5

1K 86 13
                                    

~Lucy~

Tak jak podejrzewałam, sala treningowa była zapełniona, ale ku mojemu nieszczęściu, na prośbę Mavis, udostępnili nam kawałek podłogi.

-To czym chcesz walczyć?- spytała się Mavis, kierując się do składziku.

-Nie wiem...kijem?- odpowiedziałam. Oczywiście nie zabrzmiało to mądrze, ale nie miałam bladego pojęcia o broniach. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy anielica się zgodziła i rzuciła mi kij wyższy ode mnie o głowę.

-Ustaw się w pozycji bojowej- powiedziała.- Czy ty w ogóle pamiętasz jak się walczy- zakpiła kiedy próbowałam wykonać jej rozkaz.

-Mówiłam, że dawno nie ćwiczyłam- warknęłam.- Słuchaj to nie ma sensu. Dobrze wiemy, że walka to nie moja bajka.

-Ale musi się stać. Jeśli ktoś na dole cię zaatakuje, to co zrobisz? Poprosisz go ustąpienie drogi czy opowiesz bajkę na dobranoc?- jej ton był przepełniony drwiną. To było najdziwniejsze w niej. Przez cały czas jest miła, urocza i pomocna, ale kiedy przychodzi do ćwiczeń lub walki staje się zupełnie kimś innym. Jej oczy ciemnieją, a miejsce współczucia zajmują wymagania.

-Dobra, koniec. Nie lubię cię takiej- mruknęłam. Ustawiłam się już w poprawnej pozycji i na jej znak skrzyżowałyśmy broń.

Zaczęłyśmy walczyć, choć bardziej pasowałoby tu stwierdzenie, że zaczęłam się bronić. I to ledwo. Co chwila słyszalny był tylko pusty odgłos uderzeń drewnianych kiji. Najgorsze było to, że nie dość, że jej ciosy były silne, to jeszcze na tyle szybkie, że bałam się mrugnąć, bo mogłabym przegapić atak. Po chwili, która dla mnie była paroma sekundami, a okazała się później 7 minutami, potknęłam się o własną nogę. Złapałam równowagę, ale straciłam skupienie i ten moment wykorzystała Mavis do podcięcia tej jednej kończyny, na której stałam. Wylądowałam na tyłku i już czułam siniaki.

-Możemy już skończyć? Potrenowałyśmy- stwierdziłam, rozmasowując pośladki.

-Nie ma tak łatwo- zaśmiała się przyjacielsko Mavis, a ja tylko jęknęłam w duchu.


~Natsu~

Staliśmy w sali tronowej po lewej stronie naszego ojca i cicho czekaliśmy na to co miało się wydarzyć. Zamknąłem oczy, a przez umysł przebiegł obraz białej, czystej sukienki i jej właścicielki. Zanim zdążyłem odgonić obraz, z zamyślenia wybiło mnie skrzypnięcie wrót. Spojrzałem na osobę idącą środkiem krwisto czerwonego dywanu i odruchowo się wyprostowałem.

-Synu cieszę się, że już jesteś- usłyszałem głos zza moich pleców.- Załatwiłeś wszystko?

-Witam cię ojcze- czarnowłosy skłonił się.- Odpowiadając na twoje pytanie: Tak. Siedlisko samozwańców zostało zlikwidowane.

-To dobrze...bardzo dobrze- nie patrząc do góry wiedziałem, którą minę przybrał władca. Zimny grymas chorej satysfakcji.

-Czy coś się zmieniło a pro po twojej Yhm...korespondencji- młodzieniec odchrząknął.

-Nie, aczkolwiek znalazłem stałego posłańca.

-A jak się wygada komuś?

-To go ukarzę. Wpisałem to w ostatni list.

Zaczęli jeszcze o czymś rozmawiać, a mnie powoli furia roznosiła. "Nienawidzę, jak gadają jakby nas tu nie było. Zeref- pieprzony ideał synka". W końcu nie wytrzymałem, wystąpiłem z szeregu, stanąłem przodem do ojca i zanim zdążył się odezwać, skłoniłem się i odszedłem, pozwalając, aby wrota zatrzasnęły się za mną z głośnym hukiem. Wyszedłem z pałacu i ruszyłem przed siebie, wprost do wyjścia z Podziemi. " Czemu musiał wracać? Nie mogło go tam coś zabić czy coś". Wściekałem się, jak zawsze gdy byłem zmuszony z nim przebywać dłużej niż trzydzieści sekund. Po dłuższym spacerze dotarłem do ostatniej bramy, która dzieliła mnie od samotności.

-A gdzie to książe się wybiera?- spytał mnie strażnik.

-Wydaje mi się, że nie jest to zdecydowanie twoja sprawa. Wychodzę i tyle- warknąłem i żeby szybciej się wydostać, rozłożyłam skrzydła i wyleciałem na powierzchnię.

Nie myśląc zbytnio gdzie zmierzam, ruszyłem przed siebie. Zanim się zorientowałem, byłem w mieście. Wszedłem do kawiarni i zamówiłem sobie espresso i ciasto borówkowe. Uspokajałem się jedząc deser i popijając go gorącym płynem, a kiedy całkowicie mi przeszło zacząłem obserwować ludzi. " Ehh ci ludzie...tak bardzo bezbronni i naiwni. Robią tyle głupich rzeczy, a potem cierpią i przepraszają. Albo wybaczają. Tss...to irytujące. Myślą, że są panami świata, a trzy czwarte nie wierzy w to co się dzieje pod i ponad nimi. I niszczą ten świat". Spojrzałem na chłopca biegającego wokół stolików. " Ja zostałbym ukarany za takie zachowanie i to ostro". Z tą myślą wyszedłem z kawiarni i wróciłem do zagajnika, lecz nie po to, żeby wrócić na dół, a po prostu posiedzieć w lesie, samemu.

Moje plany wzięły łeb gdy okazało się, że przed wejściem czeka na mnie cała trójka rodzeństwa. Widząc ich miny po prostu spuściłem głowę i...wyprowadziłem cios. Trafiłem w ramię Sting'a. Przybraliśmy oryginalne formy i zaczęlismy się bić nie zważając na otoczenie. Dlatego też do bójki dołączyli jeszcze Gajeel i Rogue. po pewnym czasie przestałem widzieć kogo biję, ponieważ podniosła się chmura kurzu. Skończyło się na tym, że wszyscy leżeliśmy zdyszani na ziemii.

-Dzięki chłopaki. Zawsze wiecie jak mi humor poprawić- wychrypiałem z uśmiechem na twarzy.


_____________________________________

I kolejny rozdział za nami;)

Mam nadzieję, że się podoba. Czy tylko mi się wydaje, że treningi z Mavis byłyby gorsze niż z jakimikolwiek trenerkami osobistymi? :D

Daj cię znać co myślicie

O romansie anioła z demonemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz