Preludium

77 2 0
                                    


Słońce zachodziło między strzelistymi dachami wieżyczek. Błękitne dachówki błyszczały, odbijając złote promienie. Nieba nie zasłaniała żadna chmurka, a miasto Albion dawno nie widziało bardziej urokliwego widoku.

Kapitan Straży Miejskiej- Regan, zwany Reganem Nieustraszonym, maszerował przez wybrukowaną ulicę. Jego zbroja także mieniła się na złoto, a w jego oczach tańczyły iskierki irytacji. To kolejna śmierć w tym tygodniu. „Niech to wszyscy diabli wezmą. Czwarty trup, na głównym trakcie."

-Kapitanie.- Przy bramie do koszar stał jeden z rekrutów, którego Hrabia wcielił w szeregi straży dwa księżyce temu. Był blady jak ściana. Normalnie Regan może i by się zaśmiał, gdyby nie chodziło o Czerwoną Wiedźmę.

-Spocznij, synu.- Kapitan poklepał chłopaka po ramieniu i przeszedł przez żeliwną bramę. Na dziedzińcu koszar panował zgiełk. Ci, którzy mieli nocną wartę pędzili w stronę wieży, aby dostać się na mury. Reszta strażników, w cywilnych ubraniach, skupiła się w małe grupki, rozmawiając ściszonymi głosami. Gdy tylko Kapitan zbliżył się nieco do którejś, rozmowy natychmiast milkły. Nie musiał jednak podsłuchiwać by wiedzieć, o co chodzi. Nie więcej niż godzinę temu, gdy Kapitan zabierał się za wieczerzę do jego drzwi zapukał posłaniec. Wręczył mu list, który Regan wciąż zaciskał w dłoni, ubranej w płytową rękawicę. Jeszcze raz spojrzał na zupełnie już pogiętą kartkę.

Znów zaatakowała, mamy trupa. Przyjdź jak najszybciej do koszar.

Dwa zdania mówiły dużo. Kapitan był już wystarczająco zmęczony Czerwoną Wiedźmą. Jej ofiarą padał każdy, kto zapuścił się za głęboko w las. Tak było od kilku lat. Miasto ledwo zipało i przez zupełne zamrożenie handlu zaczynało upadać. Widać to było choćby po stanie budynków, ulic czy absurdalnie wysokich cenach za pożywienie.

Kapitan zaklął szpetnie i plunął, po czym pchnął ciężkie drzwi, prowadzące do koszar. Było tam zupełnie pusto. Strażnicy wracali dopiero, gdy kładli się spać, lub gdy zabrakło im pieniędzy w karczmach Albionu. Kapitan pokonał schody na pierwsze piętro, patrząc na swoje opancerzone buciory, zostawiające głębokie szramy w drewnianych stopniach. Skręcił w wąski korytarz, i przeszedł przez pierwsze drzwi po lewej.

-Kapitanie, jak wspaniale, że Pan jest.- Zdenerwowany jak świniak podczas uboju, Sekretarz Bianko podszedł błyskawicznie do Kapitana.

Jego zwykle upudrowana na mleczną biel twarz, była teraz czerwona jak burak. Brązowe włosy splecione w krótki, splątany warkocz opadały na jego plecy, a ubrany był w elegancki fioletowy kubrak, czarne aksamitne spodnie i skórzane kozaki na obcasie. Sekretarz uścisnął mocno dłoń Kapitana.

-Nie jest dobrze, Panie... Nie dobrze.- Sekretarz westchnął, ścierając z twarzy resztki białego pudru. Kapitan wychylił się. Za plecami Bianka dostrzegł ciało leżące na stole. W rogu stał pewien nieznany Kapitanowi mężczyzna. Sądząc po ubiorze, był to lekarz.

Regan wyminął Sekretarza i podszedł do ciała. Zamarł na chwilę. Ledwo dało się rozpoznać ofiarę...Kapitan jednak świetnie znał tego człowieka.

-Na bogów przecież to...- Sekretarz podszedł bliżej, kiwając głową tak energicznie, że kilka kropel potu z jego czoła skapnęło na podłogę.

-W rzeczy samej, tak. To, mój drogi Panie, to namiestnik Naszej Miłości Hrabiego Cyriona, Lord Wirmar. –

Z ust Kapitana wypłynęło kolejne tego wieczoru paskudne przekleństwo. Lord Wirmar był kimś więcej niż tylko namiestnikiem. Był również bliskim przyjacielem Hrabiego, radnym Albionu. Posiadał też pokaźny majątek, dużą rodzinę i nie mały garnizon. O ile poprzednie śmierci na przestrzeni kilku dni dało się zatuszować, to ta z całą pewnością nie ujdzie uwadze miasta. Kiedy ginęli biedni, w grę wchodziła moralność ludzka i humanitarność. Natomiast, kiedy ginęli bogaci, wplątywano w to również politykę, a Kapitan Regan niczego nienawidził bardziej niż polityki.

Zew MagiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz