※ story three |"me and the infinity war" | part one ※

1.6K 92 185
                                    

NOWY YORK
Dwa lata później...

Dwa lata zleciały mi niewiadomo kiedy. Jednego dnia jeszcze stałam na pamiętnym lotnisku, a drugiego wręczałam uczniom świadectwa na zakończenie ich długiej nauki w szkole, osobiście świętując kolejny rok nauczania w nowojorskim liceum.

W tym czasie niewiele słyszałam o tym, co się dzieję z Kapitanem Ameryką i gdzie przebywa. Został uznany za przestępcę i nasz kochany rząd nie chciał mieć z nim już nic wspólnego. Nie odwiedzałam także bazy Avengers, nie spotkałam się z żadnym z członków tej wykruszonej grupy — aczkolwiek za każdym z nich naprawdę tęskniłam, za niektórymi bardziej — czasami jedynie widywałam Spider-Mana w wiadomościach, a raz przelotnie na ulicy.

Nie sądziłam jednak, że jest to definitywny koniec mojej kariery superbohatera. Te dwa lata były tylko przerwą, która miała się niebawem zakończyć, ale w końcu na to liczyłam. O ile ostatnim razem; wracając po walce w Sokovii do domu, nie liczyłam na powrót do Avengers, o tyle tym razem zwyczajnie tego oczekiwałam. Każdego dnia czekałam na telefon czy niepokojące wydarzenia za oknem. Codziennie gotowa byłam założyć swój strój — cały czas trzymamy w mojej torebce — i pójść ratować świat. Z tejże przyczyny nigdy nie zakładałam obcasów, a jeśli już to wygodne trampki były gdzieś w pobliżu. A wszystko dlatego, że — aż ciężko mi to powiedzieć — spodobało mi się bycie Red Queen.

Pomimo moich cichych pragnień i ciągłego bycia w gotowości, musiałam również spełniać swoje obowiązki nauczyciela i dobrego obywatela. To właśnie dlatego musiałam siedzieć w sali po lekcjach z niegrzecznymi nastolatkami i czekać, aż odsiedzą swoją kozę. Było to dość beznadziejne zajęcie, ale niestety każdy nauczyciel musiał kiedyś zrobić swoje godziny z tymi zagniewanymi młodocianymi i akurat tym razem wypadło na mnie.

Zostało ostatnie pięć minut z ponad godziny, a ja myślałam, że szlag mnie zaraz trafi. To nie ja zrobiłam coś złego, tylko ci nieletni debile, czemu wszyscy musimy cierpieć? Westchnęłam na samą myśl o swoich obowiązkach, które muszę wykonać z tak dużym opóźnieniem i o tym, że prawdopodobnie nie uda mi się obejrzeć serialu, który powinien się zacząć za dziesięć minut. Świetnie.

Zbawienna godzina nadeszła zbyt wolno, jednak poczułam ulgę, mogąc wreszcie opuścić ten przeklęty budynek. Lubiłam tu przebywać, naprawdę lubiłam, no ale dziesięć godzin to sporo za dużo. Kiedy tylko zegar wskazał osiemnastą, uczniowie pospiesznie spakowali swoje graty i po prostu wybiegli z sali, krzycząc Do widzenia!

Zrobiłam to samo, tylko wolniej i bez zbędnego pożegnania z pustą już salą. Wyłączyłam światło, zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły. Idąc pospiesznym korkiem wzdłuż długiego korytarza, usłyszałam męski głos, który zdecydowanie wolał moje imię.

— Vivian! Poczekaj!

Odwróciłam się w stronę głosu, patrząc z zaciekawieniem na kolegę z pracy — Matta Dawisa, nauczyciela niewiele starszego ode mnie, uczącego biologii. Miał brązowe włosy i podobnego koloru tęczówki oraz kilkudniowy zarost, który nieco go postarzał. Był dobrym znajomym, czasami miewaliśmy razem dyżury w trakcie przerw.

— Cześć, Matt — przywitałam go, kiedy podbiegł do mnie i zrównaliśmy się krokiem. Widocznie prowadził dzisiaj zajęcia dodatkowo i dlatego tak późno wychodził ze szkoły. Każdy normalny człowiek ucieka stąd najszybciej jak się da, ale czasem trzeba się poświecić w imię nauki. — Jak życie?

— Świetnie — odparł, poprawiając swoją koszulę, która trochę wyszła mu ze spodni w trakcie biegu, przy okazji wymachując swoją teczką na prawo i lewo. — Mam dwóch finalistów konkursu o ssakach. Jeżeli oboje znajdą się na podium, pobiję rekord szkoły.

rise | avengers: age of ultron - avengers: endgame [✔️]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz