Rozdział V

1 0 0
                                    


  Powoli pakuję zeszyt do torby. Zastanawiam się, co teraz?
Najchętniej urwałabym się.
Wf to nic ważnego, matka usprawiedliwi.
Boże, dlaczego ja ciągle jeszcze chce się jej przypodobać?
Czuję złość. Palce mocno zaciskają się na torbie.
Szybkim, zdecydowanym ruchem zarzucam ją na ramię.
Nie rozglądam się, po prostu wychodzę.
Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Czasem fajnie jest być przeźroczystym.
Schodzę po schodach, na sam dół, patrząc pod nogi.
No i wreszcie jestem, punkt zero.
W lewo oznacza wolność, w prawo ponad godzinna katorga przy użyciu różnych piłek.
Trudny wybór. Doprawdy.
Mijają mnie dwie, rozchichotanie dziewczyny z naszej klasy.
No to w drogę. I już mam zrobić krok, kiedy czuję na karku jego oddech, a tuż przy uchu głos.
- Gdzie tak lecisz? Ledwo cię dogoniłem. Nie przypuszczałem, że z ciebie taka entuzjastka sportu. Nie wyglądasz.
- Goń się. - Warczę i robię się cała czerwona, czując na sobie jego spojrzenie.
Wyrywam do przodu, nie czekam, aż ktoś mnie zatrzyma. Po prostu wychodzę.
Przepełnione złością kroki dudnią o chodnik.
Nawet nie muszę się zastanawiać. Nogi same niosą mnie w stronę lasu, za którym jest plaża.
Morze.
Jest mi potrzebne, żeby się uspokoić.
Dogania mnie po kilku krokach. Cholerny dryblas.
Zaciskam mocniej usta, nie mam zamiaru z nim rozmawiać.
Mijam bloki, przechodzę przez ulicę i już widzę pierwsze drzewa.
Mimo woli biorę głębszy oddech.
- Lubię ten las. - Informuje mnie Intruz. Nie wiem po co.
Nie odzywam się. Wzdycha, ale nadal idzie tuż obok.
Ciszę przerywa głośnie burczenie w jego brzuchu.
Patrzę jak robi się czerwony i wybucham śmiechem.
W jednej chwili przechodzi mi cała złość.
Zakłopotany przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
- Czyżbyś był zbyt zajęty, żeby zjeść drugie śniadanie? - Pytam złośliwie.
- Zaczynam mieć podejrzenie, że bawi cię moje nieszczęście. - Mówi to prawie żałośnie.
Przewracam oczami, łapię go za rękę i ciągnę na polanę, która jest kilka kroków przed nami.
Nie protestuje. Jego ciepłe palce nieśmiało zaciskają się na mojej dłoni.
To całkiem miłe.
Popycham go na jeden z pieńków, które otaczają miejsce na palenisko.
Siadam obok i przeszukuję torbę.
Intruz przygląda mi się w milczeniu.
Wyciągam kanapkę i wtedy słyszymy kroki. Jakiś chłopak wchodzi na polanę.
Wygląda jakby się zgubił.
I nie chodzi mi o lokalizację w terenie.
Cały jest jakiś... Nie mogę sprecyzować myśli, bo w tym samym momencie słyszę głos Intruza.
- A co to za Kostuch?
Ten to ma skojarzenia... Facet zmył się.
Podałam mu kanapkę.
Zielone oczy rozbłysły autentycznym uwielbieniem.
- Mogę?- Zapytał, chociaż było oczywiste, jak bardzo chce tej kanapki.
Podsunęłam mu ją niemal pod nos.
Nie potrzebował kolejnej zachęty.
Przymknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu.
Słońce ogrzewało moją twarz, a gdzieś zza drzew słychać było kojący szum morza.
Powoli wstałam i niespiesznie ruszyłam w kierunku plaży.
Nawet nie musiałam upewniać się, czy idzie za mną.
Czułam go. I w jakiś sposób podobała mi się jego obecność.

