Rozdział 6

84 6 2
                                    


~Janusz~

- Janusz Bondyra? - spytał męski głos.

- Tak - odpowiedziałem niechętnie, myślałem że może Halinka do mnie zadzwoniła, a to pewnie jakiś gość który chce mi wcisnąć garnki lub pogrzeb w domu pogrzebowym "Amorek." Tak właśnie tak raz dzwonili do mnie z domu pogrzebowego!

- Nazywam się Euzebiusz Kobyłka, jestem urzędnikiem i dzwonie z Urzędu Polskiego. Chcemy się z panem spotkać i pozormawiać o spadku zostawionym przez pana wujka. - wyrecytował niejaki Kobyłka.
- Ahaaaa - lekko przedłużyłem to słowo analizując jego słowa - Chodzi o wuja Kazimierz Boryne?
- Tak. To jest bardzo ważne dlatego najlepiej byłoby gdyby konferencja odby...
- Jaka konferencja? - spytałem zbity z tropu.
- Konferencja? Aaaa... przepraszam, pomyliłem się. Chcę by spotkanie odbyło się jak najszybciej. Czy może być godzina 12.15 dziś w urzędzie? - Euzebiuszek wrócił do swojego dawnego toku.
- Dzisiaj... hmm... tak... - zaciąłem się na chwile - mamy godzine 9... nie mogę o dwunastej... ale piętnasta by mi już pasowała...
- To świetnie! - urzędnik krzyknął zadowolony - Proszę przyjść do głównego budynku Urzędu Polskiego, podejść do recepcji i powiedzieć że przyszedł pan do mnie. Dobrze?

- Dobrze... A jak się Pan nazywał? Nie mam głowy do nazwisk...- spytałem lekko zakłopotany.

- Kobyłka. Euzebiusz Kobyłka. Do zobaczenia - urzędnik pożegnał się rozradowany.

- Do widzenia.

Muszę się szybko zebrać mam jeszcze do przycięcia krzaki, a później muszę jeszcze znaleźć jakiś ładny strój - powiedziałem do siebie.

***
- Głupie krzaki, głu-pie krza-ki - cedziłem przez zęby za każdym razem gdy zaciskałem sekator - GŁU-PIE KRZA-KI, G.Ł.U.P.I.E. K.R.Z.A.K.I.!
Mam na sobie spodnie ogrodowe po moim tacie. W ręku trzymam duży sekator, a na ziemi leży jeszcze mały. Trochę dalej stoi taczka do której wrzucam odcięte gałązki. Co 15 minut przychodzi pan Maniek by zabrać samotne części roślin i zawieźć je na skup, czyli sterte przed składzikiem ogrodniczym.
- GŁUPIE KRZAKOLCE! - wydarłem się chyba na połowe osiedla. No ale cóż przycinanie tej roślinności jest bardzo żmudne, trudne i bezsensowne. Gdy tak sobie marudziłem ktoś nagel poklepał mnie po ramieniu. Lekko przestraszonu odwruciłem się i ujżałem dosyć szczupłą i pomarszczoną twarz pana Mariana.
- Ooooo, zaskoczony koleszka - powiedział tym swojim dziwnym głosem - przytruchtałem tu bo usłyszałem ten przeraźliwy krzykolec, a byłem tam, tam daleko przy składziku. Jam się bardzo zmartwił... Czy wszyściutko wporządeczku?

- Taaak, już lepiej, te krzaki doprowadziły mnie do szaleństwa - westchnołem z goryczom złości.

- Ahhh, panie nie przesadzaj to tylko niedurze niewinne roślinki, które tak sobie powoli rosną. A pan Januszku musi je przyciąć. Ale by to zrobić trzeba być spokojnym, wypoczentym i zrelaksowanym. Trzeba myśleć jedynie o tych krzaczkach i o pracy wykonywanej przez pana. - pokierował mnie ogrodnik.

- Dobrze... posłucham się pana porad i wykonam tą jakże "cudowną" i "sensowną" robotę - powiedziałem dla świętego spokoju.

- To świetnie zostały tylko trzy krzakusie i wolność. Za 20 minut przychasam po gałazki odcięte. - zaświergotał ogrodnik.

- Wracamy do pracy - westchnąłem.

***
Kilka minut temu skończyłem przycinki. Zaniosłem narzędzia do składzika i teraz powoli wleke się do domu. Muszę przygotować się na te spotkanie w użędzie. Jestem bardzo zaciekawiony tym spadkiem, nigdy nie słuszałem by wuj Kazimierz zostawiał testament. W prawdzie był bardzo bogaty i podobno miał piękną willę. Ale nic więcej o nim nie wiem.

Mama rzadko opowiadała o wujku, zawsze kilka słów a potem nic. Może teraz dowiem się czegoś ciekawego?
Z taką myślą zatrzymałem się przed moim blokiem. Wpisałem kod do domofony, a gdy usłyszałem piknięcie pociągnąłem za klamke. Po schodach wspiołem się na drugie piętro i podeszłem do drzwi z numerem 17. Z kieszeni wygrzebałem klucze i otworzyłem drzwi. Zdjołem buty i pokierowałem się do mojego pokoju. Stanąłem przed szafą.
- Okej, co bym mógł ubrać na spotkanie z powarznym urzędnikiem w najważniejszym Urzędzie Polskim - zacząłem się zastanawiać.
- Hmm... może tą marynarkę... i.... te spodnie - prowadziłem ze sobą dialog.
- Tak to dobry strój - potwierdziłem.
Zdjąłem z wieszaka górną część garnituru o kolorze szarym, a z półki zabrałem czare jeansy. Cały ubiór powiesiłem na krześle i poszłem do łazienki. Wziołem chłodny prysznic, umyłem zęby i pospikałm się perfumami o zapachu Drzewa Sandałowego. Tak gotowy ubrałem mój odświętny strój. Sprawdziłem czy wszystko mam i wyszedłem z domu. Zakluczyłem drzwi i pokierowałm się w strone przystanka tramwajowego. Musiałem najpierw wsiąść w tramwaj 12, wysiąść za starym miastem i przesiąść się w autobus 33 przejechać dwa przystanki. Tak też zrobiłem, gdy trzydziedtka-trójka odjechała, przeszłem przez pasy i poszedłem w głąb ulicy, której nazwy nie znałm. Po 8 minutowym spacerku stanołem przed sporym budynkiem.
- Jaaa... - wymamrotałem jedynie.
W głównym budynku byłem możez 2 razy. Gdy załatwiałem jakieś sprawy chodziłm do pobocznych.
Nie stój jak kołek na środku drogi - przeleciało mi przez myśl bo właśnie ktoś szedł z przeciwnej strony. Szybkim krokiem wszedłem do urzędu. Po otwarciu drzwi ukazała mi się piękna, obszerna sala, a wodali zobaczyłem recepcje.

Od autorek
Rozdział trochę poprawiony ale nie do końca chciałam go jak najszybciej dodać do za go sprawdzę. Jest piękna pogoda wiec chcemy ten weekend wykorzystać w pełni ale nie chcemy was zaniedbań choć do juz zrobiłysmy 😭 Niestety pogoda ciągnie bardziej niż pisanie wiec baaaardzo długo nas nie było rozdział zostanie sprawdzony do końca około 20.00. Do następnego!

By WeronikaMajewska808 and blueseabird.

Rodzinne HistorieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz