Pierwsze objawy odzyskania przytomności zaczynały się pojawiać u Louisa po pewnym czasie. Przez moment nie widział nic. Jedynie mógł czuć, że odzyskuje władzę nad jego mięśniami i jego myśli powoli napływały do jego umysłu. Minął moment, kiedy to odzyskał pozorną kontrolę nad własnymi kończynami. Czuł ręce, jak i swoje nogi, jednakże nie mógł nimi poruszać. Nie był on sparaliżowany, gdyż niewątpliwie jego mięśnie napinają się bez problemu. Dopiero wtedy odczuwał nietypowy zacisk na jego rękach i dłoniach. Od tego momentu odniósł wrażenie niepokoju, który następnie przerodził się w strach.
- Myślałem, że dłużej będziesz spał. Chciałem już nadać rozkaz, aby ciebie obudzić z tak słodkiego snu... - odparł głos złoty jak szlachetne skały. Nie było w tym krzty zakłopotania. Takiej dykcji się nie da zapomnieć. Słowa wypowiedziane tak prosto, lecz dobitnie. Wręcz sam język Lucyfera były w jego paszczy. Można wyobrazić jego diabelski uśmiech za sprawą samej barwy głosu.
Lis powoli otworzył oczy. Leżał on na prawym barku z przekrzywionymi okularami. Mógł jedynie odebrać wyraźny obraz za pomocą lewego oka, dlatego też prawe oko było przymknięte do połowy. Spostrzegł cztery osoby, które stał wokół niego. Pierwszy z nich była to osoba mająca niemalże dwa metry. Bardzo wysoka i ewidentnie szczupła w człekokształtnej formie kota sfinksa. Wyglądał dość niepodobnie i stał on najbliżej przetrzymywanego. Był ubrany w drogi i nieskazitelnie czysty garnitur. Przy prawym pasie trzymał broń przypominający nietypowy rewolwer o kolorze kremowym.
Drugim uczestnikiem był największy pośród czworga nieznajomych osób. Aparycja przypominająca niedźwiedzia Grizli była bez wątpienia. Jego futro była czarno-brązowe jednak zadbane i ułożone bardzo dbale. Również posiadał ten sam czarny garnitur z czerwonym krawatem. Pasowało to do niego pomimo wagi przekraczającej dwieście pięćdziesiąt kilogramów oraz wzrost ponad dwóch metrów. Opierał się on nieco o drzewo z rękoma na krzyż i zginając jedną nogę, stawiając czubki palców o ziemię.
Następny osobnik tym razem wydawał się o wiele bardziej interesujący od dwóch pozostałych. Charyzmatyczny owczarek niemiecki wraz ze skórzaną kurtką i gogle z czerwonymi jak krew szkiełkami. Wydawało się, jakby pochodził z formacji SS. Nie tylko sam ubiór czy rasa, która tak doskonale się do niej wpasowuje. Stał on dalej od dwóch pozostałych z rękoma za plecami w stylu napoleońskim. Następnie spoglądał on na zegarek, który zapewne kosztował nie mniej niż dobry pojazd. Miał smętną minę, niecierpliwiąc się nieco. Wszyscy byli w wieku około trzydziestu lat. Zdawało się, że rozmawiali se sobą przed chwilą, gdyż cisza wydawała się nienaturalna. Jednak to nie było w tym wszystkim zadziwiające.
Przed jego osobą stawała postać najbardziej zaskakująca dla osobnika w wieku dojrzałym, który jak lichy robak musi się wić pod jego stopami. Rzadkim widokiem jest Sergal, który stepuje w takich miejscach. Zanadto określenie to wydaje się zbyt delikatne na tenże przypadek. Siedział on na pięknym krześle, które jej drewno, niemalże zanikające w nocnej połaci nieba odbija nikłe światło księżyca, które przebijało się pomiędzy nieco odległe korony drzew. Dodatkowo czerwone, pięknie naszyte pufy o barwie czerwonego wina pięknie komponują się z drewnianym oparciem. Siedział na nim on, czwarty osobnik z grupy, która go więziła. Jak lord opierał się o siedzenie, trzymając nogę za nogę z gracja. Prawą ręką trzyma wzdłuż oparcia, a lewa opiera łokciem na drugim, przy tym mając pomiędzy palcem wskazującym a serdecznym cygaro, które uwalniało powoli połacie dymu, przez to delikatnie i leniwie unosiły się ku górze. Barwy jego futra tym bardziej były unikalne. Był biały jak śnieg wymieszany z lekką dozą srebra oraz czarnych wzorami przypominającymi kształtem tatuaże w stylu hawajskich fal, gdzie w ogromnej mierze były schowane pod jego garniturem o barwie jeszcze jaśniejszej bieli. Jego głowa również była spowita bielą z wyjątkiem wykończeń jego futra, gdy coraz bardziej były nadane kolorem szarym, połowy odcinka jego pyska aż do samego jego końca oraz obwódki jego oczu, które w jego spojrzeniu potęgowały jego przerażające spojrzenie. Same jego tęczówki na pierwszy rzut oka wydawały się białe, a źrenice czarne i szczupłe jak u wyjątkowo przebiegłego węża. Ukryte były różne barwy, zależne od światła, niby to niewidoczne jednak delikatne przebłyski nieraz formowały się w delikatną i łagodną barwę turkusu, jednak również koloru żółtego lub czerwonego, co do ostatniego należałoby wspomnieć, że najbardziej przeraża ta jego forma spojrzenia, która kruszy serce najsilniejszych z mężów. Wygodnie siedział idealnie na wprost swej ofiary. Wręcz ukazywała się scena jak lichy niewolnik brudny, ranny i bezsilny płaszczy się przed czystym jak łza najdoskonalsza, jego lordem. Wszystko się komponuje w ten las. Byli tylko oni pośród jej głębi, odcięci tak daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. Cisza nocy wyeksponowała się w atmosferę grobowej nicości.
YOU ARE READING
Szklane niebiosa
Science FictionJest rok 2183. Społeczeństwo antropomorficznych stworzeń jest oddzielone monumentalnym murem od reszty świata, gdzie niemalże nikt nie wie, co za nim się kryje. Wszystkie istoty są zamknięte tam przez członków wyższych warstw społecznych i nie mogą...