Rozdział 8. Lody czekoladowej na Pokątnej

313 35 4
                                    

Słysząc kroki w holu, spięłam się. Wiedziałam, że to Syriusz, ale miałam obawy, że będzie to jakiś nauczyciel z Hogwartu.

– Dzień dobry – przywitał się wesoło Black.

– Dobry – mruknęłam, zalewając swoją kawę wrzątkiem.

– Coś się stało?

– Harry... – zająknęłam się. Nie ważne, jak bardzo byłabym przygotowana na to, co się stało i tak trwałabym w niewyobrażalnej beznadziei, bo jak inaczej nazwać mój stan?

– Coś z nim nie tak? – Syriusz spojrzał na mnie z troską.

– Nie żyje – szepnęłam, spuszczając wzrok na bose stopy.

– K...Kiedy? – szok na jego twarzy był krótkotrwały i szybko zmienił się na coś w rodzaju smutku. Zapadł się na twarzy i jakby nagle postarzał o kilka lat.

– Dowiedziałam się chyba godzinę temu. Dzisiaj pogrzeb, muszę iść. Mam obietnicę. – Powoli upiłam łyk wciąż gorącej kawy.

– Wybiorę z tobą. Pójdę... Pójdę powiadomić Remusa. – Wyszedł z kuchni zostawiając mnie sam na sam z kubkiem kawy.

– Kim, na pióra anielskich skrzydeł, jest Remus? – zapytałam samą siebie, po czym chwyciłam kubek w dłonie.

Udałam się do swojego pokoju. Na pufie wciąż leżał płaszcz, który miałam na sobie w nocy. Odstawiłam kubek na stolik i niechętnie podniosłam ubranie. Z jednej z kieszeni wyciągnęłam pomniejszoną księgę i odłożyłam ją obok kubka. Sam płaszcz odwiesiłam do szafy na wieszak i ułożyłam go tak, by nie musieć na niego patrzeć za każdym razem, gdy sięgałam po ciuchy.

***

Z głębokim westchnieniem założyłam na stopy jedną z wielu par czerwonych trampek i porządnie je zawiązałam. Poprawiłam czarną bluzę, którą miałam na sobie i opuściłam pokój, do kieszeni jeansów wkładając chusteczkę i księgę. Wreszcie będę mogła ją oddać. Znaczy się, włożyć z powrotem na jej miejsce.

Idąc przez korytarz do schodów, z sypialni Syriusza słyszałam ciche odgłosy ubierania. On nie musi być tam tak wcześnie. Zeszłam na dół zeskakując z drugiego stopnia od dołu i udałam się do kuchni, gdzie z szafki zwinęłam batonika. Co jak co, ale bywam głodna. Wyszłam z domu i z jakiegoś ciemnego zaułka znowu przeniosłam się do Hogwartu.

Wymijając kilku uczniów snujących się po błoniach, weszłam do zamku i metodą "może i mnie widzisz, ale jam ninja, więc i tak udam, że mnie nie widzisz" ruszyłam w stronę biblioteki. W drzwiach do niej zderzyłam się z tą dziewczyną, co ostatnio mnie informowała o obiedzie. Jak jej było? Hermina Ginger? Horomina Grundig*? Chwila, pamiętam! Hermiona Granger. Nie pytajcie mnie dlaczego, ale jej nazwisko kojarzy mi się z jakąś tanią prostytutką. Tak, chyba jednak jestem bardziej trzepnięta niż myślałam.
Gdy na mnie wpadła, w rękach miała kilka sporej grubości tomów, które w wyniku zaskoczenia upadły na ziemię. Podniosłam dwa, które leżały pod moimi stopami i podałam dziewczynie, która lekko wyrwała mi je z rąk, jakby bała się, że je zniszczę.

– Dzięki – powiedziała cicho i po pozbieraniu reszty książek, odeszła korytarzem w stronę przeciwną do tej, z której przyszłam.

Wzruszyłam ramionami i weszłam do biblioteki. Skinęłam na powitanie bibliotekarce i udałam się w stronę znanego mi już działu. Księgi Zakazane, część, której de facto nie powinno być w szkole, w której nacisk kładzie się na obronę przed czarną magią. Włamałam się tam znowu znanym sposobem ze spinaczem (który swoją drogą wciąż leżał w tym miejscu, w którym ostatnio go zostawiłam) i po powiększeniu książki włożyłam ją na miejsce jej kopii, która zniknęła w mojej dłoni. Tak samo jak dziwny ucisk na moim sercu.

Czerwone trampki || HP »𝚘𝚗 𝚑𝚒𝚊𝚝𝚞𝚜«Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz