Rozdział V

571 34 18
                                    

W pokoju rozlegał się odgłos budzika zainstalowanego w telefonie. Swoją dłonią niechlujnie sięgnęłam po komórkę, skutkując tym samym jej upadek na podłogę. Nadal wydobywała z siebie odgłosy, wytwarzając katusze dla moich uszu.

- No już - wymamrotałam, ujmując ponownie tymczasowe wcielenie zła, brutalnie wyłączając budzik.

Przez moment siedziałam na skraju łóżka analizując wszystkie możliwe wydarzenia, które mogą się zdarzyć. Jak w loterii, gdzie szansa na wygraną nie istnieje.

Ten dzień będzie zapewne jak każdy inny.

Nie poszczęści mi się.

Wstałam z łóżka, udając się do kuchni, w której zastałam - o dziwo - mamę, z gotowym dla mnie jedzeniem.

- Zrobiłam dla ciebie śniadanie - powiadomiła mnie, jakbym była ślepcem, któremu nie pozostał już nawet zmysł węchu.

- Z selerem, na który mam uczulenie. Jak miło - palnęłam bezemocjonalnie, sięgając po kromkę chleba, by przykryć ją warstwą sera i szynki.

- Zapomniałam.

Nie spojrzała nawet na mnie.

Dalej delektowała się swoim pożywieniem, którym zapewne miała zamiar mnie otruć.

- Masz prawo. W końcu masz tyle spraw na głowie. - Mój głos przeciekał sarkazmem. Ja, zarówno jak i ona zdajemy sobie sprawę, że wypowiedziane przeze mnie słowa wcale nie są o niej, a o kimś, kim nigdy nie zostanie.

Matką, która rzeczywiście potrafi kochać swoje dziecko.

***

Leniwym krokiem podążałam w stronę szkoły, wiedząc, że budynek w którym odbywają się zajęcia nie zniknie, bądź nie ucieknie. Tak samo zdawałam sobie sprawę, iż przybędę przed czasem, zwracając uwagę na czas, który nie upływał.

- Hej Jane. - Usłyszałam swoje imię, wypowiadane przez znajomy głos, co spowodowało, że obróciłam się w stronę mówcy.

Ku mundurku szkolnemu.

- Hej, Toni - odpowiedziałam niepewnie, doszukując się ukrytych intencji, które nie zwiastowałyby niczego dobrego.

- Mówiłem ci, abyś zaczekała na mnie - wysapał Sweet Pea, podchodząc do nas. Wymierzył mojej osobie spojrzenie, które nawet ja nie potrafiłam zdefiniować. - Cześć.

- Hej.

- Sorry, musiałam ją dogonić. Szybka jest - poinformowała swojego towarzysza Topaz. Zatrzymałam się słysząc jej słowa, a moja szczęka opadła. - Jeszcze tak tobie zostanie - dodała, widząc mój wyraz twarzy.

- Bardzo mi przykro, ale mój chód jest wolniejszy od ślimaka. - W geście obronnym podniosłam swoje ręce ku górze.

- Strasznie daleko byłaś - zakwestionowała, a czarnowłosy chłopak skinął głową na znak potwierdzenia jej sentencji.

- Wyszłam dawno temu, okej? - Wzruszyłam ramionami, kopiąc przy okazji kamyczek, który natrafił się mojej nodze.

- I my mamy w to niby uwierzyć? Tutaj każdy wychodzi w ostatniej minucie w taki sposób, żeby zdążyć na pierwszą lekcję - wytłumaczyła. Zmarszczyłam swoje brwi, wyciągając telefon, by sprawdzić czas, jaki teraz wybija.

River Runs South || Jughead JonesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz