Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, że lustro było odkryte. A koc, który jeszcze ostatniej nocy na nim wisiał, aktualnie znajdował się na mnie. Okrywał mnie. Przespałam na dywanie całą noc. Znowu.
Bałam się podnieść wzroku. Bałam się, że tym razem, gdy spojrzę w szklane odbicie, strach zawładnie moim ciałem, na dłużej, niż dotychczas. A ja, nie chciałam po raz kolejny tego przeżywać. Widzieć śmierć mojej matki po raz enty, widzieć jak cierpi. Naprawdę, nie chciałam widzieć w nim niczego, prócz mojej odbijającej się sylwetki. Tak więc, nie zaglądając do wnętrza stojącego lustra, ominęłam je i stanęłam przed białą szafą. W sumie, wszystko w tym pokoju było białe. W moim poprzednim domu, gdzie sama projektowałam swój własny kącik, wszystko było kolorowe. Ściany pomalowałam na malinowo i waniliowo. Kanapa, którą zamówiłam była turkusowa, tak jak i wszystkie dodatki w pokoju. Dywan, ramki i lampa. Wszystko idealnie do siebie pasowało. I nie czułam się, jakbym mieszkała w szpitalnej sali. A teraz właśnie tak się czuje. Po śmierci mojej mamy, ojciec postanowił uciec od wspomnień i wykupił nowy dom parę przecznic dalej. Sam go wyremontował, a potem upchnął mnie w tym pomieszczeniu, i kazał „żyć” jak dawniej. Jednak wszystko od tamtego czasu się zmieniło. Ja się zmieniłam.
Wciągnęłam na siebie czarne, obcisłe rurki, które bardzo podkreślały szczupłość moich nóg. Następnie miętowy T-shirt i na to granatowa bluza z kapturem. Nie ubierałam się źle, można powiedzieć, że wyglądałam jak dziewczyna ze szkolnej Elity. Ale nie łudźmy się, nie należałam do niej. Nagle, ostry ból, sparaliżował mi rękę. Czułam, jakby ktoś mi ją rozcinał. Ból stawał się nie do zniesienia. Szybko podciągnęłam rękaw bluzy. Rana. Rana na głębokość około 2 centymetrów, i 15 centymetrów długości. Cała krwawiła. Nie. To nie była krew. Z rozcięcia wypływała czarna maź. Płyn, który w ekspresowym tempie wypływał z mojej rany, kapał na biały dywan, zostawiając na nim plamy wielkości monety pięciozłotowej. Przerażona wybiegłam z pokoju i wpadłam z hukiem do łazienki. Próbowałam zatrzymać proces „krwawienia” przykładając do ręki papier toaletowy, ale… nie okazało się to dobrym pomysłem. Przy każdym dotknięciu skóry, rana piekła i parzyła coraz bardziej. Oczy zaszły mi łzami, ale łzy nie wypłynęły na powierzchnie, mimo, iż ból ciągle nie ustawał.
-Tato! Tato, na pomoc! –krzyknęłam błagalnie. Wiedząc o tym, że mój ojciec siedzi w salonie i czyta gazetę, pobiegłam w jego stronę. Zeskoczyłam z ostatnich schodów i prawie przewracając się dobiegłam do kanapy.
-Proszę pomóż mi! Moja ręka… ona, ona… -nie mogłam się wysłowić, a bezradność powoli odbierała mi resztki nadziei. Ojciec ściągnął okulary, a następie ponownie je założył i przyjrzał się mojej ręce.
-Co znowu? Czego tak wrzeszczysz?! –spytał z rosnącą irytacją w głosie. Usiadłam przed nim i zaczęłam odklejać kawałki papieru, które miały pomóc w zatamowaniu wypływającego śluzu. –No co?! –spytał patrząc prosto na moją rozciętą rękę.
-Tato… pomóż mi. To boli… -łkałam, patrząc na jego twarz. Liczyłam na to, że w końcu się otrząśnie i mi pomoże. Został mi tylko on. Nie miałam nikogo innego.
-Znowu zaczynasz! Daj mi święty spokój! –warknął i złapał za najbliżej leżącą gazetę. –Idziesz dziś do szkoły? Mam nadzieję, że tak, więc zakryj ten ślad po uderzeniu na policzku. Nikt ma go nie zauważyć! Już! –ryknął tak, jakby rana na mojej ręce wcale nie istniała. Może dla niego nie istniała? Może mój własny ojciec wolał bym umarła?
Mimo jego ignorancji, rana na ręce była, i nie było co do tego żadnych wątpliwości. Przypominał mi o tym ciągle doskwierający ból. Nie było mowy, o tym by jej tam nie było. Czułam ją i widziałam własnym okiem.
Zrezygnowana wróciłam na piętro i obandażowałam rękę. Następnie zatuszowałam czerwony ślad na moim policzku, który przypominał mi o wczorajszym koszmarze. Spakowałam książki i zeszyty do plecaka, i opuściłam pokój.
-Do widzenia, tato… -szepnęłam sama do siebie i wyszłam do szkoły. Telefon wskazywał godzinę 8:10, więc byłam spóźniona. Jakoś nie przejęłam się tym, i nie miałam zamiaru lecieć do liceum na złamanie karku. Uspokajała mnie myśl że na pierwszej lekcji mam w’f, na którym na pewno nie mogłabym ćwiczyć z powodu rozciętej ręki. R o z c i ę t e j ręki. Znowu niewyjaśniona rzecz, która mi się przydarza… a potem się dziwię, że ludzie wyzywają mnie od wariatki.
-Przepraszam za spóźnienie, ale rozcięłam rękę i miałam parę kłopotów z ogarnięciem się… -wytłumaczyłam wuefistce, która patrzyła na mnie srogim wzrokiem.
-Czy to na pewno było rozcięcie, a nie zwykłe lenistwo? –spytała unosząc jedną brew ku górze.
-Tak, proszę pani.
-Chodź do mojego gabinetu. Pokażesz mi ranę. – P O K A Ż E S Z M I R A N E. Ona chcę, bym jej pokazała moje skaleczenie! Przecież ta czarna maź, te 2cm głębokości, co ona sobie pomyśli!?
Delikatnie odwijałam bandaż. Kiedy już był prawie ściągnięty, zacisnęłam oczy czekając na reakcje nauczycielki. Czekałam i czekałam. W końcu otworzyłam jedno oko, potem drugie, i? Stała przede mną i z założonymi rękami, tupała nogą.
-Następnym razem nie będziesz chciała kłamać! Do dyrektora! –wrzasnęła, a ja spojrzałam na swoją rękę.
Rany nie było.
Nie było nic.
Nawet czarnego płynu.
Czyściutka ręka prezentowała się bez najmniejszego zadrapania.
___________
I jest! Drugi rozdział "Nie ufaj lustrom" :) Co sądzicie? :)
CZYTASZ
Nie ufaj lustrom. ZAWIESZONE
أدب المراهقين//ZAWIESZONE DO ODWOŁANIA//Czy zastanawialiście się czasem, czy to co widzicie w lustrach, nie jest czasem kłamstwem? A może jesteście święcie przekonani, iż pokazuje ono tylko i wyłącznie prawdę? A co sądzi o tym Alice? Główna bohaterka książki? ...