#2

62 11 4
                                    

Poniedziałkowy ranek w biurze nie był dla mnie niczym nowym. Miałam pospać. Ale pracy, jak zwykle, było za dużo, więc z ogromnym żalem zostawiłam mojego chłopaka i przyjaciółkę samych. A na imię im łóżko i kołdra. Co ze mną nie tak?

Pod czas porannego spaceru z psem, jak miałam w zwyczaju, wstąpiłam do knajpy, w której trzy dni wcześniej byłam z Hemmingsem. W doborowym towarzystwie mojego psa skierowałam się w stronę przeszklonych drzwi do białego biura.

Na wejściu przywitała mnie uśmiechnięta twarz mojej mamy, która zajmowała się sprawami czysto formalnymi. Umawiała spotkania, segregowała papiery, przyjmowała klientów, proponując im kawę i wspierała nas w najtrudniejszych momentach. A ta praca potrafiła zdołować.

Nie byłam do niej uderzająco podobna. Miałam ciemne włosy po babci i brązowe oczy po mamie. Uśmiech zawdzięczałam nieżyjącej, drugiej babci. Wielkie ego i wrodzona wredota były spuścizną po tatusiu.

Odpięłam psu smycz, na co merdając ogonem, podbiegł do mamy i zaszczekał głośno. Zakręcił się parę razy dookoła i odszedł, aby położyć się na posłanie, które leżało pod oknem.

Spojrzałam na brunetkę, która od dłuższej chwili patrzyła na mnie intensywnie.

- Oho! Znam ten wzrok! - Szybko pokazałam palcem na jej twarz. Ta mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. - Albo coś zrobiłam, albo myślisz, że coś zrobiłam. W obu przypadkach jestem niewinna.

- Ja się teraz, tak całkiem poważnie, zastanawiam, czy ty aby na pewno jesteś spełna rozumu, True.

- Mamo, jestem Twoją córką. Ja nie mogę być normalna.

- Udam, że tego nie słyszałam - Lekki uśmiech wpłynął na jej usta.

- A ja udam, że nie widzę tego pączka w czekoladzie, który leży na biurku. I nie nakabluje twojej diecie, że perfidnie ją zdradzasz - Zaśmiałyśmy się cicho. Zdjęłam kurtkę i odwiesiłam ją na wieszak przy drzwiach. Na stoliku obok stał ogromny bukiet różowych róż. Wyglądały jak z obrazka. Pokazałam na nie. - Tata ma gest. Z jakiej to okazji?

- Z żadnej, bo one nie są dla mnie. Twój ojciec jest tak samo romantyczny, jak cegła - prychnęła. - Kurier przyniósł je z samego rana. Zapytał czy nazywam się Ashdown, więc powiedziałam, że tak. Byłam przekonana, iż to, w ramach podziękowania, od jakiegoś klienta. Ale one są do ciebie.

- Do mnie?

- W środku jest liścik.

Przyjrzałam się jeszcze raz bukietowi. Między pąkami wetknięta była niewielka, beżowa karteczka. Ostrożnie chwyciłam ją, aby przez przypadek nie przewrócić wazonu. Otworzyłam ją. Odręczne pismo było staranne, lekko pochylone na prawo.

Kiedy je zobaczyłem, pomyślałem o Tobie.
Chyba dalej Cię do siebie nie przekonałem. Daj mi kolejną szansę.
L.

- Co to za L? Nie znam żadnego chłopaka z Twojego otoczenia, którego imię zaczyna się na L. No, chyba, że to od Lacey, ale ona jest twoją koleżanką... - Mama zmarła, patrząc na mnie z podejrzliwością. - True, jesteś lesbijką?

- Tak, mamo, a w dodatku należę do sekty i w każdą pełnię wyję do księżyca - Przewróciłam oczami. Ta kobieta nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. - Lacey ma chłopaka, a ja w stu procentach jestem hetero. Bukiet przysłał chyba ten muzyk od pierścionka.

- A czy ty przypadkiem nie miałaś go w dalekim poważaniu?

- W dalszym ciągu mam. Jest coś nowego?

Here by choice | L.HemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz