„ Jeśli zabłyśniesz, wszystko będzie ze mną w porządku"
Byliśmy w Sali treningowej, a ja przyglądałem się w lustrze i jemu i moim ruchom. Od kilku dni myślałem nad tym kim jest dla mnie on i ona. Jego traktowałem jak brata, ale ona była dla mnie kimś więcej. Nie wiem czy jestem stworzony do miłości. Tak dawno nie kochałem nikogo, wiedziałem co to miłość braterska, ale jaka była ta miłość której tak bardzo potrzebowałem.
Z potoku moich myśli wyciągnęło mnie skrzypniecie drzwi. Odwróciłem się i pierwsze co zobaczyłem to czarną krótka czuprynę należącą do niej. Kiedy weszła do pomieszczenia z tortem, na mojej twarzy na pewno był widoczny szok.
- Wszystkiego Najlepszego!
- Ale dziś nie są moje urodziny.
- Wiem
Wziąłem tort z uśmiechem , zaraz jednak zamknąłem oczy kiedy przypomniałem sobie pewne przykre wydarzenia.
Byłem z mamą w wesołym miasteczku jak każde dziecko cieszyłem się z tego, ale w pewnym momencie kazała mi przystanąć i powiedziała:
- Hoseok - ah, zamknij oczy.
Przyłożyłem ręce do oczu i starałem się ich nie odsuwać czekałem... czekałem na to co zrobi mama, ale jej tam nie było. Zostawiła mnie w wesołym miasteczku.
Otworzyłem oczy i zdmuchnąłem świeczkę, ale mimo tego, że zostałem wyciągnięty siła z Sali myślami dalej byłem przy tamtym dniu próbując przypomnieć sobie jej twarz. Ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy zostałem wrzucony do... fontanny? Spojrzałem zdziwiony na dwie osoby, które przede mną stały. Oboje uśmiechali się w ten irytujący sposób.
Z trudem wyszedłem z wody, pierwsze co zrobiłem to ich przytuliłem i patrzyłem jak próbują się wyrwać przy okazji śmiejąc się w niebogłosy. Po pół godzinie wygłupów rozdzieliliśmy się i ruszyliśmy w stronę domów. Rozmyślając na temat nawet niw wiem czego. Po prostu myślałem o wszystkim i o niczym.
Szedłem chodnikiem przypominając sobie wszystkie chwile na treningach kiedy i on i ona byli ze mną. Nigdy mnie zostawili, zawsze wychodzili ze mną. Nawet się nie zorientowałem, kiedy doszedłem pod drzwi mieszkania, rząd takich samych ciemnobrązowych drzwi podszedłem do jednych z nich. Otworzyłem je i pchnąłem ciemną powłokę. Przywitała mnie ciemność... puste mieszkanie, to było przytłaczające. Puste, ciche i przytłaczające.
Westchnąłem i ruszając po omacku do sypialni zamykając wcześniej drzwi frontowe. Zanim położyłem się na łóżko rozebrałem się i zaświeciłem lampkę na komodzie koło okna. Kiedy moja głowa dotknęła poduszki od razu zasnąłem.
Następne dwa tygodnie minęły monotonnie. Trening, wyjście do parku z przyjaciółmi, powrót do domu, pójście spać. Żyliśmy tym, aby wstawić układ na YouTuba, ale martwiłem się o niego. Od tych dwóch tygodni chodził zmęczony, ale nadal uśmiechnięty. To właśnie jego uśmiech sprawiał, że wszystkie następne godziny stawały się lepsze , weselsze. Niespodziewanie przed oczami pojawił mi się obraz całej naszej paczki gdy wszyscy się śmiali, a on naburmuszony stał na środku. Mimowolnie na moich ustach wykwitł lekki uśmiech, był słodki kiedy się denerwował, ale nie tylko ja tak sądziłem.
Wszyscy to wiedzieliśmy, sapnąłem kiedy zrozumiałem o czym myślę. Czasami moje myśli były gorsze ode mnie, to tak jakby żyły własnym życiem, ale tego mi trzeba było. Chwili zapomnienia. Wszedłem po schodach i wszedłem do Sali. Już tam byli on siedział na ziemi i nagrywał jak ona tańczy, oboje na mnie spojrzeli kiedy zapukałem w drewnianą powłokę.
Zaczęliśmy tańczyć. W pewnym momencie ogarnęła mnie euforia. Kochałem tańczyć szczególnie z nią, ale także i z nim. W pewnym momencie spojrzałem w lustro, jego wzrok okazywał miłość, szczęście i pewnego rodzaju pustkę. Patrzył tym wzrokiem na nas. Uśmiechał się, ale ten uśmiech był smutny.
Czarne włosy opadały mu na czekoladowe oczy, trochę za duży biały sweter idealnie komponował się z jasno szarymi spodniami i czarnymi butami. W pewnym momencie poczułem się jakbym spadał w przepaść, ale dalej stałem w jednym miejscu. Spojrzałem na nią. Wzięła mnie za rękę i siłą wyciągnęła z pomieszczenia, kiedy się obejrzałem nie widziałem go. Nie szedł za nami, spojrzałem na nią. Uśmiech, który miała był smutny, pozbawiony szczęścia.
Wszedłem do mieszkania mając dziwne wrażenie, że powinienem być teraz gdzie indziej. Usiadłem w salonie trzymając w ręce telefon, ale nie wiedziałem do kogo dzwonić. Wstałem ze swojego miejsca i ubierając w pośpiechu buty wybiegłem na zewnątrz, zamykając po drodze drzwi. Ruszyłem biegiem w stronę Sali treningowej. Z każdą pokonana uliczką moje serce wręcz boleśnie się ściskało.
Zatrzymałem się na pasach, chciałem jak najszybciej przejść. Popatrzyłem w obie strony i jak najszybciej przebiegłem, gwałtownie jednak się zatrzymałem widząc jak auto zatrzymuje się metr przede mną. Nie miałem czasu żeby przepraszać. Przebiegłem szybko na chodnik i skręciłem w prawo. Z daleka widziałem już schody prowadzące do tego miejsca.
Wbiegłem na nie, a w myślach cały czas powtarzałem żeby moje przeczucie okazało się błędne. Otworzyłem gwałtownie drzwi i zobaczyłem ją na ziemi, była nieprzytomna, ale jego nigdzie nie było. Przerażony podniosłem ją i ułożyłem sobie na plecach. Wybiegłem z pomieszczenia i zbiegłem po schodach na dół. Droga do szpitala dłużyła mi się, nawet nie zaważyłem, że zaczął padać deszcz.
Słyszałem jak ktoś za mną biegł, ale w pewnym momencie i to ucichło. Bałem się strącić któreś z nich tak jak straciłem mamę czy resztę paczki. Nie... nie stracę ich. Zmusiłem się do szybszego biegu, kiedy dobiegłem do szpitala pierwsze co zrobiłem to opisałem jak ją znalazłem. Pielęgniarka przyprowadziła wózek na który ją posadziłem.
Odwróciłem się za siebie. Nie było go, straciłem go tak samo jak resztę. Opadłem na kolana czując się przytłoczony własnym ciężarem. Nie chciałem go tracić. Poczułem jak po moich policzkach płynął łzy. Przez potok myśli przebił się lekki dotyk, stała przede mną pielęgniarka i cos mówiła, ale nie mogłem zrozumieć co. Posłusznie jednak wstałem w szedłem do szpitala.
CZYTASZ
Love Yourself
FanfictionNiektóre chwile staja się jaskrawsze wraz z przemijającym czasem Wiele wczorajszych spotkań i pożegnań składa się na tę chwilę Każda uliczka i przejście, przez które przechodziłem Było po to by zaprowadzić mnie właśnie w to miejsce Chodzi mi właśni...