Gilbert wypił dużo.
Bardzo dużo.
Za dużo.
Utwierdzał go w tym jeden wielki kalejdoskop, który po jakiejś godzinie ciągłego spożywania alkoholu zaczął prześladować jego pole widzenia.
Zbędne myśli przestały dręczyć głowę albinosa. Nie słyszał już ani kpiącego głosu Feliksa, ani krzyków Ludwiga, ani reprymend od innych państw. Po prostu odpłynął, czując, że właśnie tego potrzebował.
To był jeden z niewielu momentów, w których nie dręczyły go wspomnienia dotyczące rozwiązania Prus, pierwszej i drugiej wojny światowej, Bitwy pod Grunwaldem, Hołdu Pruskiego i wszystkich innych rzeczy sprawiających mu silny, nieokreślony ból.
Miał świadomość, że jego serce przekłuwane cały czas na nowo przez rozpamiętywanie przeszłości nie wytrzyma zbyt długo. W końcu nie był już państwem, nie był niemalże nieśmiertelny. Jego zniknięcie zbliżało się wielkimi krokami, co niesamowicie go przerażało.
Mimo wszystko, był gotów na przyszłość. Wiedział, że Prusy już nie istnieją, a kwestią czasu jest aż Gilbert Beilschmidt też zniknie.
A może on już zniknął? Jest tylko złudzeniem szukającym pocieszenia po swojej porażce wśród alkoholu. Było to czymś bardzo możliwym. Co jeśli nawet Polak, z którym chwilę wcześniej jeszcze rozmawiał to tylko jego wyobrażenie? Przecież on w ogóle nie przypominał Feliksa. Albo już wtedy był na tyle pijany, że po prostu pomylił go z kimś innym. Nie mógł zaprzeczyć, nie wiedział nic.
— Ach, Gilbert.
Głos zdawał się dochodzić z bardzo bliska, a jednocześnie był dla Prus niezwykle odległy. Może już umiera...?
— Nie myślałem, że doprowadzisz się aż do takiego stanu, przepraszam. — Nie potrafił rozpoznać mówiącego, choć wydawał mu się znajomy. Czyżby zmierzał do Nieba...?
Poczuł jak ktoś bierze go na plecy i wynosi z baru, lecz zanim zdążył cokolwiek zrobić jego oczy zamknęły się, a wszystkie kończyny bezwładnie opadły.
***
Nieprzyjemnie pulsujący ból głowy wybudził Gilberta ze snu. Z trudem podniósł swoje ciężkie powieki, lecz momentalnie opuścił je z powrotem, ze względu na oślepiające go dzienne światło. Po chwili wstrzymywania się od ponownego otwarcia oczu, Beilschmidt w końcu westchnął i uchylił je, zaczynając powoli rozglada się po pomieszczeniu.
Gdzie się znajdował? Z pewnością nie przebywał w swoim domu. W Ludwiga, Rodericha czy Vasha również nie. U Erzsébet także nie pamiętał takiego prostego wystroju — zwykłe pomalowane na biało ściany oraz tego samego koloru meble.
Podparł się na łokciach, przechodząc do półsiadu. Był na wyjątkowo miękkim łóżku. Przykryty został jaskrawym, różowym kocem, który cechował się miłym dotykiem.
— Już wstałeś, Prusaku? — Głos dochodzący zza jego pleców wyrwał go z letargu. Odwrócił głowę w stronę jego źródła i ujrzał złotowłosego mężczyznę ubranego w różową koszulę oraz czarne rurki. Feliks Łukasiewicz w całej swojej okazałości. — Przyniosłem twoje ubrania.
Beilschmidt skierował wzrok w stronę rąk Polaka i rzeczywiście zobaczył w nich części swojej garderoby. Spojrzał pytająco na zielonookiego, ale nie odezwał się, będąc pewnym, że gdyby to zrobił, wydałby z siebie niezidentyfikowany skrzek.
— Nic nie pamiętasz? — zapytał Polska, a Prusy pokręcił przecząco głową. — Cóż, mimo moich pouczeń, poszedłeś do baru. Upiłeś się, nie mogłeś stanąć na nogach. Wróciłem po ciebie, bo spodziewałem się takiego końca całej tej sytuacji. Wylałeś na siebie piwo, gdy próbowałem zaciągnąć cię do mojego mieszkania. Ubrania śmierdziały alkoholem, więc je wyprałem - wyjaśnił, podczas gdy jego twarz zdawała się nie mieć wyrazu. Zdziwiło to lekko albinosa, ale wciąż milczał. — Proszę.
CZYTASZ
❝Żyj teraźniejszością❞ → Prusy x Polska
FanfictionGilbert wylewa żale w alkoholu, a Feliks któregoś razu z litości targa go do swojego mieszkania.