Irlandia to piękny kraj. Dużo zieleni, czasem słońce, wiele deszczu, wiatr i śnieg. Zimą jest ciepło, latem też, choć do tropików nam daleko. Mili ludzie, przyjaźnie nastawieni, pomocni.
Gdy postawiłam pierwszy raz stopę na irlandzkiej ziemi, nie miałam pojęcia, jak bardzo odmieni to moje życie.
Tak właśnie zaczyna się moja historia.
***
Nie zawsze dostajemy od życia dokładnie to, czego chcemy, a to, czego aktualnie potrzebujemy. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam, miałam wrażenie, że los całkowicie odarł mnie z marzeń, że nic więcej dobrego mnie w życiu nie spotka. Byłam nieszczęśliwa w małżeństwie, bezbronna wobec niszczycielskiej siły natury pozbawuającej mnie spełnienia jedynego marzenia.
Chciałam zostać matką. Przecież to nic wielkiego, jak to się robi, każdy wie. O ja naiwna! Nic bardziej mylnego. Kiedy zaczęłam robić niewielkie kroki w stronę spełnienia tego jedynego, najważniejszego marzenia, jeszcze nie wiedziałam, że Natura pozwoliła mi tylko być kobietą, ale nie matką. Każda porażka coraz bardziej odbierała mi wiarę w siebie, w swoje siły... Czułam się jak wrak człowieka, który na siłę jest podtrzymywany przy życiu.
Po roku i ośmiu miesiącach starań, wyniszczonej psychice oraz rozpadającym się małżeństwie, które było w zasadzie już tylko na papierze, zdecydowałam się odejść.
Nie takiego chciałam dla siebie życia. Gdy wchodziłam świat dorosłości, wyobrażałam sobie ślub, dzieci, szczęśliwe życie u boku mężczyzny mojego życia, który przysięgał mi miłość do końca życia, tak samo jak ja. Teraz, po prawie trzech latach starań o dziecko, widzę to wszystko, jak przez mgłę. Gdy kurz na polu bitewnym opadł, dostrzegłam, że moje szczęście nigdy nie było mi dane z tym człowiekiem.
Wyjechałam do obcego kraju, z człowiekiem, który walczył o mnie do końca, nawet jeśli miało być to z góry skazane na porażkę. On jednak nigdy się nie poddał. Był przy mnie zawsze. Nie powtarzał pustych frazesów: "kiedyś w końcu będziesz mamą", tylko mówił, jak bardzo kocha i rozumie, że jest mi przykro, ale to nie koniec świata. Ponadto nauczył mnie ponownie uwierzyć w siebie, w swoją siłę. Wyjechłam z myślą, że nigdy nie będę matką. W lipcu okres przyszedł z kilkudniowym opóźnieniem. Dla mnie nic nowego. W sierpniu spóźniał się już tydzień, na mnie to jednak nie zrobiła żadnego wrażenia. Zrobiłam test. Pozytywny. Tak długa walka o dziecko zrobiła w mojej psychice tak wielkie spustoszenie, że mimo dwóch kresek nie uwierzyłam. Na drugi dzień zrobiłam drugi test, także pozytywny, ale i to nie dodało mi wiary. Dopiero, kiedy na obrazie USG zobaczyłam małą fasolkę, z bijącym serduszkiem, uwierzyłam, że w końcu los mi wynagrodził te wszystkie bolesne lata.
Radość nie trwała długo. Dwa tygodnie później dziecko nie żyło, jednak ja, nieświadoma tego faktu, cały czas gładziłam się po brzuchu i mówiłam do mojego dziecka, jak bardzo je kocham i nie mogę się doczekać, aż przyjdzie na świat. Kiedy poszłam do lekarza i usłyszałam tą straszliwą diagnozę, poczułam, jak świat wali mi się na głowię. Później dostałam skierowanie do szpitala, zabieg, wypis do domu. Nie mogłam się podnieść po tej tragedii bardzo długi czas.
W końcu, po siedmiu miesiącach od pożegnania swojego dziecka, zaszłam w ciążę po raz drugi. Podeszłam do niej z mniejszym entuzjazmem. Mając w pamięci poprzednie zdarzenie, nie chciałam się przywiązywać. Po potwierdzeniu ciąży, dostałam tabletki na podtrzymanie. Nic nie dały. Dziecko zmarło po trzech dnia od USG, nawet nie zabiło mu serduszko.
Po raz kolejny świat mi się zawalił. Wiedziałam, że coś jeszcze jest na rzeczy, że takie tragedie nie przydarzają się bez powodu. Zrobiłam swoje badania DNA. Mutacje genetyczne pod kątem zmian w genie MTHFR oraz czynnik PAI-I. Mam mutację MTHFR w wariancie C677T i A1298C. To one zabiły dwójkę moich dzieci.
Mogę starać się dalej, ale za jaką cenę? Ile jeszcze dzieci stracę, nim sobie odpuszczę? Życie jest zbyt cenne, aby nim tak szafować, nawet jeśli jest to sześcio czy ośmiotygodniowy zarodek.
Poddałam się. Nie chcę skazywać na śmierć kolejnych istot, które tak bardzo kocham, mimo, iż nigdy ich nie poznałam. Pozostaje mi tylko wierzyć, że kiedyś, tam w górze, spotkamy się ponownie. Że będę miała okazję powiedzieć im jeszcze raz, jak bardzo je kocham i jak bardzo odmieniły moje życie. Że paradoksalnie, uczyniły moje życie szczęśliwszym.
Tymczasem.
CZYTASZ
To Irlandia przyniosła mi szczęście
Short StoryIrlandia to piękny kraj. Dużo zieleni, czasem słońce, wiele deszczu, wiatr i śnieg. Zimą jest ciepło, latem też, choć do tropików nam daleko. Mili ludzie, przyjaźnie nastawieni, pomocni. Gdy postawiłam pierwszy raz stopę na irlandzkiej ziemi, nie m...