Rozdział 4

212 29 5
                                    

DANIELLE POV

Jack się dziwnie zachowuje. Najpierw zaczyna mnie komplementować, ładnie się uśmiechać, a potem po prostu wychodzi. Już chyba ten facet z Tindera Liz był prostszy do zrozumienia. Gdyby tego było mało to jeszcze znikąd pojawia się tutaj Gavin. Kiedy go zobaczyłam serce zamarło mi w piersi. Jakiś czas temu pewnie płakałabym ze szczęścia, ale z biegiem czasu uświadomiłam sobie, że chce czegoś więcej. Chcę chłopaka, którego sama obecność sprawi, że będę czuła się bezpieczna i szczęśliwa.

 W pewnym momencie usłyszałam, jakby łopot skrzydeł odwróciłam się i gwałtownie wstałam. Zobaczyłam 3 mężczyzn, pojawili się tu znikąd.

-Danielle Johnson, cóż nie sądziłem, że mój syn tak szybko się zainteresuje kobietami. - przemówił jeden. Mógł być około 30, jednak był dobrze zbudowany i postawny. Miał jasne włosy i cerę.

-Mówi Pan o Jacku? - odruchowo zaczęłam się cofać, poczułam się zagrożona. – Nie znam go za dobrze

-Myślę, że on cię całkiem, całkiem lubi, a nawet jeśli nie to jego głupie poczucie moralności każe mu cię ratować.

-Ratować? – Cofnęłam się jeszcze dalej niestety moje plecy napotkały zimny murek. W mężczyźnie stojącym po prawej stronie z przerażeniem poznałam faceta, który biegł za mną dziś rano.

-Zabieramy ją – rzucił jeden. – Podszedł do mnie szybkim krokiem przyłożył dwa palce do mojej skroni. Nie zdążyłam zareagować, byłam sparaliżowana. Nagle urwał mi się film.

***

Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Najpierw dotarł do mnie zapach siarki i wilgoci. Otworzyłam oczy przede mną stał ten sam przerażający mężczyzna z założonymi rękami, przyglądał mi się w skupieniu. Byliśmy w dość dużym pomieszczeniu, które było oświetlone przez białe światło lampy jarzeniowej. Ściany kiedyś mogły być białe, teraz były pożółkłe przykryte grubą warstwą grzybni i kurzu.

-Dzień dobry słońce – uśmiechnął się tak, że miałam odruchy wymiotne.

-Czego ode mnie chcesz? – zapytałam cicho, próbowałam się ruszyć, ale zostałam przywiązana do krzesła.

-Pomożesz mi odzyskać syna – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista sprawa na świecie. – To krew z mojej krwi, jest taki jak ja. Tylko Sam i Dean Winchester go trochę zepsuli.

-Jesteś ojcem Jacka? – mój mózg dopiero zaczął przetwarzać fakty. – Mówił, że go porzuciłeś – spiorunowałam go wzrokiem.

-Wcale go nie porzuciłem – oburzył się. – Tu znów Winchesterowie – wymawiał ich nazwisko, jakby było nazwą jakiejś choroby zakaźnej. – Wepchnęli mnie do innego wymiaru, ale wróciłem i chce się połączyć z moim synem – patrzyłam na tego biednego mężczyznę, musi mieć naprawdę wielkie problemy psychiczne.

-Ale jaka jest w tym moja rola? – łzy zaczęły napływać mi do oczu.

-Jack nie pójdzie ze mną dobrowolnie – nachylił się nade mną i patrzył mi prosto w oczy. – Potrzebuje motywacji, ty jesteś jego motywacją – uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły czerwonym kolorem.

-Kim ty jesteś ?– wyszeptałam dławiąc się własnymi łzami, nie mając już siły krzyczeć.

-Możesz mówić mi Lucyfer – wyprostował się i rozłożył ogromne czarne skrzydła.

Miałam wrażenie, że moje serce się zatrzymało. To nie dzieje się naprawdę, próbowałam sobie wmówić. Czułam jak każdy mój mięsień drżał, jak powietrze staje się gęstsze, a mi coraz bardziej brakuje tchu.

The Devil of My WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz