Epizod I - Życzenie śmierci ( 2/2 )

42 2 0
                                    

     Pierwsze objawy odzyskania przytomności zaczynały się pojawiać u Louisa po pewnym czasie. Przez moment nie widział nic. Jedynie mógł czuć, że odzyskuje władzę nad jego mięśniami i jego myśli powoli napływały do jego umysłu. Minął moment, kiedy to odzyskał pozorną kontrolę nad własnymi kończynami. Czuł ręce, jak i swoje nogi, jednakże nie mógł nimi poruszać. Nie był on sparaliżowany, gdyż niewątpliwie jego mięśnie napinają się bez problemu. Dopiero wtedy odczuwał nietypowy zacisk na jego rękach i dłoniach. Od tego momentu odniósł wrażenie niepokoju, który następnie przerodził się w strach.

- Myślałem, że dłużej będziesz spał. Chciałem już nadać rozkaz, aby ciebie obudzić z tak słodkiego snu... - odparł głos złoty jak szlachetne skały. Nie było w tym krzty zakłopotania. Takiej dykcji się nie da zapomnieć. Słowa wypowiedziane tak prosto, lecz dobitnie. Wręcz sam język Lucyfera były w jego paszczy. Można wyobrazić jego diabelski uśmiech za sprawą samej barwy głosu.

Lis powoli otworzył oczy. Leżał on na prawym barku z przekrzywionymi okularami. Mógł jedynie odebrać wyraźny obraz za pomocą lewego oka, dlatego też prawe oko było przymknięte do połowy. Spostrzegł cztery osoby, które stał wokół niego. Pierwszy z nich była to osoba mająca niemalże dwa metry. Bardzo wysoka i ewidentnie szczupła w człekokształtnej formie kota sfinksa. Wyglądał dość niepodobnie i stał on najbliżej przetrzymywanego. Był ubrany w drogi i nieskazitelnie czysty garnitur. Przy prawym pasie trzymał broń przypominający nietypowy rewolwer o kolorze kremowym.

Drugim uczestnikiem był największy pośród czworga nieznajomych osób. Aparycja przypominająca niedźwiedzia Grizli była bez wątpienia. Jego futro była czarno-brązowe jednak zadbane i ułożone bardzo dbale. Również posiadał ten sam czarny garnitur z czerwonym krawatem. Pasowało to do niego pomimo wagi przekraczającej dwieście pięćdziesiąt kilogramów oraz wzrost ponad dwóch metrów. Opierał się on nieco o drzewo z rękoma na krzyż i zginając jedną nogę, stawiając czubki palców o ziemię.

Następny osobnik tym razem wydawał się o wiele bardziej interesujący od dwóch pozostałych. Charyzmatyczny owczarek niemiecki wraz ze skórzaną kurtką i gogle z czerwonymi jak krew szkiełkami. Wydawało się, jakby pochodził z formacji SS. Nie tylko sam ubiór czy rasa, która tak doskonale się do niej wpasowuje. Stał on dalej od dwóch pozostałych z rękoma za plecami w stylu napoleońskim. Następnie spoglądał on na zegarek, który zapewne kosztował nie mniej niż dobry pojazd. Miał smętną minę, niecierpliwiąc się nieco. Wszyscy byli w wieku około trzydziestu lat. Zdawało się, że rozmawiali se sobą przed chwilą, gdyż cisza wydawała się nienaturalna. Jednak to nie było w tym wszystkim zadziwiające.

Przed jego osobą stawała postać najbardziej zaskakująca dla osobnika w wieku dojrzałym, który jak lichy robak musi się wić pod jego stopami. Rzadkim widokiem jest Sergal, który stepuje w takich miejscach. Zanadto określenie to wydaje się zbyt delikatne na tenże przypadek. Siedział on na pięknym krześle, które jej drewno, niemalże zanikające w nocnej połaci nieba odbija nikłe światło księżyca, które przebijało się pomiędzy nieco odległe korony drzew. Dodatkowo czerwone, pięknie naszyte pufy o barwie czerwonego wina pięknie komponują się z drewnianym oparciem. Siedział na nim on, czwarty osobnik z grupy, która go więziła. Jak lord opierał się o siedzenie, trzymając nogę za nogę z gracja. Prawą ręką trzyma wzdłuż oparcia, a lewa opiera łokciem na drugim, przy tym mając pomiędzy palcem wskazującym a serdecznym cygaro, które uwalniało powoli połacie dymu, przez to delikatnie i leniwie unosiły się ku górze. Barwy jego futra tym bardziej były unikalne. Był biały jak śnieg wymieszany z lekką dozą srebra oraz czarnych wzorami przypominającymi kształtem tatuaże w stylu hawajskich fal, gdzie w ogromnej mierze były schowane pod jego garniturem o barwie jeszcze jaśniejszej bieli. Jego głowa również była spowita bielą z wyjątkiem wykończeń jego futra, gdy coraz bardziej były nadane kolorem szarym, połowy odcinka jego pyska aż do samego jego końca oraz obwódki jego oczu, które w jego spojrzeniu potęgowały jego przerażające spojrzenie. Same jego tęczówki na pierwszy rzut oka wydawały się białe, a źrenice czarne i szczupłe jak u wyjątkowo przebiegłego węża. Ukryte były różne barwy, zależne od światła, niby to niewidoczne jednak delikatne przebłyski nieraz formowały się w delikatną i łagodną barwę turkusu, jednak również koloru żółtego lub czerwonego, co do ostatniego należałoby wspomnieć, że najbardziej przeraża ta jego forma spojrzenia, która kruszy serce najsilniejszych z mężów. Wygodnie siedział idealnie na wprost swej ofiary. Wręcz ukazywała się scena jak lichy niewolnik brudny, ranny i bezsilny płaszczy się przed czystym jak łza najdoskonalsza, jego lordem. Wszystko się komponuje w ten las. Byli tylko oni pośród jej głębi, odcięci tak daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. Cisza nocy wyeksponowała się w atmosferę grobowej nicości.

Szklane niebiosaWhere stories live. Discover now