W czasie, gdy Luffy stracił przytomność...
-Draniu...- nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą widziałem. Nie mogłem zrobić nic, by pomóc Luffy'emu. Ogarnął mnie gniew i bezsilność. Władający to jednak mają przechlapane...
-A co tu się stało Trafalgar? Czyżby twój przyjaciel właśnie...
-Zamknij się- musiałem coś wymyślić. Jeżeli teraz Luffy nie otrzyma pierwszej pomocy, to... Nie mogłem patrzeć na niego w takim stanie. Gdyby nie te cholerne kajdanki, to mógłbym coś zrobić. Nawet Luffy w takim stanie chciał coś zaradzić i nie poddał się bez walki, a ja czuję, że również muszę coś zrobić. -Gnoju, nie wybaczę ci tego!
-Ależ ja nie błagam o twoje przebaczenie. Teraz ty poczuj, jak to jest stracić coś cennego!- rzucił się na mnie z mieczem. Zablokowałem mu go moimi kajdankami, ledwo stojąc na nogach. Efekt morza działający przez jego dziwną tarczę nie był już tak silny, jak przed chwilą. -Mój miecz!
-Heh... I pomyśleć, że gdybym nie miał tych kajdanek, a ty nie miałbyś tej dziwnej tarczy, to załatwilibyśmy cię jednym machnięciem ręki.
-Ale jak widzisz, szczęście jest po mojej stronie!- przez moje osłabienie Lewisowi udało się przejąć kontrolę nad mieczem. Mimo że moje kajdanki były zaplątane w jego miecz, nie przeszkadzało mu to. Gdy w końcu wyczerpałem ostatnie siły, jakie mi zostały kapitan piratów Knight biorąc zamach mieczem wysłał mnie w pobliskie drzewo.
-Rycerskie cięcie!- fala uderzeniowa, jaką wytworzył jego miecz wręcz wgniotła mnie w konar drzewa. Czułem się, jakby w tym momencie moje organy zostały zmiażdżone przez tę falę. Mocne łupnięcie łbem w konar jeszcze bardziej pogorszyło mój stan. Padłem na ziemię nie mogąc się ruszyć. Ból, jaki mnie przeszywał był nie do zniesienia.
-To piękne, a zarazem żałosne widzieć takich piratów jak wy w takim stanie- zbliżył się do mnie i złapał za moją niebieską koszulę przyciągając mnie do siebie. Gdy chciał coś powiedzieć, nagle zjawiła się jego załoga.
-Kapitanie! Jesteśmy gotowi do ataku- słysząc te słowa zacisnąłem zęby, by nie palnąć niczego głupiego.
-Rozumiem- puścił mnie, albo raczej rzucił mną o ziemię i podszedł do swojej załogi. Myślałem, że jest ich o wiele mniej, ale jak widzę, to niezłą kompanię sobie przywłaszczył. -Jak widzisz, muszę już zmykać. I tak nie uda wam się uratować tej wyspy. Zdychajcie sobie w spokoju ha ha ha!- odszedł z innymi w dobrym humorze. Ja mogłem tylko leżeć i patrzeć... cholernie bolesne uczucie...
* * *
Po czasie, gdy po Lewisie i jego licznej załodze nie było widać śladu, zastanawiałem się co zrobić, by jakoś odratować sytuację... i Luffy'ego. Wtedy na ziemi spostrzegłem kluczyk leżący lekko przysypany ziemią. Czyżby szczęście tym razem było po naszej stronie? Ten debil pewnie przez przypadek upuścił kluczyk podczas tej całej farsy.
Przeczołgałem się do niego, chodź ból był nie do wytrzymywania. Podniosłem kluczyk i podnosząc się lekko, ale powoli próbowałem otworzyć te cholerne kajdanki. Nie były tymi samymi, jakimi posługuje się marynarka. Wyglądały prościej i normalniej, dzięki czemu można było je samemu jakoś otworzyć, mimo braku sił. Po dłuższym siłowaniu się z nimi, w końcu wziąłem klucz w zęby i buzią udało mi się od nich uwolnić. Te spadły na ziemię, a ja odetchnąłem z ulgą.
Udało mi się wstać, więc pierwszą moją myślą było pomóc Luffy'emu, pomimo że sam mogłem najpierw się "zoperować". Jeżeli nie zatamuje tego krwawienia, może to skończyć się najgorszym scenariuszem, chodź i tak już nie jest za różowo widząc ogrom kałuży jego krwi. Ruszyłem w jego stronę, gdy nagle poczułem, że nie mogę utrzymać równowagi. Ból głowy czy nudności dorwały mnie w najmniej odpowiednim momencie. Wstrząśnienie mózgu spowodowane solidnym przywaleniem w drzewo właśnie miało mnie dopaść:
CZYTASZ
[One Piece] Piracki Sojusz
FanficLaw wraz ze swoim sojusznikiem Luffy'm próbują rozwiązać zagadkę tajemniczego oddzielenia się od reszty Słomkowych. Znajdują się na wyspie Sunfield, małej ale przyjemnej dla oka wyspie, która jak później się okazuje przywlecze za sobą kolejne kłopot...