No dawno mnie nie było bo moje chęci do życia gdzieś spierdoliły, ale wracam.Budzi się.
Rozgląda.
Czemu jest tak ciemno? Czyżby była noc?
Podnosi się na łokciach, pod jego ciałem strzykają gałązki. Dalej się rozgląda, ale jest za ciemno żeby coś zobaczyć. Na jego spocone czoło spada kolejny liść, ruszony powiewiem ciepłego, nocnego wiatru.
Faktycznie jest noc.
Nagle zza drzew wyłania się okrągły, prawie, że niebieski księżyc.
Jego oczy od razu kierują się na cudowną gwiazdę. Jej delikatne promienie oświetlają jego twarz, torując drogę słodkiemu uśmiechowi.
Ta noc jest doprawy piękna.
- Też nie możesz spać?- Shiro z rozmyślań wyrywa znajomy głos, głos który rozpoznał by zawsze i wszędzie.
- Właściwie to dopiero się obudziłem..-zerka na swojego przyjaciela a potem spowrotem na księżyc. Jego powieki, jakby za sprawą zaklęcia zamykają się, zaraz jednak znów je otwiera. Pomimo zmęczenia kilkudniową podróżą, trzeba czuwać. Bo nieśmiertelni mogą czaić się tuż za rogiem. Wyskoczyć zza drzew i w ułamku sekundy skrócić cię o głowę.
- Połóż się, ja mam teraz wartę a Feles i tak śpi. -rzuca mu z lekką troską czarnowłosy.
- Nie wiem czy zdołam zasnąć.. trochę gryzę się z myślami.
- Martwisz się czymś?
- Raczej nie martwię, do głowy tylko napływają mi wspomnienia z tamtych lat. Tych najgorszych, samotnych lat...
- Teraz nie jesteś samotny, nie rób ciągle kroków wstecz bo nie ruszysz na przód. -wampir lekko zmarszczył brwi i patrzył na mroczne cienie rzucane przez szumiące pod wpływem wiatru sosny. Z każdym dniem wszystko wydawało się coraz bardziej mroczne. Chmary nieśmiertelnych przelatujących przez niebo i szukającymi pożywienia były już na porządku dziennym. Było ich coraz więcej, praktycznie wszystkie były nowonarodzonymi i nieumiejącymi powstrzymać żądzy krwi, wampirami.
Marshall myślał o tym wszystkim coraz częściej, zostawiał wtedy swój rozum daleko w ciemnych przestrzeniach jego wspomnień, domysłów i obaw. Wyłączał się całkiem, Shiro często przyłapał go na nie słuchaniu niezbyt ciekawych opowieści i nowych przepisów z leśnych jagód. Martwił się o tego małego chłopaka, bo był dla niego tak drogi jak rodzina, rodzina której tak naprawdę bardzo chciał.
Ojciec był nieśmiertelnym, matka była zwykłym człowiekiem. Od urodzenia zajmowała się nim tylko ona, bo ukochany tatuś odszedł zaraz gdy wampir przyszedł na świat. Nie utrzymywał z nimi kontaktu, lub tylko jego rodzicielka tak utrzymywała. Ona sama nie mówiła mu za dużo, byli daleko od siebie i chociaż dziecko chciało się zbliżyć, zaznać odrobinę domowego ciepła, ona wciąż się odsuwała. Czasami myślał, że..boi się go. W końcu to wampir, a ona tylko człowiek.
Gdy Marshall miał paręnaście lat, pewnego dnia zabrała ich oboje w daleką podróż samochodem. Jechali dobre kilka dni, a gdy w końcu znaleźli się w jakimś ogromym mieście, po prostu nagle wyparowała. Czarnowłosy po prostu nagle się odwrócił gdy zmierzali do restauracji, a po matce nie było śladu.
Mimo, że był pośród setek, czuł, że jest już zupełnie sam.
Jak odmieniec.
Jak wyrzutek.
CZYTASZ
Łatwa zdobycz [Gumball x Marshall]
FanfictionAkcja toczy się 140 lat, po zainfekowaniu całej planety wampiryzmem. Ostatni ludzie i inne istoty zostały zakopane głęboko pod ziemią, w celu uniknięcia zarażenia. Świat nie zna lekarstwa na wirusa, dlatego tropi się nieśmiertelnych i unieszkodliwia...