Strona Trzecia

313 49 15
                                    

Drewniany dom z kamiennymi elementami prezentował się niesamowicie w promieniach letniego słońca. Amara musiała przyznać, że nie spodziewała się takiej konstrukcji w nieco zacofanym technologicznie miasteczku. Spojrzała na zadowolonego z siebie Ricka, któremu z twarzy nie schodził dumny uśmieszek. Naprawdę sądził, że jest mu wdzięczna? Zależna od tego, czy zechce jej pomóc? Mimowolnie przewróciła oczami, podirytowana pewnością siebie rudzielca. Stanęła na drewnianych schodach i wskazała sugestywnie ręką na drzwi, by chłopak wszedł pierwszy. Zachichotał, gdy wyminął ją. Złapał za klamkę i leniwie pchnął drzwi, które lekko skrzypnęły.

Amara weszła zaraz za nim uważnie oglądając każdy zakamarek pomalowanego jasną farbą korytarza. Na ścianach wisiały jelenie rogi i wypchany sokół. Klimat chaty drwala podobał się dziewczynie, chociaż trochę przypominał dom z horroru. A już zwłaszcza ten niedźwiedź stojący na wyciętym kawałku drzewa. Świetna rzeźba, ale niepokojąca.

Chłopak skręcił w pierwszy pokój po lewej stronie, z którego padało światło słoneczne. Ruszyła za nim. Salon prezentował się o niebo lepiej, chociaż strzelba nad kominkiem nie wróżyła niczego dobrego, zawsze ojciec mógł się okazać maniakiem, ale na razie chyba była bezpieczna, prawda? Na obitej zielonym materiałem kanapie siedziała rudowłosa kobieta bardzo przypominająca Ricka, te same oczy, piegi na twarzy, a przede wszystkim włosy.

Czytała jakąś książkę, a potem podniosła wzrok na syna, uśmiechając się ładnie.

- Nie powinieneś być teraz w pracy? - spytała obojętnie.

- Zrobiłem sobie przerwę - odparł, przeskakując przez kanapę, na której zaraz się usadowił, opierając niedbale nogi na stole. - A i przyprowadziłem ci fankę.

- Fankę? - powtórzyła, a potem zerknęła na dziewczynę z krzywym grymasem. Kiwnęła głową. - No hej, siadaj. - Amara posłusznie usiadła na fotelu. - Jesteś koleżanką Ricka? Nafaszerował cię czymś?

- Dzięki. Jestem bardzo odpowie... no dobra, rozumiem aluzję.

- Nazywam się Amara Pines i szukam...

- Zaraz. - Usiadła prosto. - Ty jesteś córką Dippera? Kiedy tu był, pokazywał twoje zdjęcia, ale byłaś na nią dzidzią, no z sześć lat jak nic. Co tu robisz?

- Mój tata zaginął cztery lata temu, nie wrócił do domu, ostatnim tropem jest to miasto.

- Tak... Dipper był tutaj cztery lata temu - przyznała, poprawiając rude włosy. - Szukał odpowiedzi na anomalię, która miała miejsce w jego otoczeniu wywołaną przez... sama nawet nie wiem co. - Zmrużyła oczy. - Nie powiedział, gdzie będzie dalej szukał, ale po rozmowie wyszedł... i tyle go widziałam.

- O jaką anomalię chodziło?

- Nie mam pojęcia. - Wzruszyła ramionami. - Czy wiesz, co się tutaj działo dawno temu? To było coś, o czym mieszkańcy nie chcą pamiętać, a już zwłaszcza mówić. Skupisko najdziwniejszych wydarzeń w jednym miejscu. Dziwnogedon.

- Że co proszę? - Amara uniosła zdziwione brwi. - Dziwnogedon... pierwsze słyszę.

- A tam takie no wiesz... walka z demonami, kolorowa bańka więżąca Mabel, ratowanie świata. No wiesz, tutaj wtedy to była normalka... A nie czekaj, to jednak nie - parsknęła śmiechem. - Pan Stanford z bratem Stankiem ruszyli w świat poszukując anomalii. Dipper zrezygnował z bycia uczniem Forda, więc normalnie poszedł na studia, założył rodzinkę, ale nadal go ciągnęła do tamtych wydarzeń. Odpowiedzi zaczął szukać kilka lat później. Chciał cię chronić, nie można go winić, że przy okazji zniknął.

- Zostawił mnie i mamę! Znikał często i na długo! Ale nigdy aż tak! Zniszczył nasze życie i nawet nie raczył nigdy powiedzieć, czym się zajmuje! - krzyczała, coraz bardziej czując, jak wewnętrzny gniew rozsadza ją od środka. - Jeśli miał powód, by nas porzucić, to z chęcią go usłyszę. Gdzie jest tata?

- Nie wiem. Mówiłam, że zniknął.

- Ech... dzięki, że i tak coś chciałaś mi powiedzieć.

- Niewiele, ale jesteś córką mojego przyjaciela, więc to nic dziwnego, że chcę pomóc. Martwię się, że może wypadł z obiegu i zatracił się w jakimś innym wymiarze.

Amara wstała z fotela i wyszła. To miasteczko naprawdę budziło w niej masę mieszanych uczuć. Jak nie Soos ostrzegający przed karłami, to Wendy mówiąca o walce z demonami i jakiś Dziwnogedon. Słońce zaczęło już zachodzić, więc postanowiła wrócić do chaty, zanim się ściemni i nie trafi w ogóle.

Po wejściu do lasu i minięciu dziwnego drzewa z miną, jaką zwykle ryje się w dyni, poczuła, że jest obserwowana oraz, że zgubiła drogę i już nie wie jak wrócić do domu. Mimo wszystko szła przed siebie, wierząc, że kiedyś na pewno gdzieś dojdzie. W końcu mrok spowił całkowicie okolicę i Amara nie widziała nawet czubka własnego nosa. Raz nawet weszła w drzewo, klnąc jak szewc. Rozmasowała obolałe miejsce i przysiadła pod drzewem.

- No świetnie...

Księżyc w pełni wyglądał pięknie, zwłaszcza z jej punktu widzenia, kiedy to czubki drzew otaczały go, niczym drapieżniki kawałek mięsa. Nagle między drzewami dojrzała dziwne światło. I tak było to lepsze niż siedzenie pod drzewem w ciemnościach, więc wstała i podążyła za tajemniczym blaskiem. Głos rozsądku nakazał natychmiastowy powrót, ale ciekawość wzięła górę.

Amara potknęła się na niewielkim wzniesieniu, rozcinając sobie dłoń o wystającą gałąź z ziemi. Patrzyła dalej przed siebie zafascynowana tym, co zauważyła. Między drzewami na środku małej polany stał wbity w ziemię posąg, porośnięty mchem, ozdobiony ptasimi kupami i jakąś mazią. Przyglądała się uważnie znalezisku. Figura miała kształt trójkąta z cylindrem i chyba tylko jednym okiem. Dotknęła dłonią wielkiego oka, uśmiechając się pod nosem.

- Ale śmieszne dziwadło.

Nie zauważyła, jak krew skapnęła na figurę, i tak by się tym nie przejęła. Małe pęknięcia w kamieniu zaczęły nagle rozrastać się, co wystraszyło Amarę i zmusiło to upadku na ziemię. Cofała się, nadal siedząc, by być jak najdalej od tego, co się właśnie działo. Pęknięcia wypełniło złote światło, które w jednej chwili oślepiło dziewczynę. Zakryła oczy rękoma, ale to i tak nic nie dało.

Ponownie popatrzyła na zniszczony posąg, który pozostał stertą gruzu. Chciała znów go dotknąć, ale nagle zauważyła, że na prawej dłoni pojawił się dziwny znak. Koło z wpisanym w środek trójkątem z cylindrem, muszką i jednym okiem. Dookoła niego znajdowały się inne znaki jak na przykład lama albo gwiazdka.

Powolne oklaski zmusiły ją, by spojrzała do góry.

- Proszę, proszę - jadowity głos, przesycony nienawiścią odbił się echem w jej głowie. - Wreszcie wolny!

Przed Amarą unosił się młodzieniec o złoto-czarnych włosach, ubrany w białą koszulę, żółtą kamizelkę i czarny płaszcz z cylindrem. Jedno oko przysłaniała przepaska.

- Czym ty jesteś?

- Huh? Człowiek? Ty mnie uwolniłaś? To nieważne, ponieważ zaraz się unicestwię. - Jego ręka zapłonęła błękitnym płomieniem. Ku jego zdziwieniu ogień minął dziewczyną i wypalił dziurę w trawie za nią. - Nie mogę cię skrzywdzić? To dopiero ciekawe... - Pogładziła się po podbródku. - A cóż to za odrażająca forma? Nieistotne. Ej, paskudo.

- Że niby ja?

- Tak, ty. Widzisz tu kogoś w okolicy? Uwolniłaś mnie, więc jestem ci wdzięczny, za to możemy ubić interes.

- Nie ubijam interesu z latającymi ludźmi.

- Ależ ja nie jestem człowiekiem. Jestem Bill Cipher, bardzo potężny demon. - Spojrzał na oznakowaną dłoń dziewczyny i nagle zdębiał. - I z jakiegoś cholernego powodu, zostałaś przeze mnie oznaczona.

Jego Kroki | Bill CipherWhere stories live. Discover now