.1.

448 14 5
                                    

Nie chcę być złą osobą.

Jak bardzo źle ze mną, skoro wręcz marzę o tym, żeby Iris... zniknęła?

Czuję się, jak te dziewczyny w romansach. Gdy widzę Barry'ego, ciągle robię lub mówię coś głupiego. Za każdym razem, gdy wstaję i się ubieram, zastanawiam się, czy ładnie wyglądam. A co, jeśli mam za ciemną szminkę i pomyśli jeszcze sobie coś o mnie?

To brzmi żałośnie, i zapewne takie jest, ale ja po prostu tak się czuję i nie potrafię nic zrobić, żeby przestać.

Sama się na siebie denerwuję za myśli, że kiedy jesteśmy wszyscy razem w laboratorium i nieświadomie spojrzę na niego, to on popatrzy na mnie, uśmiechnie się i pomacha do mnie, więc to może coś znaczyć.

Nie powinnam tak myśleć. On ma żonę! Do tego przejmuję się tym i wciąż jestem nieobecna, gdy powinnam zająć się problemem Killer Frost.

Nadal nie rozumiem, jak może być możliwe to, że ona jest od zawsze ze mną. Przecież to nie ma sensu... Może powinnam poszukać jakichkolwiek podejrzanych sytuacji podobnych do wybuchu akceleratora cząsteczek?

- Caitlyn? - wygląda na to, że jedyną czynnością, na której powinnam była się skupić było tak zwane zebranie, bo Cisco ma zmartwioną minę i już prawdopodobnie kilka razy powtórzył moje imię.

- Tak? - zapytałam, jakby to, że opieram się o stół, nic nie robię i do tego nie reaguję było rzeczą, które normalnie widzi się na co dzień.

- Mam problem z moim satelitą, w ogóle nie reaguje. Podejdziesz tutaj? - zapytał już na szczęście bardziej zaniepokojony o swojego przyjaciela w kosmicznej atmosferze pod solarną radiacją niż o mnie.

Odepchnęłam się lekko od metalowego stołu, o który nigdy nie powinnam się opierać i zerknęłam na ekran komputera.

- Masz wyłączony internet - zachichotałam pod nosem i ruszyłam na swoje miejsce pracy.

Zaczęłam szukać dziwnych sytuacji podobnych do wybuchu spowodowanego przez Thawne'a. Nie znalazłam niestety nic, co mogłoby spowodować istnienie Killer Frost. Wciąż sądzę, że powinniśmy dać jej jakieś normalniejsze imię.

Moja matka zaszła w ciążę ze mną jakoś tak pod początek lipca, a ja urodziłam się w marcu.

Wciąż idąc winda otworzyła się i ze środka wyszła kobieta, trzymająca czarną, skórzaną torbę. Miała jasnobrązowe włosy do ramion splątane w warkocz, koszulkę w fioletowe kwiaty i jasnoniebieskie obcisłe dżinsy.

Tak właśnie wyglądała moja matka, gdy ja miałam około 10 lat. Później po śmierci mojego ojca wyjechała i długo jej nie widziałam, a później dowiedziałam się, że pracuje w laboratorium.

Wytrzeszczyłam oczy. Moją pierwszą myślą było to, że to jakaś kobieta po prostu bardzo podobna do mojej matki, bo być może to ja źle zapamiętałam ją z dzieciństwa.

- Caitlyn? - powiedziała tym głosem, który zapamiętałam przez te piosenki, które mi śpiewała wieczorami.

Spojrzałam na nią jeszcze bardziej zaskoczona, można powiedzieć, że zastygłam.

Podeszła do mnie i złapała za ramiona, a ja wciąż tylko na nią patrzyłam. Barry właśnie wrócił z ratowania ludzi z wypadku samochodowego i spojrzał na kobietę stojącą przede mną.

- Caitlyn, to ja. Możemy porozmawiać w cztery oczy? - powiedziała rozglądając się. Jeszcze chwilę myślałam, co tu się dzieje, ale się ogarnęłam i wyszłyśmy z laboratorium.

Przystanęłyśmy przed budynkiem z dużym napisem "S.T.A.R. LABS" i moja matka zaczęła się tłumaczyć.

- Muszę Ci coś powiedzieć. Wiem, że masz problem z drugą częścią siebie. Chcę ci pomóc.

- Skąd ty... tutaj się... Co? - gestykulowałam rękoma, jak to mam w zwyczaju.

- Urodziłaś się dokładnie podczas wybuchu akceleratora cząsteczek. Baliśmy się wraz z twoim tatą, że zaczną zamykać wszystkich metaludzi. Jak się urodziłaś, miałaś białe oczy i byłaś bardzo zimna, wręcz lodowata. Dlatego właśnie cofnęliśmy się w czasie, kiedy nikt nie wiedział, że takie coś istnieje. Baliśmy się o Ciebie, Caitlyn!

- Ale- ale to... czyli, że teraz... ja... - nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Więc, słońce, chcesz odzyskać ją, czy nie? - spojrzała na mnie tym swoim przekonującym wzrokiem.

- Tak. - odpowiedziałam po dłuższej chwili, lekko się wciąż wahając. Od kiedy wyjechała, nigdy już mnie nie nazwała "słońce". To mnie trochę rozproszyło. - Ale w jaki sposób wy się cofnęliscie w czasie? - zapytałam rozkojarzona.

- Legendy, czyli bohaterowie pilnujący czasu mają statek, tak konkretniej to Waverider, a my, można powiedzieć, że byliśmy pasażerami na gapę.

Popatrzyłam na nią jak na idiotę, co ją rozbawiło. Nie wiedziałam, jak mam się czuć, co mam zrobić. Pełna wątpliwości i niedowiary wróciłam do budynku nie spoglądając nawet na moją matkę w młodszej wersji.

Wzięłam kurtkę i powiedziałam, że biorę dzień wolny. Wszyscy popatrzyli na mnie zaskoczeni. Wyszłam z budynku, wsiadłam do samochodu i zaczęłam jechać do domu.

Próbowałam przemyśleć tą sprawę, ale jedynie się rozkojarzyłam i prawie wjechałam w inny samochód. Jak już dojechałam do domu, usiadłam na łóżku.

Było pościelone w jasnoniebieską poszwę w płatki śniegu. Położyłam głowę na poduszce, a gołe stopy wciąż ogrzewały się na białym, miłym w dotyku dywanie. Było chłodno, dla mnie idealnie. Położyłam się bardziej na łóżko, przytulając kołdrę i zasnęłam.

I Can't Love Him! | SnowbarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz