Trzasnął drzwiami ośrodka, mrucząc pod nosem przekleństwa. Wyszarpnął z kieszeni komórkę i wystukał wiadomość do mamy, że wróci sam. Po chwili poczuł trzy serie wibracji, zapewne przyszły smsy z pytaniami, co on wyprawia, czemu nie jest na spotkaniu i dlaczego chce wrócić sam. Jeszcze jedna wibracja - zapewne pytanie, czy po mnie przyjechać - pomyślał ponuro Florek i z ociąganiem wyjął telefon. Wszystkie przypuszczenia się potwierdziły, więc ciskając kolejnymi przekleństwami wybrał numer mamy.
- Nic się nie dzieje. Po prostu nie zamierzam... nie, mamo, NIE ZAMIERZAM już tam chodzić. Chcę pobyć sam, rozumiesz? Będę wieczorem.
Rozłączył się, zanim mama zdążyła zaprotestować czy cokolwiek powiedzieć.
Klucząc bocznymi uliczkami dotarł w końcu do swojej do niedawna ulubionej kawiarni, gdzie zaledwie kilka tygodni wcześniej świętował z przyjaciółmi zakończenie matur, gdzie planował wraz z nimi swoją wielką przyszłość, gdzie zorganizował swoje dziewiętnaste urodziny... gdzie po raz pierwszy zemdlał z powodu bólu brzucha, uprzednio zarzygawszy pół łazienki. Niestety, kiedy człowiek dowiaduje się, że jest umierający, istnieją dwa wyjścia - albo wszyscy znajomi zaczynają wokół niego skakać i się przymilać, albo odsuwają się pod byle jakim pozorem, zupełnie jakby rak był chorobą zakaźną. Niestety, w przypadku Florka jego rzekomo nierozłączna ekipa wybrała opcję drugą, którą chłopak przypieczętował rozesłaną hurtowo wiadomością „Mam nadzieję, że chociaż na pogrzeb wpadniecie".
- Karmelowe latte. Duuuże. Z posypką czekoladową - rzucił do kelnerki za kontuarem, żeby nie musiała lecieć za nim do stolika i dopiero tam odbierać zamówienie. Rzucił się na niski fotel w kącie, a jego plecy momentalnie odczuły różnicę, wymęczone kilkunastoma minutami siedzenia na nieergonomicznym, rozkładanym krzesełku. Niby wszyscy tak chcą umilić nam ostatnie dni życia... to jaki kutas wstawił tam te narzędzia tortur?! - myślał Florek, odblokowując telefon i ze znudzeniem scrollując instagrama. Dopiero stukot szklanki stawianej na stoliku pozwolił mu oderwać się od idealnego życia idealnych ludzi.
Popijając kawę z aksamitną pianką Florek zastanawiał się, ile czasu mu zostało. Bez strachu, bez rozpaczy - bardziej z ciekawością. Czy zdąży w ogóle rozpocząć wymarzone studia? Średnia przeżycia od diagnozy - trzy do sześciu miesięcy... a jeden już miał za sobą. Bliżej trzech, czy bliżej sześciu? Mógłby przyjmować zakłady, a zwycięzcy podzieliliby między siebie jego skromny dobytek, trochę płyt i książek. Zaśmiał się cicho pod nosem, ściągając na siebie uwagę przechodzącej kelnerki. Nie podniósł jednak wzroku, więc dziewczyna odeszła pospiesznie, uznając go pewnie za jakiegoś wariata.
W chwilach zdenerwowania zdarzało mu się mawiać „nic nie ma sensu, przecież i tak wszyscy umrzemy" i prawdę mówiąc szczerze w to wierzył. Że jego drobne, nastoletnie problemy są niczym w obliczu nieuchronności przemijania, które i tak zabierze wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało. Na nic zda się dobra praca czy wykształcenie, bycie dobrym lub złym człowiekiem, skoro w korowodzie śmierci zatańczą wszyscy. Cóż, może i Florek nie był najbardziej optymistycznie nastawioną do życia osobą, ale raczej nie myślał, że w wieku lat dwudziestu dowie się, że dwudziestych pierwszych urodzin po prostu nie dożyje.
Chciał tylko być zwykłym chłopakiem - wkurzać się na system, znaleźć fajną dziewczynę, z którą mógłby porozmawiać o poglądach Nietzschego, a nie tylko o kolorze jej oczu w słońcu i w półmroku, jeść w McDonaldzie i pić kawę, i starzeć się powoli, głosząc śmierć Boga i upadek moralności.
No dobrze, może ten opis nie do końca definiuje zwykłego chłopaka, ale taki właśnie Florek chciał być, zanim jego rak popukał się w czółko i wystawił środkowy palec całemu światu, przy okazji dźgając najbliżej położone tkanki brudnymi łapami.
***
Sześć wiadomości i cztery nieodebrane połączenia.
Tak głosiło powiadomienie na ekranie telefonu chłopaka, kiedy koło dziesiątej wieczorem kręcił się w okolicach swojego osiedla, niezbyt chcąc wracać do domu. Wiedział, że kiedy tylko przekręci klucz w zamku, pojawi się mama, zapewne cała we łzach, przerażona i prosząca go o Rozmowę. Poważną Rozmowę przez duże P i duże R, w razie, gdyby jeszcze nie doceniał powagi sytuacji, w której się znalazł wraz z całą rodziną.
Florek westchnął i odbił się od ściany bloku, o którą od dłuższej chwili się opierał. Leki przeciwbólowe powoli przestawały działać i ciało chłopaka zaczynał ogarniać ostry, pulsujący ból, promieniujący od nadbrzusza. Chcąc nie chcąc musiał wracać do domu.
- Zanim cokolwiek powiesz, zamilcz na chwilę i mnie posłuchaj. Chociaż raz - zaczął gwałtownie kilka minut później, kiedy w drzwiach mieszkania zobaczył mamę. - Nie chcę gadać. Czuję się dobrze. Na tyle dobrze, na ile może się czuć dzieciak z rakiem. Po prostu odpuść, przestań zalewać się łzami i przypomnij sobie, że to nie ty za kilka tygodni umrzesz, tylko ja.
Dopiero kiedy zatrzasnął za sobą drzwi swojego pokoju uzmysłowił sobie, że ostatnie zdanie wykrzyczał. Miał jednak tego dość - ciągłej kontroli i skakania wokół niego. Zamykania go w złotej klatce, w której było tylko łóżko, telewizor i miska wodnistej, lekkostrawnej papki. Spodziewał się usłyszeć pukanie do drzwi i chociaż nieświadomie wytężał słuch resztę wieczoru, nic takiego nie nastąpiło. Kiedy koło północy zniknęła strużka światła, która przez szparę pod drzwiami oświetlała panele w pokoju Florka, chłopak zapalił małą lampkę na biurku, wyjął długopis i kartkę, i zaczął pisać.

YOU ARE READING
Zanim się pożegnam
RomansW Polsce wśród 7 tysięcy osób, które rocznie zapadają na raka trzustki, leczy się najwyżej 10 procent. Reszta, czyli około 90 procent chorych, umiera. W tragicznie dominującej grupie znalazł się dwudziestoletni Florek. Od zawsze przyjmujący raczej p...