— Wstawaj Caroline, za godzinę przychodzi twoja nauczycielka.
Dziewczynka ospałym ruchem przetarła oczy i śpiącym jeszcze głosem zapytała wychodzącą z pokoju matkę:
— Jak to? Jaka nauczycielka?
Katherine zatrzymała się w progu i nie odwracając się w stronę córki odpowiedziała chłodno:
— Pani McGregory, twoja guwernantka.
— Słucham?!
— Nie podnoś głosu moja panno. Wczoraj, gdy dowiedzieliśmy się o twoim występku, doszliśmy do wniosku, że wpływ na twoje zachowanie może mieć nieodpowiednie otoczenie, czyli w tym wypadku dzieci ze szkoły. Dlatego, kiedy już poszłaś spać, wspólnie postanowiliśmy, że najlepiej będzie, jeśli od dzisiaj będziesz uczyła się w domu. Plusem tej sytuacji jest fakt, że nie będziesz przychodzić do domu po wyznaczonych godzinach. — Kobieta wyszła z pokoju dziewczynki, z impetem zamykając za sobą drzwi.
Caroline w osłupieniu patrzyła przed siebie w bliżej nieokreślony punkt. Nie była w stanie uwierzyć, że rodzice odebrali jej nawet przywilej chodzenia do szkoły. Co gorsza wiązało się to z brakiem jakiegokolwiek kontaktu z Ashtonem. Była to najboleśniejsza kara, jaką mogła dostać. I jeszcze jakaś pani McGregory! Kim w ogóle jest ta kobieta? Caroline nigdy nie słyszała, żeby którakolwiek z nauczycielek nosiła takie nazwisko, co mogło oznaczać jedynie to, że kobieta ta nie pochodzi z jej byłej już szkoły.
Brzmi jak nazwisko jakiejś staruszki znudzonej życiem i chcącej uprzykrzyć życie niewinnej duszyczce — pomyślała Caroline, ociężale zwlekając się z łóżka.
Dziewczynka podeszła do szafy i wyjęła pierwsze lepsze ubrania. Nie miała najmniejszej ochoty się stroić. Nie żeby była to jakaś nowość, jednak informacja, jaką usłyszała dzisiaj od matki, bezpowrotnie zabiła w niej chęci do wyglądania ,,na poziomie", czyli tak, jak chcieli ją widzieć rodzice.
Jeśli chodzi o ubiór Caroline to trzeba powiedzieć, że dziewczynka nigdy nie sprzeczała się z rodzicami w tym temacie. Co więcej często zdarzało się, że wybór jej matki czy ojca był odpowiedniejszy i zgrabniejszy. Jednak dzisiaj, pomimo niechęci co do dobierania t-shirtu i jeansów, uważała by nie wybrać tych zakupionych przez rodziców. Było to coś w rodzaju buntu. Dziecinnego, ale bardzo szczerego buntu.
***
— Może wolałaby pani popracować z nią na dole, w gabinecie? Byłoby to o wiele wygodniejsze dla was obu. — Tuż przed pokojem Caroline dało się słyszeć głos jej ojca i towarzyszące mu ciężkie kroki.
— Wszystko w porządku panie Anderson. To nasze pierwsze spotkanie i myślę, że mała będzie czuła się pewniej w swoim pokoju.
Po tych słowach drzwi do sypialni Caroline otworzyły się, a w progu stanęła pani McGregory.
— Może pan nas zostawić same. — Brzmiało to bardziej jak polecenie niż prośba, ale Thomas bez żadnego słowa zamknął drzwi i oddalił się.
Pani McGregory faktycznie była starszą kobietą, jednak nie wyglądała na taką, która ma złe zamiary. Wręcz przeciwnie. Wyglądała pociesznie i bardzo przyjemnie. Było w niej coś, co przyciągało Caroline. Może to duże, orzechowe oczy, tak bardzo przypominające te Ashtona. Albo delikatny, ciepły uśmiech, którego nie sposób nie zauważyć. A może fakt, że jako miejsce na pierwsze spotkanie wybrała właśnie ten pokój, by Caroline czuła się pewniej.
— Dzień dobry, nazywam Alexandra McGregory, jestem emerytką oraz twoją guwernantką. Domową nauczycielką. Babą, której nienawidzisz, bo zabrała ci możliwość edukacji w normalny dla ciebie sposób. Zwał jak zwał. Mam jednak nadzieję, że z czasem się do mnie przekonasz i że nasza współpraca będzie owocna.
Caroline trafnie oceniła Alexandrę, pomijając jedną drobną rzecz - ta kobieta z pewnością nie będzie chciała uprzykrzyć jej życia.