00¹ - OH, FUCK YOU

672 83 11
                                    

Prolog - Oh, fuck you

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Prolog - Oh, fuck you

Jesienne liście wirowały na wietrze niczym baletnice w najpiękniejszym i najważniejszym tańcu swojego życia, kończącym ich karierę na zawsze. Pomarańczowe, żółte oraz brązowe spódnice, wykonywały ostatnie piruety, usilnie starając się zapaść komukolwiek w pamięć, póki opadną bezczynnie na ziemię a śnieg w niedługim czasie pokryje je warstwą zapomnienia ale i pewnego rodzaju tęsknoty.

W połowie łyse drzewa, wydawały się coraz to bardziej suche a gałęzie łamały się z każdym, mocniejszym podmuchem wiatru. Jesień dopada każdą istotę na ziemii, a ludzi szczególnie. Nastolatkowie mozolnie ciągną swoje szkolne plecaki, narzekając na swój marny los oraz nakaz edukacji, za którą po latach będą tęsknić, jak obecnie za upalnym, minionym latem. Chłód powietrza przenikał ich grube, wełniane swetry, panosząc się po duszy oraz grając smętną melodie na żebrach.

Tak, jesień dopada wszystko, nawet kartki poszarpanego notesu rudzielca siedzącego na jednym z tych suchych i łysych drzew. Jego czupryna mogłaby spokojnie być pomylona z wiewiórką, biegającą wśród ostatnich kolorów liści w poszukiwaniu pożywienia. A co do kartek, one również spadały, chcąc upodobnić się do delikatnych liści, z tą różnicą, że one niestety były już zapisane. Ale nastolatek zdawał się w ogóle nie przejmować ulatującymi myślami, którymi wypełnione były, pożółkłe od wylanej na nie słodkiej herbaty z mlekiem, kartki. Siedział i zawzięcie pisał, zerkając co chwila na ogródek sąsiadki, starszej pani Lee, gdzie obecnie panoszył się młody chłopak o kasztanowych włosach, grabiąc martwe liście.

Westchnął i zagryzł końcówkę długopisu, gdy zawiesił wzrok na wnuku sąsiadki na więcej niż przewidywał. Nerwowo skubał zębami długopis, do momentu aż nie usłyszał głośnego odgłosu łamania.

Jedyne co potem poczuł to atrament rozlewający się w jego buzi oraz nieprzyjemny smak danej substancji. Rozszerzył oczy i splunął szybko na ziemię, brudząc przy tym beżowy sweter, na który spadła kropelka ciemnogranatowego atramentu.

- Jezu, proszę nie - jęknął cicho sam do siebie i zabrał się za pospieszne schodzenie z wysokiego dębu, wewnętrznie rozpaczając i przeklinając siebie i swój głupi nawyk, przez który, zniszczył najlepszy i najcieplejszy sweterek jaki posiadał w szafie.

Los jednak nie planował mu tak szybko dać spokoju. Pokonując powoli dystans dzielący go od ziemi, stawiał uważnie kroki na sprawdzonych gałęziach. Tyle, że jedna z nich postanowiła się złamać pod niewielkim ciężarem chłopaka, który jak prosty runął z przekleństwem na ustach w stertę zagrabionych pod drzewem liści. Jęknął z bólu i już wiedział, że będzie miał niemałe problemy z chodzeniem jak normalny człowiek, lub w ostateczności, siny tyłek.

Zwrócił swoim upadkiem również uwagę pomocnika pani Lee, który szybko odłożył grabie i podleciał do ciemno brązowego płotu, dzielącego go od rudzielca, obecnie siedzącego bezczynnie w stercie liści.

- Wszystko w porządku?! - zawołał spod ogrodzenia, patrząc jak zmarnowany chłopak wyciąga kolorowe liście wplątane w jego włosy.

Nie tylko na włosach miał liście, były one również na sweterku, oznaczonym plamą z atramentu, oraz jednego w buzi, którego chłopak szybko wypluł, a liść miał kolor atramentu. Dostały się do tych miejsc, kiedy wzbiły się w powietrze, amortyzując upadek nastolatka.

Rudzielec gwałtownie uniósł głowę, patrząc na przybysza, przez co jeden z nie wyciągniętych liści osunął mu się na przydługą grzywkę, opadając mu na uroczy nosek. Chłopak dmuchnał w niego, przez co liść na chwilkę się uniósł ale znowu opadł, więc szybko strącił go dłonią.

Wziął oddech aby odpowiedzieć brunetowi, ale wtedy przypomniał sobie o atramencie rozlanym w jego buzi. Wnuk pani Lee chyba nie chciałby zobaczyć granatowych zębów oraz języka rudzielca, więc ten odmruknął cicho.

- Mhm - i odwrócił się tyłem do rozmówcy, podnosząc swój szlachetny zad z sykiem, ponieważ czuł się conajmniej jakby go złamał, o ile to w ogóle możliwe.

Zdenerwowany i obolały zaczął kulać się w stronę białego domu, w połowie obrośniętego bluszczem, który jak każdej jesieni, przybrał złoty kolor.

- Boli bardzo?! - usłyszał kolejne pytanie bruneta, więc zirytowany się obrócił i spojrzał na niego z gniewem, miał już dość rozrywek na dzień dzisiejszy.

Może i wnuk sąsiadki był w cholerę atrakcyjny, ale Donghyuck miał nadzieję na brak większych interakcji z nim. O ile jakieś pięć minut temu był na tyle atrakcyjny, że prawie zjadł długopis, to teraz swoją ciekawością, stracił cały urok.

- A ciebie by nie bolało jakbyś spadł z jebanego drzewa prosto na zadek?! Czuję się jakbym go złamał! - odkrzyknął a potem prędko zasłonił usta, całe brudne od atramentu.

- Spoko, tylko pytam, bo nie wiem czy wzywać karetkę czy doczołgasz się do tego domu! - zaśmiał się chłopak, trzymając się płotu obiema rękami - I współczuję, ból dupy i atrament w buzi to niezbyt fajne połączenie. Jak jesteś głodny to polecam zjeść coś innego niż długopisy!

- Oh, pierdol się - mruknął rudzielec i otworzył ciemne drzwi domu, znikając zaraz za nimi, przy okazji kpiąc z słabej odzywki chłopaka.

Tak właśnie Lee Donghyuck poznał Marka Lee, czyli swoje wzajemne, najpiękniejsze koszmary.

🍁

Zapraszam do wygłoszenia swojej opinii
I wybaczcie jeśli są jakieś błędy, to jest maksymalnie amatorskie pisanie fanfika;

05:01 AM - MARKHYUCKⁿᶜᵗ[zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz