Rozdział 12. Truskawka.

263 23 6
                                    

Po jakimś czasie stwierdziłam, że zbyt pospieszyłam się z relacją z Terrence, ale ona będzie. W lepszej formie, kiedyś. Na razie zapraszam na rozdział 12 "Truskawka".

^^^^^

W sumie życie w Hogwarcie nie było takie złe, pomijając Gryfonów, którzy postanowili zrobić sobie ze mnie obiekt śmiechu (Ronald Weasley i świta) i obiekt westchnień (pozostali Gryfoni) co z każdym dniem miałam bardziej w miejscu, gdzie kończą się plecy i nie chodzi mi tutaj o krzyż.

Mój dzień był prosty do momentu, w którym nie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym do szkoły miał przyjść kolejny uczeń lub uczennica. Spokojnie siedziałam w Wielkiej Sali na śniadaniu czekając, aż dyrektor wywoła nowego ucznia. Wszyscy aż drżeli z poniecenia, w końcu niezdaża się, by aż dwóch uczniów przychodziło w środku roku szkolnego.
Gdy Dumbel podszedł do mównicy, zamknęłam czytaną książkę i czekałam aż powie to cholerne nazwisko.

– Moi drodzy, powitajcie Terrence McBeat! – Na słowa dyrcia wszyscy zaczęli klaskać, jednak ja zamarłam w jednym miejscu.

To musi być pomyłka! – krzyczałam w myślach, jednocześnie błagając o zbieżność nazwisk.

Niestety, moje błagania nie były wystarczające i przez wrota weszła dobrze mi znana mietowowłosa dziewczyna, która rozglądając się po Sali złapała moje spojrzenie.

– Hej, Whiffle! 

– Hej, Terre – odpowiedziałam cicho, jednak było na tyle cicho, że wszyscy to słyszeli, przez co gdy tylko spóściłam wzrok rozległy się szepty.

W czasie, w którym ja starałam się ignorować wszystko i wszystkich, przyglądając się swoim butom, zakończyła się ceremonia przydziału mojej znajomej.

– Slytherin! – głośny krzyk Tiary Przydziału wyrwał mnie z zamyślenia.

Wyraźnie nabuzowana dobrą energią Terre usiadła obok mnie przy stole i przytuliła mnie z niedźwiedzią siłą. Jakaś dziewczynka, może z pierwszego lub drugiego roku gapiła się na nas, a na czole miała wręcz wypisane: Shipuję. Uśmiechnęłam się lekko i odwzajemniłam uścisk, który tylko wzmocnił się, gdy usłyszałam ciche: – Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam. – wyszeptane do mojego ucha.

 – Nie znamy się długo, ale czuję, jakbym czekała od lat, by cię zobaczyć – odpowiedziałam tak cicho, że miałam wrażenie, iż Terrence tego nie usłyszała.

Gdy wreszcie się odsunęłyśmy, zjadłyśmy w spokoju śniadanie, które popiłam taką ilością kawy, że zaczęłam podrygiwać w tym samym rytmie co przyjaciółka.

***

Usiadłyśmy z Terrence na moim łóżku w teraz już naszym dormitorium. Dotychczas mieszkałam z Pansy Parkinson, dzięki czemu łatwo było dostawić kolejne łóżko.

W każdym razem siedziałyśmy na moim łóżku w ciszy, a Terre pochłaniała wzrokiem nieuporządkowane dormitorium, aż jej wzrok padł na truskawkę, która leżała na moim łóżku. Naciągnęła się po nią, ale byłam szybsza i przytuliłam ją, chowając nos w tym zielonym cosiu.

– Wyglądasz świetnie – zaśmiała się i wstała z łóżka, podchodząc do swojego kufra. – Ale jeszcze lepiej będziesz wyglądać w tym!

Przyniosła nieduże pudełko, które z ciekawością otwarłam. W środku, na prawdopodomnie aksamitnej wyściółce, leżał skromny naszyjnik z zielonym kamieniem w ozdobnej buteleczce.

– Co to jest?

– Jadeit, będzie ci pasował. – Pomogła mi założyć ozdobę.

– Z jakiejś to okazji? – zapytałam, wracając do przytulania owoca.

– Powiedzmy, że to wczesny prezent na święta.

Coś mi nie pasuje, ale chyba wolę nie drążyć. Prędzej czy później i tak się dowiem. Ogólnie coś mi nie pasuje w całej Terrence, ale i tak ją lubię, bo kto w tych czasach jest normalny? Przytuliłam ją lekko i wręczyłam truskawkę. Niech zna moją dobrą wolę.

^^^^^

Przepraszam za skrócenie o prawie 200 słów tego rozdziału. Jest nudny, ale ma fajny tytuł bo truskawki są fajne. Rozdział trzynasty w teorii się pisze.

Czerwone trampki || HP »𝚘𝚗 𝚑𝚒𝚊𝚝𝚞𝚜«Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz