Wstęp

652 19 4
                                    

Ból fizyczny miał zniwelować
ból psychiczny. Ciągłe treningi
i kategoryczny zakaz nakładania sobie uzdrawiających run. Na takie tortury skazywał się Alec Lightwood.
Dla niego to było jedyne wyjście. 

                             ***

Zimna woda koiła jego skórę. Chwila odprężenia, lecz nie mogła trwać wiecznie. Nic co piekne nie może trwać więcej niż parę sekund.

Myśli wracały do jego glowy niczym lawina. Czuł wtedy kujące uczucie w sercu nie mógł nabrać powietrza i chciało mu się wyć.

Nie mógł jednak pozwolić sobie na łzy. Był nocnym łowcą. Nocni łowcy nie płakali, nigdy nie płakali.

Wychodząc z łazienki usłyszał pukanie do drzwi. Przelustrował dokładnie pomieszczenie. Żadnych niepożądanych rzeczy na widoku, które zazwyczaj chcę się ukryć przed innymi.

W końcu musiał otworzyć przybyszowi.

–Co tak długo?!–oparł się o futrynę drzwi i spojrzał na swojego brata złączonego z nim świetą runą parabatai–Pukam i pukam!   

–Przepraszam Jace, zamknąłem drzwi. Brałem prysznic–Coś się stało?

Chłopak bez zaproszenia wszedł do pokoju przyjaciela i rzucił się na łóżko.

–A coś musiało się stać? Chciałem sprawdzić co u ciebie.–zmarszczył czoło po czym rozejrzał się skrupulatniej wokół–Alec?  Jesteś chory?

starał się być poważny ale na jego twarzy wykwitły mały uśmieszek

–Dlaczego masz taki bałagan?–kontynłował Jace-Uczysz się od Isabell?-zaśmiał się–Przecież ty prasujesz nawet skarpetki? Coś cię gryzię?

Alec uśmiechnął się na myśl o tym,
że może być podobny w czymś do siostry.

–A jak tam Clarisa?–starał się odciągnąć  uwagę rozmówcy–Robi postępy?

Jace przewrócił tylko oczami i usiadł.

–Fajnie, że pytasz.–zaczoł przeglądać kartki leżące na łóżku–Radzi sobie bardzo dobrze, wybrała nawet swoją broń. Uczysz się demonicznych języków?

Alec podszedł do niego i wyrywał mu z uśmiechem notatki z rąk.

– Nie demonicznych języków, tylko Francuskiego.

                                  ***

–Podaj mi grzankę!–wołał przez cały stół mały chłopiec–Jestem głodny jak wilk.

W jadalni instytutu panował haos.

Wszyscy siedzieli na swoich miejscach Alec obok Jace, a koło niego Max, który właśnie przed sekundą krzyczał. Naprzeciwko nich siedziała Isabell i rudowłosa Clary.

Brakowało tylko rodziców.

Mieli zjawić się dziś na kolacji i oznajmić ważną sprawę, która ponoć nie mogła czekać. 

Nagle do pomieszczenia wparowały dwie osoby.

Kobieta w średnim wieku o czarnych włosach w obcisłej staromodnej niebieskiej sukience ze srogim spojrzeniem malującym się na twarzy. Mężczyzna w garniturze z trochę łysiejącą czarną czupryną.

–Rodzice!–wykrzyknął Max na powitanie przybyszy. Podbiegł do nich i uściskał po kolei.–Tak się cieszę, że was widzę.

–Mój mały.–powiedziała czule kobieta ściskając chłopca. Dała mu mały pakunek, a Max jak z procy wybiegł przez drzwi krzycząc po drodze ,,Dziękuję”

–Mamy wiadomość.–rzucili przybysze siadając do stołu–Bardzo ważną wiadomość.

Jace i Alec wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

Kobieta spojrzała na Isabell uśmiechając się szczerze.

–Córko, miło mi Cię widzieć-dziewczyna skinęła niepewnie głową matce.-Przychodzimy tu jednakże
w sprawie twojego brata.

Kobieta skupiła wzrok na Alec'u

–Dokładnie Maryse–przytaknął żonie mężczyzna–Alexandrze.–zwrócił się do syna–Masz osiemnaście lat najwyższy czas na ożenek.

-Co?–wykrzyknął zdezorientowany i zaszokowany chłopak ,,jeszcze użył mojego pełnego imienia by mnie doszczętnie wkurzyć” pomyślał.-Zwarjowaliscie?

Pierwszy raz podniósł głos na rodziców i sprzeciwił im się.

–Masz dwa tygodnie.–powoedział mężczyzna stanowczym tonem wstał i stanął za żoną–Jeśli się nie wywiążesz możesz pomarzyć o instytucie–wziął pod rękę żonę i wyszedł.
 

JEŚLI KTOŚ DOTARŁ
Opowiadanie poprawione...
Rozdział liczył 271 słów
po poprawie 538 słów.
Mam nadzieję, że komuś się spodoba😉

P.S DO LUDZI KTÓRZY CZYTALI POPRZEDNIĄ WERSJE. NIE ZDRADZAĆ😅

War Of Hearts [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz