Epizod II - Pestka od jabłka ( 2/2 )

17 1 0
                                    

Odczuł lekkość w swojej lewej ręce. Miał wrażenie, że jego umysł płata mu figle i tak naprawdę tak dorodny owoc nie mógłby przecież znajdować na tak obskurnym terenie. Jednak świst płaszcza wybudził go z tego transu. Prędko uszy szarego futrzanego młodzieńca stanęły jak na baczność, po czym prędko kręciły się to w lewo, to w prawo. Również jego oczy prędko skierowało się w źródło dźwięku, które zwróciło jego uwagę. W mgnieniu oka zauważył postać, która tuż przy swoim ciele trzymała jego trofeum. Już zakapturzony uciekinier zeskakiwał z ten niewielkiej góry gruzu i popędził na dość zatłoczoną ulicę, którą niegdyś koto podobny chłopak poruszał się wcześniej.

Zatem pędem zaczynał biegać za nim, ewidentnie zirytowany leciał jak strzała, by sprawce złapać i odzyskać to, co należy do niego. Nie oglądając za siebie, biegał zwinnie, pomiędzy osoby, które przechodziły tamtędy w różne strony. Wymijanie ich nie było wcale proste. Niejednokrotnie musiał rozpychać przechodniów. Niezależnie kto to był, musiał go dogonić. Ostatki jego sił dodawały mu przede wszystkim głód, który doskwierał jego wnętrze coraz bardziej dotkliwie. Tak więc złodziej poczyna skręcać w prawo, w następną przecznicę, w miejscu, gdzie są skromne stragany, które w większości były wykonane amatorską pracą i minimalnym kunsztem. Nie dość, że same ulice były wąskie, to w dodatku stragany zdecydowanie tę przestrzeń zmniejszały. Tak więc nadal przybierał nogami, goniąc za celem. Tłok był jeszcze większy. Musiał jednak szybko ludzi na sprytny sposób. Tak więc by znaleźć go, to musiał na dachy małych, drewnianych konstrukcji wejść. Wysokości miały przeróżne. Niektóre ledwie dwa metry, inne trzy lub po cztery, a zdarzały się pięć i więcej. Na szczęście były w miarę ustawione w rzędach. Gwar był okropny. Jeden przekrzykiwał drugiego. Starali się sprzedawać wszystko, co się dało. Prowiant o co najwyżej średniej jakości, tak samo z napojami, głównie wodą. Również nieco ustrojstw, złomu i innych pomniejszych, tanich rzeczy na sprzedaż. Pomimo lichej jakości, była ona właściwie ledwo dostępnym luksusem z wyższych kręgów dystryktu szóstego. Niemniej jednak goniec wskoczył na dach. Wpierw złapał się obiema rękoma za kraniec, po czym szybko i zręcznie wspiął się na ów daszek. Pośpiesznie rozglądał naokoło, szukając postać w płaszczu pośród tłumu najróżniejszych osób z biednej strefy, a tłoczyli się jak szczury w labiryncie. Kocimi oczami szybko dostrzegał szczegóły, jakie dla większości osób nie są do końca dostrzegalne. Ruszał dalej za pogonią. Przeskakiwał z jednego, niespecjalnie stabilnego daszku na drugie. Handlarze różnych ras reagowali na jego występki różnie. Niektórzy zwyczajnie przestraszyli intruza, a inni natomiast dawali upust złości i wychylając co nieco z otworów ze straganu i machali zaciśniętą dłonią, przy tym wykrzykując niecenzuralne słowa. Skoczek musiał to wszystko ignorować i szukać tę osobę, która ukradła to wyjątkowo dorodne jabłko.

