P. I - CO Z TWOIM SERCEM?

125 7 9
                                    

Jak niemal każdej nocy Izaya spacerował po dachach budynków. Absolutnie niewidoczny dla ludzi, których tak kochał,  czując się, jak obserwujący ich bóg, za którego się przecież uważał. Gdyby chciał i miał pistolet czy dosłownie jakąkolwiek inną broń, mógłby teraz zabić kogoś z tłumu. Tak po prostu. A żaden człowiek i tak nie spojrzałby w górę. Nigdy nie patrzą. A przynajmniej nie tam, gdzie powinni. Są zbyt przyziemni. I głupi. I za to właśnie Izaya ich kochał. Za to, że był mądrzejszy, szybszy, sprytniejszy. Za to, że po prostu był lepszy. Ale mimo niezaprzeczalnego ogromu tej miłości, prawda była jedna. Orihara się bał. Bał się, że źle ulokuje uczucia, które wbrew masce bezwzględnego, pozbawionego serca potwora przecież miał. Bał się, że będzie cierpiał, bo ktoś złamie mu to właśnie serce, które w rzeczywistości było więcej niż delikatne. 

Bo cała jego istota, cała ta wredność to były maski. Idealne maski, które lubił, ale które na pewno porzuciłby przy ukochanej osobie tak, jak porzucał je przy siostrach. W głębi duszy marzył żeby po prostu móc być sobą i żeby to było dla kogoś wystarczające. Z drugiej strony wiedział jednak, jak bardzo byłoby to niemożliwe. I to nie tylko dlatego, że ukochana osoba byłaby dla niego słabością, którą musiałby ukrywać, tak jak robił to z bliźniaczkami żeby utrzymać je we względnym bezpieczeństwie. Po prostu wątpił żeby ktokolwiek, kto pozna jego historię, będzie w stanie zaakceptować go w pełni i takiego też pokochać. Ze wszystkimi zaletami i wadami. Kogoś, kto zrozumiałby, że destrukcyjnej części Izayi nie da się zagłuszyć i że jeśli nie skupi się na niszczeniu innych to zniszczy sam siebie. Tylko że Orihara wiedział, że nie ma prawda żądać czegoś takiego. I że jego styl, charakter, praca, że to wszystko było mocno specyficzne. Że z jego winy ten związek, zakładając że w ogóle by się zaczął, zakończyłby się w niezbyt przyjemny sposób.

- Czekam na kogoś, kto nie złamie mi serca - powiedział cicho w stronę ogromnej tarczy księżyca, wystawiając w jej stronę twarz i chowając dłonie w kieszeniach futerkowej kurtki, smucąc się, że jedynie księżyc mógł być jego towarzyszem. Bo któż inny mógłby zrozumieć takie pokłady samotności, jak nie księżyc, który też wyróżniał się na tle gwiazd, jak Izaya odstawał od przeciętnych ludzi.

Nie brzmiał  jakby się tłumaczył, jakby szukał usprawiedliwienia. To nie było w jego stylu nawet, gdy był całkiem sam. Brzmiał raczej jakby szukał pocieszenia i kogoś, komu mógłby wszystko powiedzieć. Bo przecież nie obarczy swoimi problemami bliźniaczek. W końcu po coś był starszym bratem. Głównie po to żeby znać odpowiedzi na wszelkie pytania i być podporą, a w przypadku gorszych humorów służyć za poduszkę do wypłakania się. To one powinny móc wygadać się jemu. Nie powinny musieć wysłuchiwać jego problemów. A w razie czego to i tak po prostu wolał im tego oszczędzić tym bardziej, że w porównaniu do spraw, które rozgrzebywał z taką chęcią, w skali światowej jego sprawa była niewielka. Wielkości jego kruchego serca dokładniej mówiąc. Choć bliźniaczki mogłyby mieć nieco inne zdanie w kwestii odpowiednich priorytetów.

Informator uśmiechnął się smutno i wrócił do swojego apartamentu, choć zrobił to inną trasą, niż tą, którą obrał wychodząc. Tamtego wieczora jeszcze nie wiedział, jak skuteczne bywają życzenia składane w stronę księżyca.  Idąc w stronę zewnętrznej klatki schodowej nie przeczuwał nawet, że jego życie mogłoby zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni w przeciągu kilku najbliższych dni. A przecież wszystko miało stać się jasne jak słońce już następnego dnia.

Dnia, który zaczął się najzwyczajniej, jak się tylko dało. Informator,  jak zwykle,  poszedł do pracy za śniadanie mając jedynie paczkę żelków, za co zarobił wybitnie dziwne i pełne rezygnacji spojrzenie od bliźniaczek . Jego uzależnienie od słodyczy nie było dla niego niebezpieczne, ale i nie mógł go nazwać zdrowym. Tak jak zdrowym nie można było nazwać omijania większości posiłków, no ale przecież starszemu bratu się nie przemówi. A to, że głównymi składnikami izayaszowej diety były słodycze i kawa to no cóż... nikt niepowołany nie musiał o tym wiedzieć tak, jak bliźniaczki nie za bardzo miały co z tym zrobić. Mimo że niejednokrotnie próbowały.

DURARARA!!! - Dwóch blondynówWhere stories live. Discover now