Rozdział: 2

314 23 1
                                    

Już od godziny razem z ojcem jesteśmy w drodze do Seattle. Charles (mój ojciec) zażyczył sobie wyjazdu o siódmej rano. Rozumiecie to? O siódmej! Nie rozumiem, po co tak wcześnie. Przecież nikt mu domu nie ukradnie, w każdej chwili, o każdej godzinie możemy tam pojechać, ale dlaczego o siódmej RANO! O tej godzinie ja jeszcze śpię! Mamy do chuja niedziele, ja chce spać! 

Zmęczona przymykam powieki. Jednak zasnąć, nie zasnę. Samochód mojego ojca jest strasznie nie wygodny. Może i byłoby inaczej, ale kochany tatuś, nie pozwala mi na położenie nóg na siedzenie. Chociaż powiedziałam, że zdejmę buty. Skarpetkami mu nie pobrudzę ani nic nie zrobię z siedzeniem. Ale nie, jego samochód to świętość. Mam wrażenie, że bardziej kocha to auto, niż mnie. Zapewne tak jest.

 Długo jeszcze?  odzywam się, przerywając panującą tutaj ciszę. Nawet pierdolone radio nie gra.

 Godzina, jak dobrze pójdzie — odpowiada, nie odrywając wzroku od drogi. 

Wewnątrz jęczę głośno. Nie wytrzymam w tej ciszy ani minuty dłużej. Najchętniej pojechałabym swoim autem, ale zgadnijcie co. Nie mam samochodu, nawet prawka nie mam! 

 Będziesz chodzić do tamtejszego liceum. Jest niedaleko od naszego nowego domu. Pieszo droga zajmie ci jakieś piętnaście-dwadzieścia minut. Zaczynasz jutro.

— Mam nadzieje, że nie jest to jakaś prywatna szkoła — mamroczę.

 Nie, niestety. Prywatna jest oddalona od nas jakieś trzy godziny drogi, a wiem, że do akademika nie pójdziesz.

Wow. Ty coś o mnie wiesz  sarkam w myślach.

 Jednak jest to szkoła na wysokim poziomie. Wiele o niej czytałem i podobno jest drugą najlepszą szkołą w Seattle. Na wszelki wypadek popytałem jeszcze moich znajomych z Seattle, co o niej sądzą i mają bardzo dobrą opinie na jej temat, a nawet ich dzieci tam uczęszczają. 

— Cudownie — fukam. 

Już widzę tych wszystkich ludzi. Zapatrzonych w siebie dupków, myślących, że jak mają hajs to są bogami. Myślą, że za kasę rodziców kupią wszystko. Bogate, zapatrzone w siebie snoby. 

Może i nie powinnam oceniać ludzi z tej szkoły, bo w końcu nawet ich jeszcze nie poznałam, ale skoro chodzą tam dzieci znajomych mojego ojca, a ja wiem jakich on ma znajomych, to niczego innego się nie mogę spodziewać, jak zapatrzonych w siebie idiotów. 

 W piątek przyjdzie kilka moich dobrych znajomych na kolacje, więc już teraz cię uprzedzam i masz się zachowywać. Zero chamskich odzywek, zero wulgaryzmów i zero fochów.

Prycham głośno i krzyżuje ręce pod biustem. 

 Coś jeszcze? — uśmiecham się kpiąco. 

 Nawet nie próbuj się wykręcać, bo będziesz na tej kolacji czy ci się to podoba czy nie.

— Zobaczymy — szepczę pod nosem.

 Coś mówiłaś? spogląda na mnie kontem oka.

— Nie, nic.

Ponownie w samochodzie zapada cisza. Jeśli on myśli, że będę płaszczyć się przed jego znajomymi to się grubo myli. Nie mam zamiary udawać szczęśliwej rodzinki i chwalić go jakim to on jest wspaniałym ojcem. 

 A i jeszcze jedno — przenoszę na niego wzrok. — Ubierzesz sukienkę.

 Chyba śnisz — warczę.  

POISONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz