho.

– No dobra, dobra – burknęła. – Nie spinaj się tak. – Uniosła mały paluszek ku niebu. – A tamta?

Flynn założył ręce za głowę, po czym wyprostował nogi, krzyżując je w kostkach.

– To gwiazda bogini miłości, Aheii, pamiętasz? Między nią a gwiazdą Verusa powinna być jeszcze jedna – Cyraeneusa – Brata Krwi Verusa. – Westchnął głośno, odpędzając najbliżej latające pszczoły. – Nie ma jej od kiedy... No wiesz...

– Och, no tak... – urwała. – No ale dlaczego ona pojawia się tak rzadko?

– Kto to wie? Mogłabyś zapytać wieszczki bogini Danae, ale na to też już jest za późno.

– Flynn?

– Tak?

– Ja nie chcę zostać Merphytią. Nie mam nawet skrzydeł.

Flynn podparł się na łokciach i popatrzył na nią z góry. Owady zabrzęczały wściekle wokół jego głowy.

– Więc nie bądź. Ucieknijmy stąd gdzieś daleko. Zabiję każdego, kto będzie próbował nas zatrzymać – rzekł, dumnie wypinając cherlawą pierś.

Wiedziała, że nie żartował. Zrobiłby to, gdyby jedynie go o to poprosiła. Rzuciłby się do gardła każdemu, kto próbowałby ją skrzywdzić. Ona dla niego byłaby w stanie zrobić to samo, bo choć byli jeszcze tylko dziećmi, cementowała ich więź tak silna, że nawet śmierć nie byłaby w stanie jej rozerwać.

– Wiesz, że nie mogę... Tak zostało zapisane w Arcane – mruknęła naburmuszona pod nosem. – Każda córa nieba ma zostać Merphytią. Arcane nie zmienisz.

Chłopak poderwał się na równe nogi.

– Ale ty nie jes... – urwał, a przerażenie odmalowało się na jego turkusowej twarzy.

– Co? – Mist podniosła się do pozycji siedzącej. – Nie jestem co?

– Nic, głąbie. – Od zawsze ją tak nazywał. Ależ ona go za to nienawidziła!

Początek KońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz