Rozdział 5.

238 38 13
                                    

Wyszłam ze szpitala po trzech dniach. Określili mój stan na dobry i kazali nie przemęczać umysłu. HAHA. Nie  p r z e m ę c z a ć  u m y s ł u. A to ci dopiero… 

Odebrał mnie mój ojciec. Jak zawsze ubrany w garnitur, i gładziutko wygolony. Pamiętam jego pogrzebową minę, mówiącą „przynosisz mi wstyd”, po czym odjechaliśmy spod szpitalnego parkingu. 

Luca, chłopak który trochę za bardzo zamącił mi w głowie, odwiedzał mnie codziennie. Raz przyniósł mi nawet czerwoną różę, która zgotowała dość specyficzną kłótnię w mojej głowie. Czerwona róża jest oznaką miłości. Ludzie zakochani często obdarowują się takimi różami, ale my? Owszem, było to miłe z jego strony, ale chyba za bardzo się angażuje. Przecież ja nic do niego nie czuje. Nawet się nie znamy. 

-To nie prawda, prawdopodobnie coś jednak do niego czujesz, chociażby miało to być tylko słabiutkie zauroczenie.  Ukrywasz to w sobie, ponieważ bardzo się boisz i nie jesteś w stanie odważyć sie na taki duży krok -tak zapewne wytłumaczyłby to Joseph. Dziesieciolatek o nienaturalnie dużej wiedzy. 

Zazwyczaj po wypowiedzeniu jakiegokolwiek monologu z jego ust nie byłam w stanie zaprzeczyć. Miał rację. Nie dorosłam jeszcze do miłości.

-Nie, źle mnie zrozumiałaś! Ty się B O I S Z. A nie jestes niedorosła!

i tak pewnie zakonczyła by się nasza wspólna rozmowa.

Lubiłam go, czułam, że możemy sie zaprzyaźnic. Joseph jako jedyny nie osądzał mnie, nie słuchał plotek na mój temat. On chciał sam zobaczyć jaka jestem. A co najlepsze, po raz pierwszy od śmierci mamy, nie utrudniałam mu tego, tak jak wszystkim dookoła. Był jak mój młodszy brat, którego nigdy nie miałam. 

Po powrocie do domu, zamknęłam się w swoim pokoju i usiadłam na dywanie, tyłem do znienawidzonego przeze mnie lustra. Złapałam leżący pod szafką zeszyt, który dla wtajemniczonych był moim pamietnikiem i napisałam jeden cytat pod dzisiejszą datą, datą 21. października.

"Trzeba żyć bez względu na to, ile razy runęło niebo"

i zamknęłam granatowy brulion. 

-Alice! Przyjechała Anabell! -po tym krótkim, aczkolwiek bardzo wyrazistym zdaniu, wypowiedzonym przez mojego ojca, cały dom pogrążył się w pisku trzyletniej dziewczynki. 

-Ali, weź małą na spacer! -odezwał się jej wujek błagalnym tonem. 

-Już idę! -wystawiłam głowę zza drzwi i poinformowałam wszystkich o swoich zamiarach. Schowałam pamiętnik pod szafkę nocną i na oślep zrobiłam koka na czubku głowy.

Zeszłam ze schodów, napotykając wzrok małej Anabell, która zabójczo przypominała swoją matkę. Rzuciała się w moje ramiona, miażdżąc mi żebra. 

-Cze-ść! -wydusiłam.

-Heej! -krzyknęła, ponownie mnie oguszając. -Idiemy na spaczer?! Prosę choc ze mną na szpacer! -prosiła dusząc mnie swoim uściskiem.

-Tak, oczywiście, że pójdziemy, tylko przywitam się z moim gościem, okej?-powiedziałam, na co dziewczynka skinęła głową i poszła zakładać buty.

-Cześć. -uśmiechnęłam się serdecznie do niewiele starszego ode mnie blondyna siedzącego na rozłożystej kanapie. 

-Cześć -odprał ochrypłym głosem.

-Coś się stało? Źle się czujesz? -spytałam troskliwie, widząc jego mizerną posturę.

-Nie martw się. Nie jestem smutny... ani też szczęsliwy. Po prostu jestem -powiedział zagadkowo i uśmiechnął się zmęczony. A ja, nie wiedząc jak się zachować, także uśmiechnęłam się delikatnie i odeszłam do małej Anabell, która dumnie opierała się o framugę drzwi i na mnie czekała.  Wyszłyśmy więc z domu, na swieże powietrze. Wiatr dmuchnął mi w twarz, więc mocniej owinęłam się szalikiem, sprawdzając także czy Anabell jest dokładnie pozapinana. 

Złapałam małą za rękę, i po całym moim ciele przeszedł mrożący krew w żyłach, dreszcz. Krzyknęłam i puściłam ją. Popatrzyła na mnie swoimi załzawionymi oczakami, które podczas jednego mrugnięcia przeobraziły się w czerwone slipia, a jej białka oblały się ciemnoscią.

Zaczęłam potwornie się bać.

Stałam w bezruchu i próbowałam rozsądnie mysleć.  Próbowałam się nie załamywać. 

Nagle poczułam jak czyjeś paznokcie ztapiają się w moim udzie. 

Diabeł w postaci małej Anabell, rozszarpywał mi nogę, a ja nie byłam w stanie się ruszyć. 

_______

Cześć, siedzę sobie na obozie i stąd te opóźnienie. :)

Rozdział pisany na telefonie, więc przepraszam za błędy :)

miłych wakacji, mamy ostatnie dwa tygodnie! :'(

Nie ufaj lustrom. ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz