Rozdział II

5 1 0
                                    


Budzik.

W sumie, nie chce mi się wstawać. Taka niechęć, nie jest niczym nowym. Łóżko jest ciepłe, bezpieczne. Po co mam wstawać? W odpowiedzi, jak neon, rozświetla się w mojej głowie pytanie, które wysłał Asami.

"A może spotkamy się jutro?"

Robi mi się ciepło. Zrywam się z łóżka i pierwszy raz w życiu myślę, "co ja na siebie założę"? Jestem tak zaaferowana, że zapominam o tym, że dziś pierwszy dzień w liceum. Brutalnie przypomina mi o tym wstrętny, galowy strój, perfekcyjnie wyprasowany i złożony przez naszą gosposię. Problem rozwiązany, mruczę pod nosem. Patrzę w lustro, czeszę się zupełnie bez emocji. Automatycznie. Związuję włosy w kucyk i ubieram się. Staram się nie myśleć, jaka będzie ta nowa szkoła. W sumie wszystko jedno, przecież i tak się z nikim nie zaprzyjaźnię. Do tego wymagana jest interakcja. - Po prostu to przeżyj. - Mówię do swojego odbicia. Patrzę na siebie. Dociera do mnie, że dawno tego nie robiłam. Niby człowiek co dzień patrzy w lustro, a jednak nie widziałam się. W sumie, nie ma na co patrzeć. Moje odbicie krzywi się, a ja sięgam po torbę. Porzucona na stole komórka zaczyna bzyczeć. Marszczę brwi, sięgam po nią, a moje serce zaczyna walić jak oszalałe. Przecież wczoraj Asami dostał mój numer.

"Co powiesz na ciacho, w tej nowej kawiarni na skwerku?"

Głupie pytanie, spotkałabym się z nim wszędzie. Otoczenie nie ma zupełnie znaczenia. 

Rozglądam się po wielkiej sali gimnastycznej, na której ustawiono rzędy krzeseł i podium z mikrofonem. Przemawia dyrektorka. Mówi już prawie godzinę. W sali jest masa ludzi. Kiedy patrzę, na tę biało-granatową masę, zaczynam się dusić. Ostatni raz spędziłam tyle czasu w tłumie, kiedy babcia zabrała mnie na mszę. Miałam pięć lat. Podobno zrobiłam "cyrk na cały kościół". Babcia już mnie nigdzie nie zabiera. W sumie, nikt już mnie nigdzie nie zabiera. No ale dziś, dziś to się zmieni. Idę z Asamim do kawiarni. Nie mam pojęcia, że siedzę i uśmiecham się. Nawet nie zauważyłam, że przemówienie skończyło się. Ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Szarpnęłam się, może troszkę zbyt gwałtownie.

- Przepraszam...- Ruda, piegowata dziewczyna, siedząca obok, uśmiecha się do mnie. Mrugam. Nie mogę się powstrzymać.

- Tak?- Udaje mi się wydusić.

- Mamy rozejść się do swoich klas.- Powiedziała, a wyraz jej twarzy zupełnie się przy tym nie zmienił. Jak można mówić, jednocześnie szczerząc się w ten sposób? Kolejna z zagadek natury. Kiedy nie reaguję, dziewczyna dodaje nieco głośniej:

- Blokujesz wyjście, rusz się.

Czuję na sobie ciężar spojrzeń. Moja twarz zaczyna palić. Mam ochotę rozpłynąć się w powietrzu, nienawidzę takich sytuacji. Snuje się korytarzem. Ściany obwieszone są pracami uczniów. Niektóre całkiem fajne. Nowa szkoła jest naprawdę duża, nie potrzebuję zbyt wiele czasu, żeby się zgubić. Wzdychając siadam na parapecie i wyciągam plan, który rozdawali kotom przy wejściu. Jestem na złym piętrze. Nasza klasa to jednocześnie pracownia biologiczna. W sumie lepsze to, niż mieć za wychowawcę chemicę. Chemia przyprawia mnie o dreszcze. Oczywiście, większość miejsc jest już zajęta. Ludzie, podobierani w pary, szepczą między sobą. Staram się nie rozglądać, jednocześnie usiłując coś zobaczyć. Znowu czuję się jak dziwoląg, siadam w jedynej pustej ławce. Już wiem, że tak zostanie. Ja i cała reszta. Kolejne lata bycia cieniem. Jakoś niespecjalnie mnie to boli. Przyzwyczajenie? 

Ławkę obok siedzi dwóch chłopaków. Właściciel złotej czupryny, szturcha swojego kumpla i pokazuje mu moje trampki. Lubię swoje trampki, każdy zawiązany na inny sposób. Teraz żałuje, że nie założyłam zwykłych, nudnych butów. Moja twarz znowu zmienia kolor. Odwracam głowę i z zaciekłością wlepiam wzrok w tablicę. Nasza wychowawczyni przekłada papiery na biurku, podnosi głowę i obrzuca salę spojrzeniem. Jest zaskakująco młoda i ma sporą nadwagę. Lustruję klasę szybkim spojrzeniem, starannie omijając ławkę obok siebie. Większość to dziewczyny. Nauczycielka odchrząknęła i właśnie zbiera się, żeby coś powiedzieć, kiedy drzwi sali otwierają się. W takich wypadkach, oczywiste jest, że spojrzenia wszystkich skupiają się na osobie pojawiającej się w drzwiach. No więc spojrzałam i moje szczęki zacisnęły się trochę mocniej. W drzwiach stał Intruz. O losie, poważnie? Jakie są szanse na to, że ta irytująca jednostka, trafi do tego samego liceum? Ba, nawet to bym zniosła. Ale do tej samej klasy? Osłupiała patrzę, co on robi. Idzie prosto w moją stronę. O Boże, przecież jedyne wolne miejsce, jest obok mnie. Zaciskam powieki marząc, żeby to był po prostu sen. Koszmarny sen... 

Co, z tym cholernym budzikiem??

Labirynt Rzeczywistości - AlicjaWhere stories live. Discover now