Za każdym razem, kiedy patrzę na morze, czuję momentalny spokój.
Ten falujący kolos o tysiącach odcieni, działa na mnie jak hipnoza.
Nie wiem jak długo stałam i patrzyłam.
Widziałam to już miliony razy, a mimo to, za każdym razem czułam , że patrzę po raz pierwszy.
Tym razem Intruz delikatnie dotknął mojej dłoni.
Ocknęłam się. Trafiłam na jego spojrzenie.
Jakieś inne. Miękkie, ciepłe.
Zamrugał i odwrócił wzrok.
Kiedy spojrzał znowu, w zielonych oczach na powrót czaiła się, ta zawsze obecna drwina.
Bez słowa minął mnie i ruszył w stronę piaszczystego brzegu.
To był dziwny widok.
Wysoki, samotny chłopak, wobec otaczającego go, leniwie poruszającego się, ogromu.
Odwrócił się w moją stronę. I nagle wydał mi się... jakiś taki... Zagubiony.
Właściwie, po jaką cholerę, on się ze mną użera?
Facet taki jak on, na bank nie byłby cieniem w liceum.
Wystarczyło spojrzeć na dzisiejszy dzień.
Po co więc marnuje swój czas, na kogoś takiego jak ja?
Czasami żałuję, że nie jestem głupiutką blondyneczką.
Takie dziewczyny mają łatwiej w życiu.
Teraz z głupim chichotem pobiegłabym w jego kierunku i najpewniej skończyłabym w jego ramionach.
Może najpierw odrzuciłabym warkocz.
One zawsze odrzucają włosy. I robią dziwne rzeczy z ustami.
Roześmiałam się, bo przypomniała mi się Ruda Pirania.
Intruz wydeptał wielką strzałkę, wskazującą morze i położył się na piachu.
Właściwie to po prostu walnął się z rozmachem, co przy jego wzroście wyglądało komiczniej niż normalnie.
Wariat.

Wiecie, co jest dziwne?
Czasami Rzeczywistość naprawdę jest ciekawsza od Pożeracza.
Leżąc w łóżku, poprawiłam poduszkę i spojrzałam w stronę komputera.
To pierwszy dzień, od prawie dwóch lat, kiedy nie odpaliłam tego pudła.
I nie wymagało to ode mnie specjalnego wysiłku.
Nie chciało mi się.
Nawet nie interesowało mnie, co Asami ma mi do powiedzenia.
Czy tak właśnie jest, kiedy ma się normalne życie?
Kiedy ma się przyjaciół?
Czy Intruz jest moim przyjacielem?
Może powinnam zapytać?
Moje myśli powoli rozpłynęły się, zmieniając w sny.

Zapach kawy. Zapowiada się ładny dzień.
Czuję w sobie jakąś energię.
Dziwne uczucie. Po prostu chce mi się iść do szkoły.
Może jestem chora?
- Dzień dobry. - Pani Grażynka powitała mnie, jak zawsze, z uśmiechem.
- Dzień dobry. - Odwzajemniłam uśmiech i sięgnęłam po torebkę. Zawahałam się na sekundę.
- Pani Grażynko.. Czy.. Czy mogłaby pani zrobić jeszcze jedną porcję?
Kobieta zakręciła wodę i wytarła dłonie ścierkę, przyglądając mi się uważnie.
- Oczywiście. - Skinęła głowa. Zniknęła na moment, zasłonięta drzwiami lodówki.
- Zakładam, że ma to coś wspólnego, z tym młodym człowiekiem, który stoi przy płocie.
Nie patrzyła na mnie, ale i tak poczułam, że się oblewam rumieńcem.
Gosposia jednak już nic nie powiedziała.
Chwilę później wręczyła mi drugą, papierową torebkę.
Spojrzałam na zegarek i tak wychodzę wcześniej niż wczoraj.
Wepchnęłam śniadania do torby i, trzaskając drzwiami, wyszłam z domu.  

Labirynt Rzeczywistości - AlicjaWhere stories live. Discover now