IV ❝Przyjacielska rozmowa❞

1.4K 131 57
                                    

Tolys Laurinaitis nie był człowiekiem mściwym. Wrażliwym czy uczuciowym, owszem, ale nie mściwym.

Krzywdzenie innych przez lata jego historii nie przechodziło mu łatwo — mentalność jego narodu nieco różniła się od tej jego samego. Oni trzymali urazę — on wybaczał. Oni polegali na innych — on z całej siły starał się przydać. Oni nienawidzili Polaków — jego najlepszym przyjacielem była personifikacja Polski.

W życiu kierował się pewną myślą: wybaczyć, nie zapomnieć.

Właśnie dzięki tej zasadzie odnowił swą relację z Feliksem Łukasiewiczem po latach rozłąki, nawiązał przyjazne stosunki (nawet bardzo...) z Białorusią, choć na jego dłoniach wciąż widniały blizny pozostałe po nieprzyjemnym spotkaniu z nożem Natalii (mimo wszystko jest urocza!) czy chociażby rozpoczynał krótkie, acz przyjemne konwersacje ze Szwecją podczas narodowych spotkań. Jedyną osobą, z którą nie trwał w przyjaźni był Prusy, na którym nie do końca mu zależało.

To nie tak, że pamiętał jedynie grzechy swoich towarzyszy. O własnych rozmyślał całymi dniami, gdy Polska nie przebywał razem z nim. Uśmiech tego małego knypka naprawdę potrafił rozjaśnić całe towarzystwo. Po tym wszystkim, ten wyrzuty miał tylko do Ivana i Ludwiga. Teoretycznie też do Gilberta, lecz sytuacja tutaj wydawała się o wiele bardziej skomplikowana.

Często Litwa cieszył się ze swojej przyjaźni z Feliksem. W dawnych latach połączyli się związkiem małżeńskim, chociaż nigdy żaden z nich nie włożył w to romantycznych uczuć. Z daleka można by uznać ich za parę — nie tylko wtedy, a nawet teraz. Zdarzały im się niewinne przytulasy czy delikatne chodzenie ze sobą za ręce, w celu ich ogrzania. Sypiali w jednym łóżku, chłopak siadał na jego kolanach. Chemii jednak żadnej nie było — nawet lekkiej.

Tolys westchnął głośno i wymieszał zrobioną chwilę wcześniej herbatę, melisę. Sytuacja w kraju wymagała pewnych środków — na uspokojenie, oczywiście...

Chwycił kubek, który Natalia podarowała mu na ubiegłoroczne urodziny. Zrobiła go własnoręcznie, malując flagi ich krajów złączone w wielkie serce za pomocą specjalnych farb. Lubił z niego pić, przypominał mu ukochaną.

Nagle w mieszkaniu rozbrzmiał litewski hymn.

Telefon — pomyślał od razu mężczyzna. — Kto mógłby dzwonić do mnie o tej porze?

Był bowiem późny wieczór, może już nawet noc. Laurinaitis nie miał pewności, gdyż zatracony w pracy nie patrzył na zegarek od jakiegoś czasu.

Szybkim krokiem popędził do salonu, w którym zostawił komórkę. Nienawidził do kogoś oddzwaniać, więc jeśli tylko miał możliwość starał się odbierać za pierwszym razem.

Na szczęście w momencie chwycenia smartfona przez Litwina, melodia nadal brzmiała, przyprawiając go o miłe wspomnienia. Tekst na wyświetlaczu natomiast przyprawiał go o niesamowite zdziwienie.

Dzwonił Feliks Łukasiewicz, który zazwyczaj kładł się spać niedługo po dwudziestej pierwszej (Muszę się wysypiać, aby wyglądać tak zafeliście jak wyglądam!), chyba że zaproszono go na tzw. ostrą popijawę. Laurinaitis poważnie rozważył drugą opcję; nie, raczej jego przyjaciel nie wybierał środy jako dzień imprez. Możliwa była zwykła pomyłka lub też poważny bardziej czy też mniej problem.

Odebrał przygotowany.

— Dzień dobry albo raczej dobry wieczór, Polsko — powiedział do słuchawki, odruchowo uśmiechając się ciepło, jakby chcąc dodać obecnemu setki kilometrów od niego przyjacielowi.

Usłyszał ciche pociąganie nosem, bez odpowiedzi.

— Wszystko w porządku?

Idiotyczne pytanie, jasne że zaistniałej sytuacji daleko było do jakiegokolwiek porządku.

— Nie — cichy, niewyraźny i zachrypnięty głos rozległ się z telefonowego głosniczka. — Może — dodał po chwili, już nieco mocniej. — Nie wiem... — zakończył, zrozpaczonym tonem.

