|Zakończone|
Namjoon codziennie ratuje ludzkie życie, Jin jedynie piecze ciastka. Poznają się w dosyć niespotykanych warunkach, co nie przeszkadza im zakochać się w sobie, mimo problemów jakie nosi na swoich barkach Jin. Teraz ich życie jest wspomn...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Wspomnienie
Jin źle czuł się od kiedy tylko wstało słońce. Z samego rana uparcie twierdził, że nie wstanie z łóżka i owinął się w kołdrę jak naleśnik. Musiałem wyjść do pracy, ale nie chcąc zostawiać go samego, zadzwoniłem do Jimina. Akurat miał wolny dzień, który zamierzał poświęcić na zakupy z Hobim. Zrezygnował z tych planów zaraz po usłyszeniu mojej prośby. Hoseok także zadeklarował się jako dodatkowy pomocnik, za co byłem mu niezwykle wdzięczny. Dziękowałem niebiosom, że Jin miał tak dobrych przyjaciół. Mieli przyjść jakiś czas po moim wyjściu, żeby nie wzbudzać podejrzeń najstarszego i nie denerwować go nadopiekuńczością. Musiałem go oszukać dla jego własnego dobra. Robiłem to czasem i nie czułem się z tym dobrze. Jin nie był dzieckiem, był dorosłym i odpowiedzialnym człowiekiem, tyle lat żył ze swoja chorobą zanim mnie poznał i radził sobie bardzo dobrze. Ta chęć pomocy z mojej strony i być może nawet lekkiej kontroli opierała się tylko i wyłącznie na strachu o jego zdrowie. Wewnętrznie jednak zdawałem sobie sprawę, że po prostu zbyt mocno go kochałem i bałem się stracić. Nie wiem jak mógłbym żyć, gdyby coś się stało i to przez moje niedopatrzenie.
Pół dnia siedziałem z głową pełną niespokojnych myśli. Zachowanie Jina było bardzo podejrzane. Nigdy nie okazywał słabości, nawet kiedy naprawdę nie czuł się dobrze, to udawał, że wszystko jest w porządku. Dziś zrezygnował nawet z tego.
O godzinie 14 do mojego małego gabinetu przyszedł młody chłopak. Z nosa wypływały mu stróżki krwi, a policzek zdobił wykwitający, granatowy siniak. Przyszedł to może zbyt pochopnie powiedziane. Przyprowadził go Tae, prawie że brutalnie ciągnął za pokrwawiony kołnierzyk koszulki. Od razu zauważyłem otarcia na dłoni przyjaciela. Posadził go przede mną na krześle i z naburmuszoną miną westchnął jakby przyniósł stukilowy wór cementu.
- Co się stało? – sprzed oczu mojej wyobraźni zniknął Jin, a pojawił się rzeczywisty obraz.
- Nie widać?! – warknął Tae. Był zły.
Pokiwałem głową z zdezorientowaniem. Podniosłem się i podszedłem do szafki, by wyciągnąć ze środka bandaż i wodę utlenioną.
Chłopak spuścił zaszklony wzrok. Na moje oko nie mógł się zdecydować czy chce mu się płakać, czy krzyczeć ze złości.
Namoczyłem kilka wacików w wodzie i przyłożyłem mu do rany obok ust. Podałem do ręki małą gąbeczkę, którą kazałem przycisnąć do krwawiącego nosa.
- Ten debil – zaczął Tae, kiedy trochę się uspokoił. Usiadł na pokrytą morską narzutką leżance i coś mamrotał w złości – Rzucił się na czterech dorosłych facetów.
- Było ich trzech – fuknął cicho chłopak.
- Zamknij się! Ale potem przyleciał czwarty, ale mogłeś być tak zaślepiony wirem walki, że nie zauważyłeś.