W tym wielkim okręgu cywilizacyjnym od lat można dotrzeć smog, który naprodukowany jest przez żyjącą tutaj z przymusu biedotę. Tak się przedstawia dystrykt szósty. Określenie tego miejsca jest bardzo utrudnione, kiedy chce ktoś przy tym używać eufemizmów. Dla kręgów bliższych Cytadeli Archeona taki ogrom paskudztwa jest nie do pomyślenia. Wszystkie tutejsze dobra są kolektywizowane, nawet minimaliści mogą zapomnieć o godnym życiu. Osoby o słabej woli po jednym dniu już nabyliby problemów psychicznych, nie mówiąc o niebezpieczeństwach fizycznych, które czyhają za każdym rogiem. Istny apogeum dla bogatszego mieszkańca, natomiast dla tutejszych jest to norma, z którą muszą się liczyć od początku do końca, jeżeli nie chcą swojego marnego końca. W zasadzie każdy zaułek przypominają slumsy. W niej kawałek metalu jest wykorzystywany jako schron. W niektórych przypadkach złudnie przypomina kupę gruzu, jednak można napotkać wprawdzie wybitne dzieła Matki Potrzeby. Monumentalne, masywne i dumnie reprezentujące sztukę brutalizmu. Piękno w brzydocie. Ślepi nie będą mogli w stanie pojąć tego nietypowego obrazu jako istny majstersztyk techniczny. Natomiast dla tutejszych jest to prawdziwe pojęcie balansu ubogiego udekorowania świata za pomocą rąk śmiertelników.
Wydawałoby się, że w nocy będzie tu ciemno. Natomiast w tych miejscowościach wygląda to o tyle nietypowo, że jest to punkowe jednak bardzo mocne światło. Dzięki temu można dostrzec, że znajdują się tam małe skupiska miejsc, gdzie skryci są bardziej majętni. Mogą to być rodziny, ale również i gangi lub mini organizacje. Wszystko, co przychodzi do głowy, w tym wypadku może się tam znajdować. Ogólnie to otoczenie jest wypełnione zepsuciem i wręcz gnuśnością. Zamknięci w swoich pseudoprywatach starają się przerwać. Robią to dla siebie, dla rodziny. Czynią niewyobrażalne rzeczy dla nich. Nie ma miejsca na moralność, jeżeli tyczy się to najukochańszych osób. Polityka kolektywizmu doprowadza ów dystrykt do stanu opłakanego. Drogi, które zostały wybudowane ponad 20 lat temu, są teraz ledwie cieniem swojej dawnej świetności, przysłonięte gruzem i nowymi schronieniami utworzone dla ochrony przed zdradzieckimi warunkami atmosferycznymi. Prawo, które jest jedyne zwitkiem papieru. Nie ma praktycznego zastosowania w tym miejscu. Jak przez obywateli, jak i przez osoby, które teoretycznie mieli egzekwować. Należy jednak zaakceptować świat taki, jaki jest. Nie mają innego wyjścia.
Niektórzy są jednak śmiałkami i wędrują spokojnie, pośród wielu. Lata ciężkich doświadczeń wykreowały ich umiejętności umożliwiające swobodne przemieszczanie się po punktach krytycznych niebezpiecznych sytuacji. Ingerowanie we własne działania wpływały na ich życie diametralnie. Wielokrotnie ponosili konsekwencje, jednak stopniowo stawali się odporni na nie. Stawali się widmami swojej dawnej wrażliwości. Postaci takich jest dość sporo. Jedni mniej a drudzy bardziej interesujący. Jeden z nich przykuca na skraju całkiem stabilnego, ze stali nierdzewnej dachu, około 10 metrów nad ziemią. Pośród egipskich ciemności nikt z dołu nie jest w stanie go dostrzec. Ledwie czuły instynkt dałby radę mu wspomóc. Postać o średnim wzroście zeskakuję na dół na cztery łapy, wpierw lądując na dachu znajdujący się pięć metrów niżej, a następnie na zaułek pomiędzy dwoma większymi zabudowaniami. Między budynkami była odległość około trzech metrów. Poza nim nikogo nie było. Było odrobinę jaśniej niż wcześniej.
Widać osobnika przypominającego aparycją szarego kota. Był on bardzo młody. Można określić jego wiek na około 18-21 lat. Pysk jego był nieco wydłużony. Budowa pewna jednak o średniej wielkości. Jego szare futro delikatnie kontrastuje z jego jeszcze ciemniejszymi włosami, które notabene zakrywają mu jedno oko. Spojrzenie miał chłodne i wprawiające w pewne zakłopotanie, jeżeli ów cichy koczownik zwróci na niego uwagę. Na złotych tęczówkach bardzo dokładnie zarysowane są kocie źrenice o idealnych kształtach deltoidu. W tym wypadku nosi on ciemnobrązową bluzę z kapturem, zakrywająca jego wielkie uszy, które posłusznie składają się i zwrócone są ku dołowi. Jego purpurowy nosek lekko drżał, jakby delikatnie niuchał nim. Spoglądał ukradkiem dookoła, starając się dostrzec cokolwiek niepokojącego. W tym jednak wypadku nic takiego się nie dzieje, co sprawiłoby mu choćby najmniejszy problem. Tak więc nieco odetchnął, zamykając oczy jakby od niechcenia, a następnie schował swe dłonie o delikatnych rysach, lecz o czarnych, zadbanych pazurach o barwie obsydianu do wnętrza kieszeni. Nieco podniósł głowę, otwierając nieco oczy i się zamyślił.
Zaułek po części przynajmniej był w stanie uciszyć ten denerwujący gwar z rozpadających się ulic slumsów. Gdy poczuł mniejsze napięcie w sobie, to wpierw wyciągnął wykałaczkę i włożył do ust. Nieco poruszał ustami, kręcąc zwinnie wykałaczką naokoło lub w górę i w dół. Nieco się zabawiał nią, nie mając nic lepszego tak naprawdę do roboty. Największym tak naprawdę problemem był zbliżający się nieprzyjemny głód. Wcale nie głodował, lecz zbliżała się pora, kiedy zwyczajnie jest głodny. Pora, gdy każdy śmiertelnik potrzebuje żywności, by nabyć z powrotem energii. Wprawdzie straszliwy los dla osób, gdzie za żadne siły nie są w stanie zdobyć prowiantu. Tylko silniejszy przeżyje bitwę o kolejny zestaw dobroci Matki Natury. Można jedynie liczyć na własne siły. Tak naprawdę umysł jest kluczem do przeżycia, ciało natomiast tylko narzędziem, które ma posłużyć jako nasz oręż do walki o nasz byt.
Tak więc odwrócił wzrok od wykałaczki, którą nagminnie trzymał w zasadzie cały czas, gdyż najzwyczajniej jest mu wygodniej. Tym razem spojrzał się w stronę tamtej ulicy. Ludzie przechodzą, milczą, są nieciekawi. Są nieinteresujący, gdyż nie mają jak rozwijać w sobie interesujących aspektów. Żyją jedynie by jeść, by pić. Nie ma czegoś takiego jak pomoc humanitarna. Nie ma pomocy. Żyjesz w jednej wielkiej dżungli, która stopniowo niszczy Twój pomysł. Nie ma szkół. Jedynie uczysz się jak żyć. Umysł tamtych osób jest ograniczony, światopogląd płytki. Nie masz jak rozwijać umysłu. Zanika tak ważny aspekt i przez to ów miejsce jest jeszcze gorsze. Nie potrafią dojrzeć brak sensu w swych działaniach, co z kolei niszczy poczucie moralności. Nie zanika zupełnie, lecz stopniowo, przypomina to rozkład, gnicie. Chodzą słabi, ledwo o własnych siłach. Inni spoglądają naokoło, czując, że cały czas ich obserwują, co nie musi być to zgodne z prawdą. Strach przed śmiercią doskwiera cały czas, a o to można tak łatwo. Tutaj umieralność jest już statystyką, a nie tragedią. Tak naprawdę katastrofą jest sam fakt istnienia takiego miejsca i żadne piękne budowle za sprawą ograniczonych materiałów. Muszą pracować, by mieć jakąkolwiek szanse na życie dla nich samych oraz potomstwa. Jednak i tak są przez to wrzodem tej społeczności otoczoną murem.
Czyżby życie pomiędzy ścianami jest najbezpieczniejsze? W tym momencie jest skryty w zakamarku, jak mysz, która obawia się swojego oprawcy. Zapewnienie bezpieczeństwa przy tak małym polu możliwości może nawet i całkiem mądrej istocie. Kiedyś nawet i do tego zaułka ktoś przybędzie. Tak więc ruszył się po zaledwie paru minutach, kiedy to nałożył na siebie ciemnoniebieski kaptur, przez niego wystawały jego wielkie uszy. Ręce schował do kieszeni, następnie ruszył w stronę ulicy. Tak naprawdę po jego bluzą ukryty jest i pistolet i nóż myśliwski. Pod pozorem spokoju kryje się oręż, gdzie w mgnieniu oka może wyjąć i użyć w swoich sprawach. Szedł więc, omijając tutejszych, kierując w stronę zachodu w głąb dystryktu numer sześć. Wmieszał się w tłum, jego ubiór nie był najwyższej jakości, używany dość długo, by nikt nie podejrzewał go, że pochodzi skądś indziej. Obserwował naokoło, ukradkiem, w takim stopniu, że widzi ogrom szczegółów.
Przyzwyczajenie do takiego bytowania jest zakodowana w jego pamięci. Jednakże ujrzał coś, co zwróciło uwagę zupełnie. Pomiędzy gruzami i śmietnikiem coś zabłysnęło. Od razu po tym nieco zwolniło tempo chodu i przyjrzał się tam, maksymalnie skupiony. Po pewnym czasie oderwał swoje lico stamtąd i rozglądał się ponownie uważnie naokoło, aby nikt nie nabrał podejrzeń. Nikt zupełnie nie zwracał na niego uwagi, tak więc powoli kierował się w zagłębienie, pomiędzy większymi zabudowaniami. Wykonując nieco korków w tamtą stronę, postanowił okrążyć naokoło gruzowisko. Ujrzał ciemnoczerwony przedmiot, ledwo parę odłamków odbiera mu dostęp do niego. Jeszcze raz zerknął szybko za górą kamieni, po czym szybko odsuwał pomniejsze kawałki, aby móc przynajmniej ujrzeć, co to miejsce ukrywa. Nieco ten widok, go zdziwił. Przed nim znajdowało się jabłko. Nie jest to jednak zwykłe jabłko. Zwykle w tym imperium, dla biednych obywateli, jabłka są idealnie gładkie, okrągłe i bez jakichkolwiek plam. W tym jednak wypadku z jego perspektywy był w stanie ujrzeć coś naprawdę rzadkiego, jabłko z naturalnego pochodzenia i to w szóstym dystrykcie jest wręcz skarbem. Te plamy o barwie brązu i nierównomierne kształty co nieco go poruszyły. Przez kilka sekund spoglądał na to, aż jego wielkie uszy stanęły dęba, a jego źrenice lekko się skurczyły, gdy mógł posiadać coś takiego. Wręcz z niedowierzaniem zabrał to we własne ręce i obejrzał naokoło... tak bardzo się skupiał...
Tak bardzo się skupiał, że w mgnieniu oka to jabłko zniknęło z jego rąk...
YOU ARE READING
Szklane niebiosa
Science FictionJest rok 2183. Społeczeństwo antropomorficznych stworzeń jest oddzielone monumentalnym murem od reszty świata, gdzie niemalże nikt nie wie, co za nim się kryje. Wszystkie istoty są zamknięte tam przez członków wyższych warstw społecznych i nie mogą...