— Felek — zaczął powoli Tolys, wiedząc jak bardzo Polak uwielbiał słyszeć to określenie z jego ust. — Opowiesz mi, co się stało?

Z ust Łukasiewicza wydobył się głośny ryk; bólu, cierpienia, tęsknoty, smutku i zawiedzenia. Pomiędzy napadami szlochu opowiadał o Gilbercie, o tym jak rozmawiali przed warszawskim barem, o tym jak wyniósł go pijanego z lokalu, o tym jak go przebierał, o tym jak go przenocował, o tym jak poratował go tabletką przeciwbólową, o tym jak zrobił dla niego śniadanie. I o tym jak Prus wyszedł, trzaskając drzwiami, gdy zmartiowny blondyn chciał z nim porozmawiać.

Tolys milczał. Uważnie słuchał słów Feliksa, analizując w ekspresowym tempie każde, nawet najkrótszy wyraz wydobywający się z jego ust, ton głosu czy częstotliwość wybuchów płaczu. Wszystko to zapisał sobie gdzieś w głowie, by móc zrozumieć uczucia przyjaciela, którego kochał nad życie, jak rodzinę.

— Przepraszam, że zwracam ci głowę, Liciu. Zadzwoniłbym do Eli, która wzięła sobie na dzisiaj wolne, ale nie chciałem, aby znowu zezłościła się za moje nadmierne przejmowanie się Gilbertem. — Głos Łukasiewicza emanował skruchą. — Wiem, że masz wiele rzeczy na głowie...

— Nie — przerwał mu Litwa. — Nic się nie dzieje, spróbuję pomóc skoro masz problem. W końcu się przyjaźnimy.

Zapadła chwilowa cisza.

— Dziękuję, Tolysie.

Serce Laurinaitisa zatrzymało się na sekundę. To pierwszy raz, gdy Polska powiedział do niego po imieniu.

— Nie masz za co, Felku — odparł cicho.

Monologu Polska nie musiał powtarzać, zresztą Litwa mu nie kazał. Dopiero co blondyn się uspokoił, więc nie widział potrzeby na dodawanie mu nieprzyjemnych odczuć, w końcu i tak sporo przeszedł w ostanim czasie.

Geneza sytuacji zdawała się być dla Laurinaitisa prosta, lecz miał świadomość, że nawet jeśli Feliks na nią wpadł, to wypierał ją na jak najdalszy plan. Pewnie wyrzucił ją sprytnie z głowy już za czasów zakonu krzyżackiego, ale ta nieustannie nękała go po nocach, nie dając mu spokoju. Dręczyła serce uparcie i mgliła umysł.

Miłość. Jego miłość do Gilberta.

— Mimo wszystko, rozumiem cię, Felku — powiedział Litwin do słuchawki. — Jedyną znaczącą między nami różnicą jest moja szczerość i twoje zakłamanie z własnymi uczuciami.

— Hę? — Tolys świetnie zobrazował sobie w głowie zaskoczoną i pełną zaskoczenia ekspresję obecną na twarzy przyjaciela. — Dlaczego tak mówisz? Ani razu nie podkoloryzowałem niczego podczas tej rozmowy...

— To nie tak, że ci nie wierzę — zapewnił natychmiastowo Laurinaitis. — Miałem na myśli twoje głębokie uczucia. w stosunku do osobnika odpowiedzialnego za całą tę akcję.

— Chodzi o tego prusaka? — zapytał Polska niepewnie.

— Owszem.

Głośny wdech Feliksa zdawał się być subtelnym skomebtowaniem słów Tolysa.

— Skąd ten pomysł...? — zapytał Łukasiewicz po upływie kilku sekund. Dla Litwy niezwykle długich, gdyż na odpowiedź czekał niecierpliwie.

— Jestem dobrym obserwatorem — rozpoczął opowiadanie krótkiej historii. — Przyglądałem się waszej dwójce od zawsze. Z nieznanego do końca mi powodu zawsze było między wami swego rodzaju napięcie, a atmosfera stawała się gęsta i nieprzyjemna.

— Co z tego? — mruknął Feliks, czego Tolys nie usłyszał, zważając na sporą odległość ust blondyna od telefonu.

— Cóż, początkowo miałem wątpliwości, ale w ostatnim czasie utwierdziłeś mnie w moich strasznie niepewnych przekonaniach.

Polska wstrzymał oddech.

— Myślę, że kochasz Gilberta.


❝Żyj teraźniejszością❞ → Prusy x PolskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz