- Jeszcze się pan pytasz? Pewno, żebym chciała! – wykrzyczała, wyjęła nogi ze strzemion, zeskoczyła na ziemię i złapała się pod boki. – Pisz na tej twojej liście. I-d-i-s. To tylko cztery litery, więc spróbuj się pomylić. – parę osób z tłumu gapiów zarechotało. Bukmacher chrząknął speszony i pospiesznie zaczął gryzmolić piórem po pożółkłej kartce papieru. Wiedziała, na ile może sobie pozwolić. Gdyby facet o wyglądzie skryby nie nosił tych śmiesznych okularków i nie był od niej wyższy tylko o głowę, załatwiłaby sprawę bardziej formalnie. I na pewno by mu tak nie ubliżała.
- Palio odbędzie się za tydzień, o tej samej porze. Udaj się do drogowskazu za wioską, tam przewidywana jest linia startowa. Przewidywana jest również p-u-n-k-t-u-a-l-n-o-ś-ć. – odciągnął Idis na bok, wyjawił jej informacje na temat gonitwy, po czym skopiował jej słowa, nadymając się przy tym strasznie i myśląc, że zrobiło to na młodej jakiekolwiek wrażenie. Wzruszyła ramionami, zaprowadziła siwka do stadniny i wróciła do domu.
- No moja panno. – zaczął Pontus, gdy blondyneczka przekroczyła próg. Ocho, już wie.
- Ulric mi wszystko powiedział. Co ty, chciałaś jechać na niezapiętym siodle, w dodatku po ciemku? Czy po prostu chciałaś zwiać, ale nie wszystko poszło po twojej myśli? – zagrzmiał. Zielonooka patrzyła na niego ze zgrozą, nie wykonawszy żadnego ruchu. Stała tak z jedną nogą na progu i z jedną ręką na ościeżnicy. Wydawało się, że Pontusa przerażała myśl, że chciałaby od nich uciec.
- To był mały wypadek. – wydukała, nie spuszczając wzroku. Już miała dokończyć, lecz przerwał jej taktownie.
- Nie interesuje mnie to. Nie interesują mnie też twoje intencje. Będziesz spędzać teraz czas od rana do nocy czyszcząc konie u Ulrica. Z Astą zastanowimy się również, czy nie zmniejszyć ci racji, co najmniej o połowę. – wyminął Idis i wyszedł na dwór, idąc się w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie wytrzymała. Na rzęsach pojawiło się kilka kropel, usta zaczęły mimowolnie drgać. Czemu tak wybuchnął? Czemu jej nie wysłuchał? I czemu jej nie ufali? Wcześniej wydawał jej się bardziej stateczny, lecz jak się okazuje, wszystkich będzie musiała teraz traktować z przymrużeniem oka. Nawet własnych przybranych rodziców. Zacisnęła piąstki i położyła się spać, jeszcze przez długi czas mocząc poduszkę łzami.
Obudziło ją mocne potrząsanie łóżkiem. To był rybak.
- Wstawaj. – rzucił jej niedbale ubrania, które w niczym nie przypominały tych, które dostała od Asty i wygonił do stajni, nie dając młodej nawet śniadania.
Co prawda lubiła konie, mimo to szła tam jak na skazanie. Brudna, z nierozczesanymi włosami, z sińcami pod ślepkami. W przerwach między myciem, szczotkowaniem koni i gdy Ulric akurat nie patrzył, podbierała im a to marchew, a to jabłko, a to kostkę cukru, co musiało jej wystarczyć do końca dnia. Nie zapomniała o palio. Wieczorem, kiedy zaczynała się szarówka, brała pierwszą lepszą kobyłę i chyłkiem udawała się za wioskę, by ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Poprawiała się w kłusie, galopie, cwale. Nie ważne, czy siąpił deszcz, czy wiał wiatr, sypał śnieg, była mgła. Nie poddawała się.
Nadszedł dzień zawodów. Kruszyna od bladego świtu była już na nogach. Krzątała się po cichu po mieszkaniu. Już miała wychodzić, gdyby nie potknęła się o pakunek pozostawiony w progu. Spojrzała ukradkiem w lewo, prawo. Ni żywej duszy. Kto więc zostawił owe ustrojstwo? Podniosła je i zaniosła do swojego pokoiku. Co prawda nie wiedziała, dla kogo był podarunek, lecz ciekawość wygrała. Przeszyła górną część na skos ostrym nożykiem i spojrzała do środka. Ubranie? Wyjmowała po kolei poszczególne rzeczy - bryczesy, rękawice, sztyblety. Cała profesjonalna odzież jeździecka. W co prawda noszonym stanie, ale jak to mówią, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Nałożyła wszystko na siebie stwierdzając, że kreacja jest na nią ewidentnie za mała o jeden rozmiar, jak i nie dwa. Złapała się za fałdkę na brzuchu i pokręciła głową z rezygnacją. No cóż, nie będzie mogła wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, żeby okrycia szlag nie trafił, co oczywiście graniczyło z cudem. Jednak u diabła, kto jej to dał? Znowu któraś z koleżanek jej przybranej matki? Szczerze w to wątpiła. One nie wychodziły poza własne obejście, nie mogły wiedzieć o palio, tym bardziej że nie plotkowano tu na taką skalę, jak we wsiach na kontynencie.
CZYTASZ
Wiedźmin - inna historia
FantasyRok 1258, Temeria, wieś nieopodal Ellander. Podczas pełni po Midinváerne osadę atakuje Dziki Gon. Udaje się przeżyć tylko jednej dziewczynce. Jak potoczą się jej losy? Czy stawi czoła czyhającemu niebezpieczeństwu? Przekonajcie się sami.