Powrót

1.4K 102 84
                                    

Jechaliśmy już od kilku godzin w kierunku murów. Była godzina trzynasta. Pogoda była wręcz idealna - słońce i zero chmur. Podziwiałam piękne krajobrazy. Większość rzeczy które tu spotykam widzę pierwszy raz. Jednak mimo to byłam już wykończona. Jazda kilka godzin bez przerwy jest męcząca... W drodze powrotnej nasz oddział pokonał sześciu tytanów. Na szczęście nikt nie ucierpiał. To była po prostu idealna wyprawa! Wczoraj wieczorem słyszałam od Finn'a, że nie poniesliśmy jakiś ogromnych strat. Wszyscy moi znajomi i rodzina byli bezpieczni. Zamknęłam oczy i uniosłam głowę ku niebu. Ciepłe i delikatne promyki słońca dotykały mojej twarzy. Uwielbiam to uczucie.  Miejmy nadzieję, że nikt nie zginie już do końca drogi... Wreszcie wrócimy i zamiast nas krytykować, ludzie wreszcie nam pogratulują i zmienią zdanie odnośnie zwiadowców. To chyba pierwsza wyprawa z takim powodzeniem, ale mam nadzieję, że nie ostatnia.

Nagle zamiast miłego dotyku słońca poczułam cień. Chwilę potem na mój policzek spłynęła kropla wody. Otworzyłam oczy. Deszcz? Teraz? Cholera... akurat chwilę przed powrotem! Niby mały deszczyk to nie problem dla zwiadowcy, ale deszcz cały czas przybierał na sile. Moje nadzieje na misje bez ofiar rozsypały się w jednej chwili. Zerknęłam w stronę moich towarzyszy. Podobnie jak ja, oni tez nie bardzo cieszyli się z tej sytuacji... kilka kropelek w jednej chwili zmieniło się w ulewę. Chmury przykryły całe niebo i zaczęła zbierać się mgła... Widoczność była coraz słabsza. Jeszcze raz spojrzałam na nasz oddział. Tym razem nawet Levi był lekko zaniepokojony.

Mgła była coraz mocniejsza. W zaledwie godzinę idealna pogoda zmieniła się w koszmar. Lało tak mocno, że prawie nic nie widzieliśmy. Najgorsze było to, że race okazały się bezużyteczne... Byliśmy zdani tylko na siebie. Jechaliśmy głodni, mokrzy, zmęczeni, bez rac i bez jakiejkolwiek informacji o obecnym położeniu. Na dodatek powinniśmy być coraz bliżej murów. Właściwie, to powinniśmy już dojechać, a ciągle byliśmy w drodze.

- Wydaję mi się, że trochę zjechalismy z kursu... Kapralu, mogę pojechać i spotkać się z jakimś innym oddziałem? - spytała Victoria.
- Nie ma takiej opcji...
- Ale powinniśmy już dojechać! Zresztą... nie wydaje wam się to dziwne? Od kiedy pojawiła się mgła, nie spotkaliśmy jeszcze żadnego tytana...

Kapral zignorował dalsze słowa Victorii. Jechaliśmy w ciszy i strachu przed siebie. Najgorsza była świadomość, że z tej mgły w karzdej chwili mogą wyjść tytani.

- Cholera! - Moje myśli przerwał głos Ben'a. Jego koń stanął nagle dęba po tym jak prawie spadł z klifu. Dobrze, że Ben jechał pierwszy i nic mu się nie stało. Szybko wychamowalismy. Gdybyśmy jechali trochę szybciej, nie zdążylibyśmy się zatrzymać i prawdopodobnie byśmy spadli.

- Mówiłam, że jedziemy w złym kierunku...
- Tsk... Musimy zawrócić. [T/N], będziesz prowadzić. Nie jedź tylko zbyt szybko.
- Tak jest! -powiedziałam i zaczęłam jechać na północ.

Byłam okropnie zmęczona. Prawie spadłam z konia! Dodatkowo pogoda wciąż nie ustępywała. Chcieliśmy wystrzelić race. W końcu był cień szansy, że ktoś nas zobaczy albo usłyszy. Niestety - wszystkie przemokły.

Nagle usłyszałam ryk - prawdopodobnie tytana. Zaraz potem krzyk. Szybko poznałam, że to krzyk Olivier'a. To byli zwiadowcy! Pewnie moi bracia! Tak, napewno to byli ono! Prędko pognałam w kierunku z którego dochodził krzyk.

- Czekaj, [T/I]! - Zawołała Victoria. Jechałam tak szybko, że prawie zostawiłam ich w tyle. Widoczność była na tyle ograniczona, że mogłam polegać tylko na swoim słuchu.

- Finn! Olivier! Jestem tu!

Nagle mój koń poślizgnął się w błocie, przewracając mnie tym na ziemię. Podniosłam się i moim oczom ukazał się straszny widok. To była rzeźnia... Wszędzie ciała. Porozrywane na kawałki. Niektóre bez głów, inne przegryzione ma pół...

Für dich bis zum ende |Levi X Reader| PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz