Już od godziny razem z ojcem jesteśmy w drodze do Seattle. Charles (mój ojciec) zażyczył sobie wyjazdu o siódmej rano. Rozumiecie to? O siódmej! Nie rozumiem, po co tak wcześnie. Przecież nikt mu domu nie ukradnie, w każdej chwili, o każdej godzinie możemy tam pojechać, ale dlaczego o siódmej RANO! O tej godzinie ja jeszcze śpię! Mamy do chuja niedziele, ja chce spać!
Zmęczona przymykam powieki. Jednak zasnąć, nie zasnę. Samochód mojego ojca jest strasznie nie wygodny. Może i byłoby inaczej, ale kochany tatuś, nie pozwala mi na położenie nóg na siedzenie. Chociaż powiedziałam, że zdejmę buty. Skarpetkami mu nie pobrudzę ani nic nie zrobię z siedzeniem. Ale nie, jego samochód to świętość. Mam wrażenie, że bardziej kocha to auto, niż mnie. Zapewne tak jest.
— Długo jeszcze? — odzywam się, przerywając panującą tutaj ciszę. Nawet pierdolone radio nie gra.
— Godzina, jak dobrze pójdzie — odpowiada, nie odrywając wzroku od drogi.
Wewnątrz jęczę głośno. Nie wytrzymam w tej ciszy ani minuty dłużej. Najchętniej pojechałabym swoim autem, ale zgadnijcie co. Nie mam samochodu, nawet prawka nie mam!
— Będziesz chodzić do tamtejszego liceum. Jest niedaleko od naszego nowego domu. Pieszo droga zajmie ci jakieś piętnaście-dwadzieścia minut. Zaczynasz jutro.
— Mam nadzieje, że nie jest to jakaś prywatna szkoła — mamroczę.
— Nie, niestety. Prywatna jest oddalona od nas jakieś trzy godziny drogi, a wiem, że do akademika nie pójdziesz.
Wow. Ty coś o mnie wiesz — sarkam w myślach.
— Jednak jest to szkoła na wysokim poziomie. Wiele o niej czytałem i podobno jest drugą najlepszą szkołą w Seattle. Na wszelki wypadek popytałem jeszcze moich znajomych z Seattle, co o niej sądzą i mają bardzo dobrą opinie na jej temat, a nawet ich dzieci tam uczęszczają.
— Cudownie — fukam.
Już widzę tych wszystkich ludzi. Zapatrzonych w siebie dupków, myślących, że jak mają hajs to są bogami. Myślą, że za kasę rodziców kupią wszystko. Bogate, zapatrzone w siebie snoby.
Może i nie powinnam oceniać ludzi z tej szkoły, bo w końcu nawet ich jeszcze nie poznałam, ale skoro chodzą tam dzieci znajomych mojego ojca, a ja wiem jakich on ma znajomych, to niczego innego się nie mogę spodziewać, jak zapatrzonych w siebie idiotów.
— W piątek przyjdzie kilka moich dobrych znajomych na kolacje, więc już teraz cię uprzedzam i masz się zachowywać. Zero chamskich odzywek, zero wulgaryzmów i zero fochów.
Prycham głośno i krzyżuje ręce pod biustem.
— Coś jeszcze? — uśmiecham się kpiąco.
— Nawet nie próbuj się wykręcać, bo będziesz na tej kolacji czy ci się to podoba czy nie.
— Zobaczymy — szepczę pod nosem.
— Coś mówiłaś? — spogląda na mnie kontem oka.
— Nie, nic.
Ponownie w samochodzie zapada cisza. Jeśli on myśli, że będę płaszczyć się przed jego znajomymi to się grubo myli. Nie mam zamiary udawać szczęśliwej rodzinki i chwalić go jakim to on jest wspaniałym ojcem.
— A i jeszcze jedno — przenoszę na niego wzrok. — Ubierzesz sukienkę.
— Chyba śnisz — warczę.
CZYTASZ
POISON
Teen Fiction~pijemy truciznę, nasze myśli lecą dla nas i zastanawiam się, dlaczego czujemy się tacy chorzy~