Rozdział 1

26 4 0
                                    

Dzień zaczął się jak każdy inny. Nie przepadałam nigdy za porankami, ale po zniknięciu taty zaczęłam darzyć je szczerą nienawiścią. Bez niego nie byłam w stanie cieszyć się z początku nowego dnia. Jak zwykle obudziła mnie młodsza siostra, której nigdy nie brakowało entuzjazmu i uśmiechu na twarzy. Śliczne stworzenie, to musiałam jej przyznać. Czarne loczki okalały gładką twarzyczkę siedmiolatki i kontrastowały z zielonymi oczami. Urodę odziedziczyła po mamie.

- Daria, szybko, popatrz! Konik!

Na początku myślałam, że dziecko coś sobie ubzdurało, więc tylko odwróciłam się na drugi bok, zakrywając twarz przedramieniem.

- Daj mi spokój, Megan. To nie czas na głupoty.

- Ale posłuchaj! Nie słyszysz jak idzie? - zastygłam w bezruchu i mimowolnie wsłuchałam w odgłosy za oknem. Nasz dom mieścił się w pewnym oddaleniu od reszty, z czego zawsze byłam zadowolona. Z mojego pokoju miałam widok na niewielkie bajorko pod lasem. Kiedy wprowadziłyśmy się tutaj dwa lata temu, ludzie ostrzegali nas, żebyśmy nie zapuszczały się wgłąb gęstwiny, bo dzieją się tam dziwne rzeczy, lecz nie brałyśmy takiej gadaniny na poważnie. Moja rodzina nigdy nie była przesądna i żadne plotki tego nie zmienią. Zdarzało się, że podczas spacerów z Niką - naszą kochaną sunią - krzewy niedaleko ścieżki nagle zaczynały się lekko kołysać, mimo że nie było wiatru, ale za chwilę z powrotem zamierały w bezruchu. Nie przejmowałam się tym, bo przecież w lesie żyją różne zwierzęta, w końcu to ich dom, więc dlaczego miałoby mnie dziwić, że obserwują nieproszonych gości z zarośli? Tym bardziej, że Nika zawsze zaczynała cicho warczeć, wpatrując się w podejrzane miejsce, a na ludzi nigdy nie reagowała w taki sposób.

- I co? Miałam rację? - z zamyślenia wyrwał mnie wysoki okrzyk siostry, która niecierpliwie oczekiwała na werdykt. - Konik czy nie konik? - wydęła różowe usteczka.

- Spokojnie, cierpliwości, już idę zobaczyć... - zwlekłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Dopiero niedawno świtało, a do tego od stawu snuła się mgła, co sprawiało, że nie mogłam zobaczyć wszystkiego wyraźnie.

- Pokażesz mi, Megan? Gdzie widziałaś konika?

- Tam! - z pewnością siebie pokazała paluszkiem obszar tuż przy linii drzew, gdzie zaczynała się jedna z wąskich, krętych ścieżek, których nie brakowało w tej puszczy.

Wytężyłam wzrok i faktycznie - ujrzałam wysokiego, karego konia, który stał nieruchomo, majacząc w bladej poświacie. Było to zjawisko godne uwagi. Zdziwiłam się, bo co jak co, ale nikt w okolicy nie posiadał koni, a do najbliższej stadniny też było daleko. W dodatku umówmy się, nie mieszkałam na jakimś totalnym zadupiu, tylko na obrzeżach miasta.

- Miałaś rację, skarbie, to jest konik. Ale nie mam pojęcia, skąd się tu wziął. Ani gdzie podziewa się jego właściciel... - w tym momencie z lasu wyłoniła się zakapturzona postać, chwyciła zwierzę za wodze i sprawnie wprowadziła je pod zielony baldachim, znikając mi z oczu.

- Zniknął - mała zasmuciła się, opuszczając rączki wzdłuż ciała. Nie mogłam patrzeć na jej smutna minkę. Często mnie drażniła i irytowała, ale i tak mocno ją kochałam.

- Chodź, idziemy zrobić śniadanie. Na co masz ochotę? - zaświeciły jej się oczy, jak zawsze na wieść o jedzeniu. Nie miałam pojęcia, gdzie mieszczą się te wszystkie kalorie, które codziennie pochłaniała. Patrząc na jej szczupłe ciałko, zawsze zazdrościłam jej szybkiej przemiany materii.

- Naleśniki - stanowczo ruszyła w stronę drzwi, nie oglądając się na mnie. Nie spotkałam jeszcze większej miłośniczki naleśników niż ona. Mogłaby jeść je na śniadanie, obiad i kolację, a do tego jako przekąskę między posiłkami.

ZmiennaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz