Rozdział 13. O mój Boże, witaj Johnathanie

266 19 0
                                    

Za wszelkie opóźnienia proszę winić seriale Shadowhunters, Hannibal i inne fanfiction *ekhem... Płynne Srebro... ekhem* A sam rozdział jest pisany zupełnie bez pomysłu, dosłownie spontanicznie, nawet nie wiem czy powinnam o tym wspominać. W każdym razie nie mam już Netflixa, mogę pisać.

Proszę, zajrzyjcie do notki na końcu, tam zazwyczaj sporo gadam.

^^^^^

Kolejne tygodnie szkoły ciągnęły się niemiłosiernie, a z każdym kolejnym dniem chciałam, by wreszcie były święta i bym mogła wreszcie wrócić na Grimmauld Place, do Syriego i Remiego. Nie powiem, ale trochę mi tęskno do tej dwójki, czasem są śmieszni. W sensie Syriusz jest zabawny, a Remus zawsze się do niego przyłącza, żartobliwie go upominając, zazwyczaj potem dostaję ciastka, w sumie nie wiem dlaczego, ale nie przeszkadza mi to. Bo piekielnie kocham ciastka.

Jednak raczej was nie obchodzą moje gusta żywieniowe, prawda? Pewnie wolicie posłuchać jak narzekam na ludzi, na szkołę, na siebie, a szczególnie to czekacie na jakieś pikantne plotki. O nie, nie, nie. Tak dobrze nie będzie. No może jedna rzecz... Weasley przelizał się z Brown, taka dosłownie klasyka, ale Gryffindor wybuchnął, jednocześnie ośmieszając znienawidzonego rudzielca. Oczywiście jest mi straaasznie przykro z tego powodu.

Ale w sumie dzień bez przypału, nagłego wypadku lub mordu niebyłby ciekawy, prawda? Więc ten zapowiadał się na całkiem nudny, do momentu, w którym drzwi Wielkiej Sali nie otwarły się w połowie śniadania.

Byłam wtedy w trakcie spożywania kawy i ani mi się śniło ruszenie tyłka na lekcje. Wtem wspomniane wcześniej drzwi otworzyły się i weszło przez nie kilku facetów w garniturach, osłaniając stojącą za nimi osobę. Stanęli na środku sali, gdzieś na wysokości mnie i Terre i odsłonili tą osobę. Widząc jej twarz zapragnęłam wystarczającej siły, by zgnieść filiżankę własną dłonią. Osobą był dobrze mi znany, wysoki mężczyzna o blond włosach i rysach twarzy będących kalką moich własnych. Uśmiechał się krzywo, a jego oczy błyszczały złośliwie.

– Witaj, Cornelio – przywitał mnie.

– Witaj, Johnatanie – opowiedziałam, wstając.

Uwaga wszystkich przeniosła się na nas, a cisza, która nastała, wręcz wibrowała z napięcia. Nawet nauczyciele patrzyli na mnie i Johnatana.

– Droga siostro, przychodzę z wiado... – zaczął mówić oficjalnym tonem, ale przerwałam mu.

– Johnatanie, nazywaj mnie po imieniu. Pamiętasz doskonale, że nie przepadam za zwrotami związanymi z pochodzeniem.

– Zatem, Cornelio, przychodzę z wiadomością, że nasz drogi ojciec, Sargon Arrow, wzywa cię do rezydencji głównej na ważne spotkanie. Czy zechcesz pójść ze mną po dobroci, czy pod groźbą? – zapytał uprzejmie.

– Pójdę z własnej woli – odparłam, znając groźby ojca. – Jednak chcę zabrać kogoś ze sobą.

– O kim mówisz? – przechylił lekko głowę. Nagle wydał mi się bardziej ludzki, wcześniej był jak... Człowiek z Kryształu*... Piękny i odległy.

– O Terrence McBeat. – Miętowowłosa podniosła się i stanęła obok mnie. – Czy jest z tutaj też Alaric?

– Czeka na zewnątrz – odpowiedział, ale spojrzał na jednego z Facetów w Czerni, który wyszedł. – Oczywiście, możesz zabrać przyjaciółkę, ojciec zastrzegł, że pewnie będziesz chciała kogoś wciąć ze sobą.

– Corni! – zawołał ktoś przy drzwiach i już sekundy później byłam gnieciona w uścisku.

Był to mój wspaniały brat bliźniak, Alaric. Gdy mnie puścił, musiałam unieść głowę, był wyższy niż pamiętałam. Przydługie, blond włosy zawadiacko opadały mu na czoło, a brązowe oczy błyszczały. Stał przede mną z dłońmi arogancko włożonymi do kieszeni beżowych jeansów, które na nim w nieznany mi sposób świetnie wyglądały z klasyczną białą koszulą. Przy czym chyba starał się wyglądać "mniej włosko" jak on to zawsze ujmował, nigdy nie lubił naszych włoskich rysów twarzy.

Czerwone trampki || HP »𝚘𝚗 𝚑𝚒𝚊𝚝𝚞𝚜«Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz