- Jane, żyjesz? – upewnia się Toni, machając swoją dłonią przed moimi gałkami ocznymi.
- Ehm, tak, tak – wydukałam, zbierając swoje rzeczy, po czym dodałam – Muszę iść.
- Jak to? Dopiero co przełamaliśmy pierwsze lody. – Po raz pierwszy odezwał się Fangs.
- Przyjaciele nie są tacy dobrzy, za jakich ich masz. – Kolejne uderzenie z jego strony, by próbować wpoić mi tą jakże ważną sentencję.
Przyjaciele doprowadzają do naszej zguby, śmierci.
Nie dbają o nas.
Dla nich liczy się tylko zysk, jaki mogą osiągnąć poprzez przyjaźń.
- Więc, jacy są przyjaciele? – pyta się z zadziornym uśmiechem, szykując się na kolejny cios
- Muszę iść – ponawiam swoje słowa, przypominając sobie dlaczego w końcu zaczęłam chodzić jak w szwajcarskim zegarku.
Wstałam, nie dbając o to, czy dokończyłam swojego Shake'a czy nie. Po raz ostatni spojrzałam na towarzystwo, wyszukując w nich niecnych zamiarów.
Przyjaźń nie jest bezinteresowna.
Ktoś uczyni krok w twoją stronę, by ci pomóc, a w zamian oczekuje czegoś o wiele ważniejszego.
Przyjaciele wykorzystują drugą osobę.
- Przecież Jug nie przyszedł, a on chciałby z tobą porozmawiać – protestuje Topaz, przytrzymując mnie za nadgarstek bym nie potrafiła odejść.
Zrzuciłam jej dłoń, napinając mięśnie żuchwy.
Neonowe światła, które pewnie dla wielu osób zdawałyby się być czymś przyjaznym, w tej chwili były dla mnie jedynie otchłanią piekła.
Starałam się nie załamać przed nimi, by nie pokazać im mojej słabej strony.
Po raz kolejny duszę w sobie emocje, którymi od lat zaczynam się dławić.
- Myślisz, że nie wiem, kiedy ktoś kłamie? – zadałam pytanie, a przez moje ciarki przeszły dreszcze.
Pragnę wykopać sobie grób, by ułożyć się w nim, zasnąć i nigdy nie obudzić.
Czuję wstręt do samej siebie, bowiem zdaję sobie sprawę, że w owej chwili w niczym nie różnię się od tamtego mężczyzny, który uwielbiał wypowiadać tą sentencję.
Od osoby, która na papierach była, jest i nadal będzie moim biologicznym ojcem. Ja, za żadnego skarby świata nie potrafię tego zmienić.
- Przepraszam – rzuciłam na odchodnym. Mój chód, wydawał się być biegiem, a serce waliło jak młotem, bowiem w mojej głowie słyszałam kroki, które przybliżały się do mojego pokoju.
Jednakże ja nie byłam w moim pokoju.
A kroki, które tak dobrze znam, nie mogą już istnieć.
Tak samo, jak ta osoba, którą z ulgą żegnałam w swoim duchu.
Pogrzeb, który był moim jednym z radosnych doświadczeń.
Mój horror przepadł w reali.
Opuściłam lokal Pop'a, rzucając krótkie „Dowidzenia".
Słońce już dawno zaszło, a otoczenie oświetlał nieboskłon, wspomagany sztucznym światłem lamp. Po ulicy przemieszczało się mniej pojazdów, jak za dnia, a i tak ich liczba nie była minimalna.
CZYTASZ
River Runs South || Jughead Jones
FanfictionKażde miasto posiada swoje tajemnice, które nie powinny ujrzeć światło dzienne. Riverdale w niczym się nie różni. Jedyne, co umożliwiałoby wyróżnianie się tego miasteczka pośród innych, byłoby to, że wszyscy ukrywają najróżniejsze etapy swojego życi...