[2]

299 33 25
                                    

Gdy odpuściłem komisariat nie bardzo wiedziałem, co miałbym teraz ze sobą zrobić. Wizja szwędania się po tym popapranym miejscu na pewno nie była atrakcyjna. Nie było jednak sensu w wracaniu do wciąż niewysprzątanego mieszkania. Miało być gotowe do odbioru w ciągu kilku godzin.

Rozejrzałem się więc dookoła i zatrzymałem wzrok na dłużej na siedzącym nieopodal czwroronogu. Był nim duży pies o jasnej sierści naznaczonej łatami o różnych barwach. Czarne, brązowe, rude. Niewątpliwie był zwykłym kundlem, i pewnie nie zwróciłbym na niego większej uwagi, gdyby nie jego ślepia, które wręcz wywiercały we mnie dziurę. Nie wiem czy można powiedzieć o psim wzroku, iż prezentuje się mądrze bądź jest przenikliwy. Ten jednak na pewno taki był.
Do tego stopnia, że choć nie lubiłem psów, zagwizdałem. Upór w jego spojrzeniu jakby zelżał a sam pies zamerdał krótko ogonem, jednak nawet nie drgnął. Oczywiście nie miałem zamiaru nawoływać go do skutku, gdyż w zasadzie w ogóle mnie nie obchodził.

Odwróciłem się więc w kierunku mojego samochodu, strwożony myślą o nudach, które mnie czekały. Już od dawna wiedziałem, że powinienem znaleźć sobie jakieś hobby, które wypełniałoby mi chwile, gdy nie pracuję. Nic jednak mnie nie porywało czy odprężało poza paleniem papierosów, co przecież jest raczej marnym zajęciem i samo w sobie nie jest ciekawe. Z powodu tych trudności coraz bardziej skłaniałem się do myśli, iż ja po prostu nie potrafię lubić nikogo i niczego. To była poniekąd przyjemna myśl, gdyż sympatia do innych, w mojej opinii, mało kiedy wnosi coś dobrego.

Moje rozmyślania przerwało uczucie. Jedno z tych, które trudno nam zignorować. Nie miałem też zamiaru tego robić. Bardziej niż za kciuki byłem wdzięczny za resztki tych przydatnych instynktów. Kierowany właśnie jednym z nich odwróciłem się za siebie i omiotłem wzrokiem okolicę. Nie widziałem nic niepokojącego czy innego, poza tym, że tamten kundel siedział kilkanaście metrów bliżej i wpatrywał się we mnie niesamowicie intensywnie. Nie podejrzewałbym, że można czuć napór pod psim wzrokiem. Nie było jednak czym się martwić, więc na powrót się odwróciłem. Chciałem wyjąć klucze z kieszeni płaszcza, gdy poczułem pod palcami kartkę. Wyjąłem ją i zdziwiony spojrzałem na czarny "x" umiejscowiony na jej środku. Byłem pewien, że to nie ja ją tam włożyłem.

Spójrz za siebie.

Kolejne tknięcie, polecenie wydane z mózgu. Zmarszczyłem brew i dosyć powoli obejrzałem się za siebie. Serce uderzyło mi ciut mocniej a gardło ścisnęło się na krótko, ale wyraźnie. Parę metrów za psem stał mój "podejrzany". Wpatrywał się we mnie swoimi ślepiami jeszcze intensywniej niż pchlarz. Schowałem kartkę do kieszeni. Mój organizm może i już się rozluźnił, uściski strachu puściły, ale dziwny wewnętrzny niepokój mnie nie opuszczał.
Wyjąłem klucze i otworzyłem samochód, do którego szybko wsiadłem. Wypuściłem powietrze z płuc najciszej jak mogłem, jakbym bał się przyznać przed samym sobą, iż to robię. Zapiąłem też pasy i włączyłem silnik. Dopiero wtedy, gdy już miałem ruszać, byłem w stanie obrócić głowę i spojrzeć przez okno.
Zamarłem, a moja dłoń przekręciła kluczyki w stacyjce w drugą stronę, przez co samochód stanął w ciszy. Zmarszczyłem brwi i uważnie przesunąłem wzrokiem po otoczeniu.
Nic. Pustka.

— Wariujesz, Bane...— mruknąłem pod nosem na powrót odpalając pojazd— To przez to posrane miasto.

~

Zamknąłem za sobą drzwi robiąc to jeszcze delikatniej niż zazwyczaj. Powoli zdjąłem buty i wszedłem w głąb pokoju, który miał być moim domem.
W zasadzie były to dwa pomieszczenia, plus jedna łazienka i kuchnia połączona z salonem. Tam też, na oparciu krzesła, odwiesiłem płaszcz. Rzuciłem karteczkę z dziwnym iksem na kuchenną wysepkę, a zaraz po niej znalazła się tam paczka papierosów.
O

d sytuacji z parkingu zachowywałem się dziwnie. Najgorsza było to, iż byłem świadomy mojego niecodziennego zachowania, na które nie mogłem nic poradzić.
Od tego powolnego i cichego poruszania się moje mięśnie drgały drażniąco a wnętrzności kłębiły się wściekle. Nie mogąc się powstrzymać, chcąc rozładować wewnętrzne napięcie, szarpnąłem za drzwi lodówki, która zakołysała się niebezpiecznie. Ujrzany widok nie poprawił mi jednak humoru. Perspektywa zjedzenia na kolację jajka zapitego jakąś maślanką była trochę przykra.
Wyjąłem karton i zamknąłem drzwiczki z mniejszą agresją wciąż wpatrując się w karteczkę. Szczerze watpiłem iż znalazłbym na niej jakiekolwiek odciski palców poza swoimi. Kierując się jednak profesjonalizmem postanowiłem nie dotykać jej do czasu powrotu, wraz z wynikami, z laboratorium, do którego miałem zamiar ją jutro zanieść.

— Mam się bawić w poszukiwacza skarbów?— prychnąłem i upiłem kolejnego łyka.
W zasadzie moja praca była jak szukanie skarbów. A raczej zwłok, albo przestępców. Odniosłem jednak niewątpliwie mocne wrażenie jakoby symbol znajdujący się na kartce miał stać się istotny na innym etapie śledztwa. Jednak już teraz można było wysunąć parę wniosków.
Skąd ktoś miałby wiedzieć, iż podsunięcie mi tego świstku cokolwiek zdziała? Nie było to trudne pytanie, zważywszy na to, iż moja wizyta jak i jej cel, była gorącym tematem w tej małej, skalanej brudem, mieścinie.
Skąd pewność, iż owa wiadomość dotyczy śledztwa, które zacząłem prowadzić? Znikąd. Absolutnie jej nie miałem. Podobnie jak powodów by sądzić, iż jest inaczej.
Co ma oznaczać ten symbol? Znak charakterystyczny dla jakiegoś miejsca, człowieka, rzeczy? Być może.
Myśl ta rozbawiła mnie w pewnym, dość małym, stopniu. Ostatnie pytanie pasowało do ideologii mówiącej o mojej pracy jak o poszukiwaniu skarbu.

Tylko ja do niej nie pasowałem.
Samotny wilk morski? Bez załogi? W starej łajbie? Owy opis pasowałby na wstęp historii dla młodych piratów o tym, jak nie warto i nie wolno żyć.
Nosił mnie prąd, któremu się poddawałem uważając, że tak powinno się robić.
Podtapiały fale, które w pełni akceptowałem, bo były przecież tworem idealnej i harmonijnej natury.
Okradały z jedzenia szczury, na które nie podnosiłem ręki, gdyż były jedynymi istotami, które chciały mi w tym żałosnym rejsie towarzyszyć.
Chociaż powiedziałbym, że nawet owe szczury wolały wyskoczyć za burtę i zginąć wśród fal, niż przebywać ze mną.
Bo jestem tylko zmarnowanym poszukiwaczem obrzydliwych i niepotrzebnych skarbów.

Z tą też myślą powędrowałem pod prysznic a później na kanapę. Wizja spania w moim nowym łóżku trochę mnie obrzydzała, bo choć sam byłem brudny od niemoralności, to syfu nigdy nie lubiałem.

|~|

Krótki rozdział, ale tyle wystarczy.
Lubię zamykać wątki w rozdziale, nawet jeśli przez to są krótkie. (wyjątkiem są ciekawe końcówki, które zachęcają do przeczytania kolejnego)
Problem w tym, że gdybym chciała napisać dłuższy rozdział musiałabym zacząć teraz piekielnie długi wątek, którego nie chcę dzielić, gdyż wytrąca to z nurtu akcji- a wtedy rozdział byłby zbyt długi.
Ledwie 900 słów wystarczy na szybki, lekki powrót.

Mam nadzieję, że jest znośny!
Jak zawsze- będę wdzięczna za wytykanie błędów i komentarze (które są o wiele cenniejsze niż nie wiadomo ile gwiazdek)
Pozdrawiam serdecznie i proszę o wybaczenie!

fingerprints [Malec] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz