Epizod III - Słyszę głosy ( 1/2 )

19 0 0
                                    

    Najbardziej zastanawiające jest to, jak mieszkańcy domu muszą żyć bez jednej osoby. Początki są zawsze najtrudniejsze. Próba akceptacji zdarzenia, radzenie z nową rzeczywistością. To wszystko kryje w sobie pewien niezbadany pierwiastek, który od tysięcy lat zastanawia i podziela wiele idei. Można by to uznać, że jest to sprawa indywidualna. Sama w sobie konkuruje z wieloma emocjami, które powodują różne, nieprzewidywalne zachowania. Często ma to swoje wspólne akty. Zwykle jest to samotność, rozpacz, pustka. Wszystko wydaje się inaczej jakby z innego świata dotąd nieznanego. Osoba ma to do tego, że jest istotą stadną. Żyją w symbiozie ze sobą, by nie doskwierała im samotność. Dance macabre, taniec śmierci, który zaprasza do biesiady każdego bez wyjątku. Wielka wiązanka istnień, które dotrzymują sobie kroku. Żebrak z królem, kobieta z mężczyzną, dobry ze złym. W rytmie melodii wędrują wspólnie, wyczerpuje tych, którzy już dawno są w ruchu i odpadają z wielkiej uroczystości prędzej czy później. Nie czuje się już uścisku dłoni osoby, która towarzyszyła Ci tyle czasu. Wywraca się, odpada, nie ma jej już. Czuje się dziwny brak, który rozpala ciało niczym kwas.


     Śmierć jest potężnym działaniem natury. Zmieniają się idee, myśli filozoficzne, cele. Wraz z nią zanikają piękne umysły zdolne zmienić rzeczywistość doczesną. Wprawdzie można iść dalej i pozostawić za sobą świat tym, co przybędą potem do wielkiego, niekończącego się cyklu, jednak kogo to interesuje co się stanie dalej, kiedy samemu z uczestnictwa trzeba odejść po wsze czasy?

     Wnętrze posiadłości Vettinów należało uznać za uszczuplone. Dotąd biel mieszkania, który gdzieniegdzie kontrastował z czernią, przede wszystkim meblami typu stół, szafa czy nawet piecyk, niegdyś ugościł nowo przybyłych żywym wręcz światłem, który nadawał nieco bardziej pozytywny nastrój. Skromne mieszkanie, w bloku, w dystrykcie trzecim nie miał właściwie szczególnej charakterystyki. Ot, tak mieszkanie dla rodziny typu 2+1. Natomiast ostatnimi czasy przestrzeń tego miejsca zmieniło się w sposób diametralny. Czynnik za sprawą braku składnika. Smutek, gorycz. Jest to wypełnione po brzegi. Niegdyś uporządkowane przedmioty, gdzie ład był tutaj normą, przemienił się teraz w chaos, nieporządek. Brudne talerze, kubki, garnki. Ubrania typu koszule, bielizny. Nie brakowało tego w zasadzie nigdzie. Ostatnie trzy dni były katorgą w zasadzie pod każdym względem.

     Młoda lisica, z włosami brązowymi niczym stary dąb, długimi po jej ramiona wzbudziła się wreszcie ze snu. Jej cykl snu ostatnio jest bardzo zaburzony tak więc nie dość, że spała ewidentnie krótko, to w dodatku ów sen był cały czas płytki. Również miała do czynienia z różnymi snami, jednak były tak niewyraźne, aż nie dało się praktycznie określić co tak naprawdę się wydarzyło. Jednak powieki jej były ciężkie niewątpliwe. Po kilku uspokajających oddechach postanowiła usiąść. Spala ona na czarnej, skórzanej sofie. Niedospana przetarła powieki ręką, ociężałą niczym wykutą z żelaza. Głowa nieco kiwała się na różne strony. Niedobór energii wdawał się we znaki, jednak sam sen był niezbilansowany. Pomimo przespanych godzin, to organizm nie miał możliwości zregenerować się w odpowiedni sposób. Rozejrzała się po pokoju powoli, każdy element musiał być w zasięgu jej wzroku. Widać dwie flaszki po winie, zupełnie puste stoją na szklanym stoliczku. Jeszcze kilka kropel jakiś czas temu spływały po flaszce. Ręka jej się wtedy trzęsła, kiedy nalewała sobie do kieliszka. Starała się pić po trochu, umiarkowanie. Niestety z czasem wypijała kieliszek po kieliszku i nim się spostrzegła, to półlitrowa buteleczka była zupełnie pusta. Teraz te krople były wyschnięte, stały w takiej stagnacji, przypomina to spływającą, świeżą krew, kiedy czas stoi w miejscu. Jeszcze odbijają nieco światła od miernych promieni słońca przebijających się przez okna, które z kolei są niemalże zupełnie zasłonięte przez beżowe firanki. Ona sama czuła ciepło słońca. Nastrój pogody, jak i wnętrza mieszkania był zupełnie nieadekwatny do sytuacji, nastroju, atmosfery. W ostateczności zatrzymała wzrok na zegarku, czarne platforma w kształcie małego stożka o wysokości ledwie pięciu centymetrów tworzyła wiązkę energetyczną, wyświetlającą błękitny obraz z dniem, godziną, pogodą i na samym dole rzeczy do zrobienia dziś dość drobnym, ale jeszcze widocznym druczkiem.

     Godzina 12:48, dzień - 12 października 2183 roku, pogoda - słonecznie, 12 stopni Celsjusza (dużo cieplej niż kilka dni temu), lista rzeczy do zrobienia -. . .

    Było tego dość sporo. Sprzątanie, pranie, zakupy. Typowe, pomniejsze obowiązki, które zwykle są spełniane przez kobietę. Jeden podpunkt jednak się wyróżniał. Było tam napisane „Przyjazd Mamy i syna do mieszkania, godzina 14:30". Nagle nieco oprzytomniała, a jej piwne źrenice nieco stały się węższe.
Miała wrażenie pewnego osłabienia. Nie mogła nadal dojść do siebie.

     Nagle poczuła pewne ukłucie na brzuchu, a w zasadzie jej wnętrzu. Okazało się, że brała coś jeszcze. Był to gwałtowny ucisk w jelicie, który maltretował ewidentnie w takim stopni, że złapała się za brzuch i kiedy wstała, to natychmiast oparła się prostą ręką o białą ścianę. Musiała przymknąć oczy i zacząć oddychać spokojnie, jednak potem musiała brać głębokie wdechy jak podczas porodu naturalnego, lecz nie aż tak bolesnego. Odruchowo złapała się za okolice brzucha i przymknęła oczy, starając się odciąć swoje zmysły od nieprzyjemnego uczucia. Dopiero z czasem zdała sobie sprawę z tego, że brała wcześniej lekarstwa przeciwstresowe. Nie do końca pamiętała, kiedy brała i kiedy piła. Prawdopodobnie okres pomiędzy pierwszym a drugim spożyciem nie był taki długi. Możliwe, że i po samym alkoholu czuje tak okropne uczucie. Postanowiła, że się do ubikacji. Z bólu nieco ona kuśtykała, trzymając nadal swą delikatną dłoń na swoim brzuchu. Miała nadzieje, że to nie skończy się to problemami układu trawiennego. Po wykonaniu nieco ciężkich kroków wreszcie dotarła do ubikacji, gdzie znajdował się na samym końcu głównego korytarza. Otworzyła drzwi, włączyła światło poprzez brązowany włącznik, gdzie znajdował się tuż za drzwiami, 15 centymetrów od framugi, 150 centymetrów od podłogi. Zamknęła po tym natychmiast drzwi, po czym szybko podeszła do umywalki, która znajdowała się na wprost od niej. Podeszła tam w taki sposób, jakby miała utracić równowagę, jednakże złapała dłońmi o krawędź umywalki i pochyliła się nieco, łapiąc oddech i co parę sekund odganiając swe długie włosy. Po paru wdechach uspokajających podniosła ona głowę spoglądając na swoje lico. Była ona nieco osłabiona. Włosy było rozczochrane i napuszone. Pod oczami piętnowały jej wory, a usta były sine.

     Spojrzenie jej było raczej otępiałe. Utkwiła ona wzrok przez jakiś czas, po czym znowu pochyliła swą głowę, by następnie się wyprostować i otworzyła szafkę, który odgrywał również role lusterka. Tam znajdowały się lekarstwa wszelakiego rodzaju. Po syropy, napary i skończywszy na mocnych medykamentach o maksymalnych dawkach. Jedną, drżącą ręką zaczynała grzebać pośród nieuporządkowanej kupy lekarstw, aby znaleźć mocne tabletki przeciwbólowe oraz uspokajające. Musiała również uporządkować cały ten harmider, miała jeszcze nieco ponad godzinę. Gdyby tylko mogła ustawić alarm, to mogłaby wszystko zrobić na spokojnie. Szybko wzięła po jednej tabletce, położyła na różowiutkim języczku, po czym nalała nieco wody z kranu na rękę i wraz z tym połknęła potrzebne jej medykamenty.


     Niestety musiała radzić sobie sama i zw szczególnie ograniczonym czasem na ogarnięcie takiej dużej ilości syfu i w dodatku w stanie dość kiepskim. Tak więc miała do wykonania wyzwanie. Zaczynała się czuć coraz lepiej, jednak nie była nadal pełna energii. Wpierw zajęła się wysprzątanie szklanek, kieliszków, talerzyków i tym podobnych z całego domu. Tak więc na jednym tchu zaczynała myc. Starała się użyć wszelkiej pomocy SI, aby to zeszło jak najszybciej. Było tego tak dużo, że bez pomocy mogłaby ledwie marzyc o tym, by zmieścić się w terminie. Dlatego z należytym spokojem podeszła do swojej misji. Zawsze pozostają pewne wymówki, dlatego tez takie bezowocne odkładanie obowiązku nie będzie tak beznadziejne w skutkach. Wpierw stopniowo zaczynała porządkować najmniej przyjemne odpadki w domu. Parę paczek po chrupkach, nieco lepkich plam po winie lub po poprzednich, innych drinkach lub też nieposprzątanych naczyniach. Była przez lata przyzwyczajona do tego, jako kobieta, która woli pracować w domu, i tak mąż odradzał jej pracy w zasadzie jakiejkolwiek. Znał ten zakres niebezpieczeństwa, jednak...

     Został on jej odebrany...

     Nie wierzyła w słowa służb specjalnych. „Samobójstwo" - taki werdykt usłyszała w sprawie Louisa Vettina. Zeznała przecież wszystko, co wiedziała, przy samobójstwie nie kleiło się to wszystko. Wytłumaczyła jak wyglądała rozmowa przy ostatnich połączeniach z mężem, te ostatnie, nie było wtedy nikogo słychać, był przecież tylko on.

     Jednak dlaczego miałby to zrobić, jak jeszcze ledwie pół godziny wcześniej z nim rozmawiała normalnie. W zasadzie prawie normalnie. Była to oschła konwersacja. A może jednak stróże prawa mieli racje. Myśli kłębiły się jej w głowie. Przecież tak ciężko pracował na to wszystko, jaki byłby sens, aby po kilku dniach, kiedy starał się odratować sytuację majątkową miałby dokonać coś tak diametralnego.

     A może...

     Nie powiedział jej wszystkiego...

      Jednak nic nie było wykryte, żadnej substancji, pobicia, ani obrażeń na nadgarstkach i kostkach, nic. Żadnego ślady, żadnej poszlaki. Jedynie domniemania, które w ostateczności doprowadziły do teorii samobójstwa. Śladów rów również nie było, żadnego ciała obcego, wciąż brak informacji o występowaniu lub działaniu osób trzecich. Jej mąż miał bardzo ważne dokumenty, więc powód morderstwa jest obecny. Jakby spojrzeć już wcześniej obawiał się, że ktoś mógłby chcieć mu to odebrać, chociażby silą. Problem polegał na tym, że to tylko domysły, bo poza tym nie ma powodu, aby można to uznać za jakichkolwiek fakt lub chociażby jej cień. Kiedy tak się zastanawiała, to już kończyła czyścić najbardziej obrzydliwe z widocznych nieczystości w domu. A dokumenty zostały. To było właśnie najdziwniejsze, że dokumenty zostały na miejscu. Notabene był to główny dowód, który potwierdzał brak motywu ewentualnych osób trzecich. Myślała tak dalej, przy czym zajmowała się myciem naczyń a dokładniej włożeniem do zmywarki. Mieli oni dość starą, więc musiała się tym zając ręcznie, ułożyć w taki sposób, aby się wszystko należycie umyło przez te pół godziny. Tak więc zabrała się za to i zaczynała myśleć dalej. Głowa aż bolała, kiedy myślała o ty wszystkim. Nie czuła takiej okropnej i szczególnej rozpaczy, a jednocześnie jej wnętrze wręcz plonie ze smutku. Dzieje się tak, gdyż to wszystko wydaje się nierealne, jakimś żartem uknutym przez okropną istotę. Jednak tyle informacji było prawdziwych, realnych. Nie mogła pozwolić na taką stratę. Przecież wszystko miało być dobrze, mieli być szczęśliwi z dorastającym, jedynym synem. Jej partner przecież był silnym człowiekiem, wręcz nieustępliwym. Dlaczego miało się wydarzyć coś takiego, kiedy jeszcze tego samego dnia wydawało się, że wszystko jest w porządku? A może jej zmysły ją oszukały i diabeł tkwił w szczegółach? Skoro tak, czy to wtedy jest jej wina? Słowa wręcz nabrzmiewały w jej grdyce. Trudny był do zrozumienia fakt, że krzesło od strony kuchni już zawsze pozostanie puste, a przynajmniej przez osobę, która każdego dnia, jako rutyna zasiadała ta sama osoba. W geście szacunku pozostawiła to krzesło niedosunięte w przeciwieństwie do trzech pozostałych. Było to nienaturalne w tym domu, że szóstej wieczorem część stołu od oświetlonej strony było naznaczone niknącym już światłem słońca.  

Szklane niebiosaWhere stories live. Discover now