Wtem znalazł go właśnie pod koniec długiej ulicy, przeciskającego się gwałtownie przez skupisko osób. Tak więc młodzieniec ile sił w nogach szybko przeskakiwał następne przeszkody. Dystans pomiędzy nimi zmniejszał się prędko. Jego futro delikatnie falowało poprzez delikatny wiatr, który pośród dróg delikatnie zawiewa. Jednak dynamika pościgu trwa i musiał zrobić wszystko, aby nie zgubić złodzieja. Był ledwo w zasięgu jego wzroku. Jego przeciwnik też nie był niczego sobie. Nogi nie posiadały nieskończonej energii. Musiał oszczędzać siły w końcu. Ruchy jednak nie spowalniały i adrenalina podtrzymywała wiernie prędkości jego biegu.
Przecznica już się skończyła i zakapturzona postać już zakręcała w prawo, natomiast dzieliło ich już jedynie siedem metrów. Na przeszkodzie stawała mu grupa szarych osób, która wędrowała na różne strony, tworząc nadal tłok. Jego cal już zakręcił na następną przecznicę i już niemalże stracił go z oczu. Dach, na którym młodzieniec teraz stawał nie był specjalnie duży, więc rozbieg nie był czymś łatwym. Ledwie pięć metrów z krańca do krańca. W tej sytuacji westchnął szybko, cofnął się tyle, ile się dało, a potem wykonał susa, dodatkowo był to skok wprost, który potem przekształcił się w fikołek do przodu, aby minimalnie zwiększyć zasięg jego skoku. Wylądował na styk, ponad grupkę ludzi, która dopiero zauważyła, że w ogóle tutaj się przypałętał. Zerkali na niego dość krzywo, gdyż dla nich nie było to zachowanie zbytnio etyczne.

Przyśpieszył więc tempo swojego biegu, kiedy już znalazł się na następnej ulicy. Mniej tłocznej i spokojniejszej, a co więcej nieco pustej, gdzie nie da się właściwie dobrze ukryć. Szybko odnalazł uciekiniera. Dopiero zauważył, że był niski, Możliwe, że miał około metr pięćdziesiąt jak nie mniej. Był 10 metrów od niego. Teraz nie było ni przeszkód, ni strasznych tłumów. Tak więc miał szansę biec, ile sil w nogach, nie zważając na to, co jest przed nim. Bardzo szybko zmniejszył się dystans. Gdy już był poniżej czterech metrów od niego, to postanowił skoczyć i akurat to starczyło, aby złapać go za nogi. Oboje runęli na ziemie, jednak niska osoba gorzej na tym ucierpiała. Wydał się od niego jęk charakterystyczny dla przyduszonego jęku z bólu. Nie był to głos wydobywający się od młodego osobnika. Był to raczej jęk przybliżony osoby w kwiecie wieku. Zachrypnięty, jakby był nieco wyniszczonego przez życie, biedę. Przypominało to koto podobnemu barwę dźwięku, bardzo charakterystyczna dla jednej rasy. Pośpiesznie koto podobny powstał i wziął go za fraki. Zaciągnął go do najbliższej, ciasnej i ciemnej uliczki. Następnie szybkim ruchem przybił go mocno do ściany, aby nie mógł uciec. Dodatkowo wyjął błyskawicznie broń z wewnętrznej kieszeni i przyłożył mu do łba.

Wtedy zauważył postać szczura. Był on rzeczywiście w kwiecie wieku przynajmniej. Miał pojedyncze, płowe i siwe włosy, które w dodatku były ekstremalnie przetłuszczone. Jego brązowe oczy wydawały się mieć taką szarawą błonę, jakby tracił już powoli wzrok. Wystawały z jego szczurzego pyska dwie, niezbyt równe, żółtawe zęby. Jego jedno, duże ucho było nieco odgryzione wokoło jednej dziesiątej w okolicach końcówki. Przyłożył, lecz nie uderzył go kolanem, aby go przetrzymać i szybko przeszukał jego szatę. Odór jego osoby szybko przeszył jego nozdrza. Miał raczej niejednokrotny kontakt ze ściekami wszelakiego rodzaju. Po chwili znalazł swoją zgubę w postaci tego pięknego jabłka i szybko schował do swojej drugiej wewnętrznej kieszeni. Po czym puścił zbiega, jednak nadal miał wcelowaną broń prosto w jego głowę. Niedoszły złodziej cofnął się kilka kroków, trzymając ręce do góry. Był przerażony i bał się wykonać jakikolwiek niewłaściwy ruch.

Młodzieniec celował w niego i obserwował go kątem oka. W tym czasie ocierał jabłkiem o swoją bluzę, by jak najbardziej pozbyć się tych resztek zapachu po jego niedoszłym zdobywcy.
- Możemy się dogadać... - odparł nagle szczur. Już podnosił i przybliżył nieco dłonie do niego, jakby chciał go wesprzeć, jednak ten bardziej hardo wycelował w niego.
- Odsuń się — rzekł on zdecydowanie i powoli do niego podchodził. Niski starszy mężczyzna cofał powoli z powrotem, trzymając ręce ku górze. Szli tak powoli o tyle długo, że aż jeden z nich stanął tuż pod ścianą starego, kamiennego budynku o barwie bladego brązu, z którego już odpadał tynk.

- To jest moje jabłko i było moje -odparł, po czym zerknął nieco bardziej wnikliwie.
... - Zamilkł stary gryzoń, a potem padł na kolana. Kot natychmiast zauważa, jak upada i natychmiast zwrócił swój wzrok wobec jego oblicza — Błagam na bogów, przyrzekam na me dzieci, że ja tam je ukryłem. Musiałem je schować, bo Żelaźni się tutaj pałętali.
Młody mężczyzna nieco powędrowały brwi ku górze. Znał ich co nieco, jednak doskonale wiedział, że to raczej nie jest uprzejmy sort osób. Aczkolwiek on sam ich widział, lecz to było jakiś czas temu, mniej więcej godzinę. Zeznania się na razie pokrywały. Jednak spoglądał na niego nieufnie. W końcu po prostu zabrał mu z ręki jego zdobycz. Tutaj raczej nie ma mowy o uczciwości. Z drugiej strony i tak jest on w dużo lepszej sytuacji niż wynędzniały szczur. To nie byłaby już konieczność, wynikającej z powinności przeżycia, lecz zwyczajny egocentryzm. Niemniej jednak spojrzał ponownie na jabłko. W jego spojrzeniu coś utkwiło. Zaskakująco długo wlepił wzrok na czerwony owoc. Nie widział od dawna tak nieregularnego kształtu, zbyt nieregularnego.

Błagam — mówił naprawdę błagalnym głosem — To dla mojego syna. On uwielbia jabłka i chciałem mu dość w prezencie. Chociaż raz w roku mógł zjeść cokolwiek wykwintnego — kontynuował wręcz żałośnie.

- Ile ma lat?- zapytał się nagle chłopak i spoglądał prosto w jego oczy. Chciał wychwycić cokolwiek, aby jakkolwiek potwierdzić jego łgarstwo. Jednak nie był w stanie nic takiego dostrzec. Słowa i łzy nie miały ni krzty kłamstwa.

- Jutro będzie kończył dziewięć lat — odparł ostatkami spokoju, lecz jego łapy się trzęsły z bezradności. Młody skoczek zerknął ponownie na jabłko, które z każdą chwilą wydawało się coraz bardziej wspaniałe. Nieco obrócił owocem naokoło, zerkając na te unikalne jak na to miejsce walory, po czym nagle podniósł je i wbił swoje kły w jabłko. Starszy gryzoń aż zająknął się z nieporadności, czując, że jego cenna rzec przepadła już. Młody kot oderwał dość spory kawałek owocu i żuł ze smakiem. Zerknął nieco dokładniej i tam zauważył coś, co potwierdziło jego przekonania...

Połknął to, co miał w buzi. W środku był dwie pestki, które po chwili wyjął. Po chwili podszedł do starca, który siedział kałkany pod ścianą. Podszedł kot do niego, schylił się i szybko mu wsadził pod dłonie dwie pestki od jabłka. Ten natychmiast wpierw zdziwiony spojrzał się, że łzami w oczach na zawartość swych dłoni. Zrobił na początku wielkie oczy. Oniemiał, jakby ujrzał wręcz cud. Próbował coś wybełkotać, jednak nie był on w stanie wyrazić ani jednego słowa. Ręce wychudzone trzęsły mu się jak galareta.

- Spojrzał się na niego, nie mógł w to uwierzyć. Był tak uradowany, że nie mógł wykrztusić ani jednego słowa. Zerkał to na niego, to na pestki.






Szklane niebiosaWhere stories live. Discover now